Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie… – powiedział.

Krążownik Prastarych. Widział go wraz z Ev’radatem, gdy opuścili bańkę czasoprzestrzenną. Potem pojawił się wahadłowiec, dalej klony Dija Udina… i Ev’radat zdradził go, przynajmniej pozornie. W rzeczywistości sprawił, że Lindberg wrócił do swojego czasu i mógł kontynuować plan ucieczki z Rah’ma’dul.

– Nie… – powtórzył. – Nie możemy tu być.

– Wiesz, gdzie jesteśmy?

Nie były to najlepsze pierwsze słowa, jakie mógł skierować do Ellyse, ale niespecjalnie się tym teraz przejmował.

– Wiem – odparł. – W dalekiej przeszłości, na jednostce Prastarych. Ellyse, musimy natychmiast…

– Wszystko ci wytłumaczę – przerwała mu.

Tembr jej głosu był tak ciepły i spokojny, że Lindberg poczuł się zbity z tropu.

– Nic złego nas nie spotka – powiedziała. – Uspokój się.

– Jesteśmy na okręcie wroga – odparł, kręcąc głową. Naraz jednak dotarło do niego, że Nozomi doskonale zdaje sobie sprawę z tego, gdzie się znaleźli i co tutaj robi. Spojrzał jej prosto w oczy i trwali tak przez kilka chwil, nie poruszając się.

Potem Håkon oparł się o kapsułę.

– Co się ze mną stało? – zapytał.

– Ciało Gideona…

– Tak, pamiętam ten sąd kapturowy i karę śmierci. Co było później?

– Musiałam improwizować.

Rozejrzał się, uzmysławiając sobie, że Ellyse poszła z organizatorami proelium na jakiś układ. Trudno było oswoić się z tą myślą – i jeszcze trudniej przychodziło mu rozwinięcie jej. Dlaczego miałaby się z nimi dogadywać? I jak? Co takiego mogłaby im zaoferować, że wyciągnęli do niej pomocną dłoń?

Ściągnął naprawioną la’derach, po czym wziął ją za rękę.

– Opowiedz mi wszystko.

– Z chęcią. Ale najpierw po prostu mnie obejmij, do cholery.

Zrobił to, już kiedy kończyła zdanie. Przywarli do siebie mocno i trwali tak przez kilka chwil, zanim Håkon odsunął ją, a potem pocałował. Uczucie było cudowne – tym cudowniejsze, że ostatnim razem z trudem w ogóle na niego spoglądała. Teraz chłonęli się niczym dwójka nastolatków przy pierwszym zbliżeniu. Lindberg poczuł, jak wzbiera w nim podniecenie, ale Ellyse szybko się od niego oderwała.

– Muszę ci… wszystko… powiedzieć – zdołała wydusić w przerwach między kolejnymi pocałunkami.

– Później.

Håkon uniósł ją lekko i przycisnął do kapsuły. Zareagowała szybko, podnosząc uda i oplatając go nogami.

– Obawiam się, że to nie może czekać – powiedział.

– Będzie musiało – odparła z uśmiechem. – Nie jesteśmy tu mile widziani. Przynajmniej nie na tyle, żeby nadużywać gościnności.

Spojrzał na nią z odległości kilku centymetrów. Była piękna jak zawsze, emanowała delikatnością i patrzyła na niego tak, jakby nic innego się nie liczyło.

– Słyszysz? – zapytała.

– Głośno i wyraźnie, ale…

– Żadnych ale.

– W porządku. Mów.

Zrobiła to, używając niedomówień, skrótów myślowych i eufemizmów, by nikt z przysłuchujących im się zapewne obcych nie dowiedział się zbyt wiele. Przez cały ten czas nie odrywała spojrzenia od jego oczu i nie przestawała mocno oplatać go w pasie nogami. Początkowo sądził, że chce mu tym pokazać, jak bardzo jej go brakowało. W miarę jak snuła swoją opowieść, uświadomił sobie, że zamierza go przytrzymać.

Jego pierwszą reakcją był gniew. Dopóki nie usłyszał wszystkiego, co miała mu do powiedzenia, uczucie w nim wzbierało. Gdzieś z tyłu głowy jednak cały czas miał świadomość, że Nozomi nie postąpiłaby nieroztropnie.

Nie odzywał się słowem, dopóki nie skończyła.

– Rozumiem – powiedział później.

Czekała, aż rozwinie, nerwowo wpatrując się w jego oczy. Lindberg nie miał jednak nic więcej do dodania. Nie teraz, gdy emocje jeszcze w nim buzowały.

– Håkon? – zapytała po chwili. – Muszę wiedzieć, czy…

Znów ją pocałował. Był to najlepszy komentarz, jaki przyszedł mu do głowy.

– Musisz zrozumieć, że z mojego punktu widzenia oni wszyscy już nie żyli, gdy podejmowałam decyzję – dodała po chwili. – Ty także.

– Wiem.

– Poświęcenie nas wszystkich w przeszłości było niewielką ceną za uratowanie całego gatunku.

