Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Channary Sang zmarła kilka dni później, utytłana wszystkim, co drzemało jeszcze w jej ciele.

Nozomi czuła, że traci władzę nad umysłem. Zachowała na tyle świadomości, by wiedzieć, że nastąpi to niebawem. Wyczołgała się z Terminala i ruszyła przed siebie, chcąc oddalić się od miejsca, gdzie ostatnie tchnienie wydała jej towarzyszka. Nie wiedziała, jaki ma w tym cel.

Ostatnia nadzieja ludzkości.

Wszystko przepadło.

Ciągnęła za sobą bezwładne nogi, zostawiając ślady na piasku. Gdy przeszło jej przez myśl, że gdzieś tutaj może cudownie trafić na wodę, poczuła mocny ścisk w brzuchu, jakby ktoś rozpruł jej trzewia, a potem wsadził do środka kleszcze i mocno zacisnął.

Udało jej się przeczołgać jeszcze kawałek, nim zaczęła odpływać.

Ostatnią jej myślą było to, że ma arytmię.

Potem odpłynęła w błogość ze świadomością, że już nie wróci.

5

– Co to, kurwa, ma być? – zapytał Dija Udin.

Håkon wyszedł z tunelu tuż obok niego i był nie mniej zdziwiony. Pośrodku Terminala leżały kości.

– Szkielet.

– Widzę, że szkielet, sukinsynu. Ale skąd?

– Pytaj mnie, a ja ciebie.

– Nie podoba mi się to – oświadczył Alhassan. – Nie nastraja mnie dobrze.

– Myślałem, że lubisz trupy.

– Lubię – przyznał Dija Udin. – Ale świeże. Ten tylko napawa mnie niepokojem.

Håkon uśmiechnął się pod nosem, a potem przyklęknął przy szczątkach. Delikatne światło wpadało do budynku przez główne wejście, więc przypuszczał, że trafili do przeszłości Rah’ma’dul. W przyszłości trójkątne drzwi zawsze były zamknięte.

– Wygląda, jakby tego biedaka zabiła jakaś bestia – zauważył Dija Udin.

– Skąd taki wniosek?

– Intuicja tak mi podpowiada.

– Nie ma żadnych śladów walki, Alhassan.

Dija Udin prychnął cicho.

– Ja tam swoje wiem – dodał.

Håkon przyjrzał się kościom i bez trudu dostrzegł postępujący stopień rozkładu – musiały leżeć tutaj dość długo, bo wystarczyło ich dotknąć, a się rozpadały. Podczas gdy Skandynaw zajmował się znaleziskiem, Dija Udin wyszedł na zewnątrz. Wrócił po kilku chwilach ze zwieszoną głową.

– Nic tu po nas – powiedział.

Lindberg się podniósł.

– Ciebie i tak tu nie ma.

– Ano nie – przyznał Dija Udin.

Håkon potrząsnął głową.

Nie wiedział, od ilu lat błąka się po tunelach. Umysł już jakiś czas temu zaczął płatać mu figle – by nie powiedzieć, że zupełnie zwariował. Gorączkowo poszukiwał członków Yan’ghati, tak jak polecił mu to zrobić Gideon. Nigdzie jednak nie udało mu się trafić na ich ślad i powoli zaczynał przypuszczać, że ta grupa zaszyła się zbyt głęboko, by mógł ją odnaleźć.

Spojrzał w miejsce, gdzie przed momentem widział Alhassana. Teraz był tam tylko jeden z brylantowych posągów, sprawiających posępne wrażenie. Håkon westchnął, dochodząc po raz kolejny do wniosku, że powinien ograniczyć używanie konchy. Miała przemożny wpływ na jego psychikę – i najwyraźniej nie zawsze był to wpływ korzystny.

Spuścił wzrok i pomyślał, że pod stopami może mieć własne prochy.

Być może przeszedł przez ten sam korytarz w przeszłości, a potem wyzionął tutaj ducha. Trudno było stwierdzić, czy szkielet był ludzki – stopień rozkładu skutecznie to uniemożliwiał, a na Rah’ma’dul zjawiło się tyle ras podczas wszystkich odsłon proelium, że możliwości były nieograniczone. Skandynaw wiedział, że bez odpowiedniej aparatury nic ponad to nie uda mu się ustalić.

Westchnął, ruszając na zewnątrz. Wprawdzie nie było możliwości, by znalazł Yan’ghati na Rah’ma’dul, ale chciał zobaczyć, jak wygląda planeta, która stała się cmentarzyskiem ludzkości i wielu innych ras.

Przekroczywszy próg, zdał sobie sprawę, że powoli zaczyna tracić nadzieję. Jeśli w najbliższym czasie nie trafi na jakiś trop, wyimaginowany Alhassan będzie jego najmniejszym problemem.

Lindberg rozejrzał się po okolicy, nie dostrzegając niczego ponad normę. Westchnął, po czym wrócił do Terminala. Aktywował konchę i wybrał tunel na Quae’hes, bez większej nadziei. Potem znikł.