Kiwnął głową.

– Wiem – powtórzył. – Tak zdroworozsądkowo, zrobiłaś dokładnie to, co powinnaś…

– Ale?

– Ale wciąż mam wrażenie, jakbyśmy odarli się ze wspomnień i… z życia.

– My?

– Mam na myśli tych „nas”, którzy nie opuszczą proelium. Albo w ogóle nie będą w nim uczestniczyć… Być może Diamentowi zniszczą Accipitera, a na jego miejsce wytypują inny okręt. Zaoszczędzi im to trochę problemów, prawda?

Tym razem to ona pokiwała głową w milczeniu.

– I nadal nie rozumiem, co sprawiło, że możemy zmienić linię czasu.

– Ja też nie. I nie wiem nawet, czy Prastarzy rozumieją.

Jeśli tak było w rzeczywistości, nie mogli być pewni, że ten plan się powiedzie. Jeżeli sami budowniczowie Terminala nie wiedzieli, w jaki sposób Ellyse przełamała permanencję czasu, być może w istocie tego nie zrobiła.

– Wątpisz, że cokolwiek się uda zmienić? – zapytała.

– Nie wątpię – skłamał, przypuszczając, że mogą być obserwowani. – Jesteśmy tu, a to znak, że coś się wydarzyło. Powstał jakiś wyjątek w mechanizmie czasoprzestrzeni, który dozwolił wprowadzić zmianę.

Nozomi skinęła niepewnie głową.

– Zresztą to sprawa Prastarych – dodał.

– Zgadza się. Kiedy wprowadzą swoje plany w życie, nas już tu nie będzie.

– Nie?

– To była część umowy.

Lindberg spodziewał się, że o to zadbała. Jeśli rzeczywiście informacje od Ellyse mogły w jakiś sposób zmienić bieg wydarzeń, to siłą rzeczy zmieniłyby także ich obecną sytuację – przestaliby istnieć.

– I? – dopytał. – Jaki jest plan gry?

– Na czas zmian wejdziemy do tunelu. I wyjdziemy z niego, gdy już będzie po wszystkim.

– To wystarczy?

– Tak twierdzą Prastarzy.

– A mnie wydaje się, że to brzmi jak niewykonalna misja. Nie sposób tak po prostu pozostać w tunelu. Sprawdziłem te korytarze na wszelkie możliwe sposoby, poszukując Yan’ghati. Sterowanie którymkolwiek z nich podczas przejścia jest niewykonalne. Żyją własnym życiem, kiedy już ustawi się kierunek. Wchodzisz, a potem…

– Nagle wychodzisz po drugiej stronie – dopowiedziała. – Tak, wiem.

Håkon patrzył na nią wyczekująco.

– Nie pytaj mnie, jak to zrobią – odparła. – Powiedzieli mi tyle, że znajdziemy się poza czasem i przestrzenią, gdy zmiany będą zachodzić. A jako że wyglądali, jakby ręce paliły im się do roboty, przypuszczam, że nastąpi to niebawem.

I rzeczywiście nastąpiło. Nie minął kwadrans, a kopia Dija Udina pojawiła się w progu. Lindberg nie był przesadnie zdziwiony tym, że Özgür nie należy do gadatliwych – podczas poprzedniej wizyty na statku żaden z klonów nawet się nie odezwał.

– Za mną – rzucił Kolay, a potem skierował się w głąb wnęki.

Håkon i Ellyse spojrzeli po sobie, a potem poszli za obcym.

– Zaraz… – odezwał się Lindberg. – Zabieram konchę.

– Nie ma takiej możliwości.

– A ja nie wybieram się nigdzie bez niej.

Özgür zamilkł, zatrzymując się między wystającymi ze ścian stożkami.

– Słyszysz, gnoju? – dopytał Håkon. – Nie mam zamiaru zostawiać tutaj la…

– Lepiej nazywaj ją konchą – ucięła Nozomi. – Z jakiegoś powodu oryginalne nazewnictwo działa na niego jak płachta na byka.

Skandynaw wbił wzrok w plecy Kolaya, ale ten nie obejrzał się nawet przez ramię. Ruszył przed siebie, jakby wyraźnie mu się spieszyło.

– Moment…

– Chodźmy, Håkon – poradziła Ellyse, biorąc go za rękę i ruszając za klonem. – Próbowałam przekonać ich, żebyśmy ją zabrali, ale nie byli gotowi się zgodzić.

Lindberg poczuł wzbierającą w nim złość. Ellyse nie postarała się odpowiednio… a może nawet zrobiła to z premedytacją. Dobrze wiedziała, że stawał się coraz bardziej uzależniony od la’derach. Może…

Urwał tok myśli, karcąc się za absurdalne wnioski. Wiedział, że maska odciskała piętno na jego umyśle – i ewidentnie było ono wyraźniejsze, niż sądził. Ale naprawdę jej potrzebował. Bez niej czuł, że traci kontakt z wszechświatem.

61
{"b":"690736","o":1}