6

Ellyse z trudem złapała oddech.

Miała wrażenie, jakby jej płuca rozrywał palący ogień. Chciała krzyknąć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Pierwszą myślą nie było to, że nadal żyje, ale to, że czuje wilgoć w ustach. Nie była już odwodniona.

Nie potrafiła jednak nic zobaczyć.

Jej oczy zalewała przeraźliwa jasność, która zdawała się wnikać przez nerwy prosto do mózgu. Była jak całe miriady ostrych szpikulców, przebijających głowę na wylot. Nozomi próbowała zamknąć powieki, ale nie potrafiła. Chciała potrząsnąć głową, ale uświadomiła sobie, że jest unieruchomiona.

Potem zdała sobie sprawę, że leży zanurzona w jakiejś cieczy – stąd wilgoć w ustach.

Zaczęła panikować, ale wszystko nadal odbywało się jedynie w jej umyśle – ciało nie poruszyło się choćby o milimetr. Po kilku chwilach zaczęła powtarzać sobie, że żyje i wszystko jest w porządku. Stopniowo się uspokajała – przynajmniej do momentu, gdy stwierdziła, że pierwotne założenie mogło być błędne.

Mogła nie żyć.

To, czego doświadczała, mogło być życiem pozagrobowym.

Gdy tylko ta myśl nadeszła, Nozomi znów zaczęła rzucać się na boki i krzyczeć – i nadal wszystko odbywało się wyłącznie w jej głowie.

Dopiero po jakimś czasie emocje znów opadły. Ellyse brała głębokie, lepkie wdechy, czekając.

W końcu wyciszyła się i zapadła w błogi sen, a gdy się obudziła, nie znajdowała się już w tym samym miejscu. Ponownie miała kontrolę nad własnym ciałem. Mogła się podnieść i dostrzec, gdzie jest.

Pomieszczenie było ascetyczne, miało kilka łóżek i masę aparatury podwieszonej u sufitu. Wszystko sprawiało wrażenie, jakby było pozbawione kątów prostych. Kształt tego miejsca przywodził na myśl kilka zlepionych ostrych brył. Stożki i inne elementy wystawały ze ścian, jakby celowały w Ellyse.

– Gdzie ja jestem? – zapytała, rozglądając się.

Jak na komendę kilka ostrych kształtów skierowało czubki w jedno miejsce, a potem rozsunęło się. We wnęce, która się ukazała, pojawiła się postać doskonale znana Nozomi.

Wbiła wzrok w Dija Udina… Imada Rehmaniego czy inną kopię tej samej osoby. O ile w ogóle osobą można było to nazywać.

Obcy patrzył na nią z zaciekawieniem, jakby dziwił się, że nie zareagowała na jego widok nerwowo. Dał krok w przód, a stożki za nim natychmiast się rozsunęły i wnęka znikła.

– Nozomi Ellyse? – zapytał głosem Dija Udina.

– Jak widać – odparła, siadając na łóżku.

Czuła się nadzwyczaj dobrze. Prawdę mówiąc, lepiej niż kiedykolwiek.

– Özgür Kolay – przedstawił się klon.

– Nie sądzę.

– Słucham?

– Nie sądzę, byście mogli rościć sobie prawo do imion i nazwisk.

Özgür przechylił głowę na bok i przyjrzał się jej, jakby była jakimś egzotycznym okazem.

– Wiesz, gdzie jesteś?

– Mogę się tylko domyślać – odparła, rozglądając się. – To statek Pradawnych… a przynajmniej jednej z dwóch ras, które tak określamy.

Kolay cofnął się. Poza cechami fizycznymi w niczym nie przypominał Dija Udina, którego znała.

– Skąd to wiesz?

– Zdążyłam nauczyć się tego i owego.

A raczej zrobił to Håkon, a potem mnie przekazał informacje, dodała w duchu. Obcy nie musiał tego jednak wiedzieć. Nozomi patrzyła na niego, czekając, aż się odezwie. Ten zaś zdawał się dogłębnie namyślać. Dopiero po kilku chwilach nerwowego wyczekiwania powiedział:

– Jeden z naszych zwiadów odnalazł cię na Rah’ma’dul. Balansowałaś na granicy śmierci.

– Niestety tak się dzieje, kiedy zabraknie wody.

– Nie był to twój czas.

– Z pewnością nie.

– Nie pochodziłaś z tamtego okresu – doprecyzował Özgür.

– Całkiem możliwe, że nie.

Zbliżył się o krok, a potem spojrzał na nią z góry.

– Najlepiej będzie, jeśli wszystko mi powiesz. Po dobroci.

Przypuszczała, że to nie czcze groźby. Jeśli ta rasa potrafiła doprowadzić ją do stanu używalności po tak bliskim spotkaniu ze śmiercią, z pewnością była także władna wymusić jej współpracę.

58
{"b":"690736","o":1}