Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chodzi mi o Håkona… mogłybyśmy go uratować. Gdybyśmy tylko go tutaj zabrały, byłby w tej samej sytuacji i…

– Bzdura – ucięła Channary. – Chyba ostatnimi czasy cierpisz na osłabienie umysłowe.

Nozomi ściągnęła brwi, marszcząc czoło.

– Gdybyśmy tu go przywlekły, cała ta zabawa w zamrażanie nie miałaby sensu. Komora nie ma swojego zasilania, prawda?

Ellyse pokiwała głową, stwierdzając, że może rzeczywiście coś było nie tak z jej głową. Od długiego czasu nie przespała całej nocy, a traumatycznych przeżyć miała pod dostatkiem. Była zmęczona.

Stały kilkaset metrów od Terminala, rozglądając się wokół. Nigdzie nie dostrzegły żadnych śladów, co nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę nieustanne wichury planetarne.

– Mam odczyty – powiedziała po chwili Ellyse. – Możemy ściągać kaski, skład jest taki sam jak poprzednio.

– I co to oznacza? – odparła Sang.

– Nic.

– Nie możesz na tej podstawie czegoś ustalić?

– Tylko szacunkowy czas naszego przybycia.

– Więc? Jaki to szacunek?

– Znalazłyśmy się tutaj mniej więcej w tym samym czasie co poprzednio. Plus minus od pięciu do siedmiu miliardów lat.

Channary spojrzała na nią spode łba, a potem pokręciła głową.

– Dałabyś sobie spokój z żartami. Nie mam nastroju – powiedziała, tocząc wzrokiem aż po horyzont. – Co dalej?

– Nie wiem.

Sang jeszcze przez chwilę się rozglądała, po czym zrezygnowana usiadła na piachu. Nozomi zajęła miejsce obok niej, nie wiedząc, co powiedzieć ani co zaproponować.

– Najwyraźniej wyczerpałyśmy limit szczęścia – odezwała się Channary.

– Kiedy? Z tego, co pamiętam, w ogóle nam go brakowało.

– To prawda.

Zamilkły na kilka chwil. Obie zdawały sobie sprawę, że pozostało im tylko jedno wyjście – czekać. Nie potrafiły sterować Terminalem, nie miały szans na wydostanie się z planety, więc mogły jedynie uczynić z niej swój nowy dom.

– Beznadziejna sprawa, Ellyse.

– Wiem.

4

Niełatwo było uczynić z Terminala dom. Specjalnie wielkiego wyboru jednak nie miały, bo był to jedyny budynek, którego nie przykrywała ziemia. Nozomi nieustannie zastanawiała się nad tym, czy trafiły do przeszłości, czy przyszłości – za teraźniejszość uznała czas, w którym Accipiter i Kennedy trafiły na orbitę.

Dni upływały im początkowo na rozmowach i przystosowywaniu budynku do ich potrzeb – potem już wyłącznie na milczeniu. Sytuację pogarszał fakt, że nie miały jak dbać o higienę, a przestrzeni nie było wiele. Menu składało się z samej papki witaminowej, płynów zaś zaczynało im brakować. Wiedziały, że nie mają wiele czasu – miesiąc, może dwa, zanim skończą się racje żywnościowe. Substancje w kombinezonach potrafiły nawadniać organizm lepiej niż cokolwiek innego, ale nie wystarczyłoby ich na zawsze.

Kilkakrotnie poruszały ten temat, a Sang uparcie twierdziła, że powinny spróbować uzyskać kontrolę nad Terminalem – innymi słowy, że Nozomi powinna postarać się namieszać w posągu, którego Gideon użył niegdyś do sterowania tunelami.

I byłby to może nie najgorszy pomysł, gdyby nie to, że po prostu nie mogły dobrać się do tego systemu. Hallford miał wówczas konchę – a gdy ją ściągał, wciąż dysponował wiedzą, jaką w niego tłoczyła. Nozomi nie potrafiła się domyślić, jak aktywować system.

Mimo to po dwóch tygodniach podjęła pierwszą próbę. Podczas gdy Channary przeczesywała okolicę w poszukiwaniu głębinowego źródła wody, ona starała się uzyskać dostęp do Terminala. Posągi zdawały się jednak w dotyku zupełnie jednolite – mimo że wizualnie sprawiały wrażenie, jakby były wykonane z brył. Nozomi nie znalazła żadnego miejsca, gdzie mogłaby wetknąć choćby szpilkę.

Ostatecznie zrezygnowana usiadła pod posągiem i czekała na powrót Sang.

Wiedziała, że to, co zrobiły, było wielkim ryzykiem. Miała jednak nadzieję, że gdy system wykryje martwego Diamentowego, uruchomi się procedura awaryjna. I Terminal skieruje je do czasu, w którym mogłyby odnaleźć pomoc.

Najwyraźniej jednak Prastarzy nie przewidzieli takiej sytuacji.

Channary wróciła po kilku godzinach ze zwieszoną głową.

– Nadal to samo – powiedziała. – Pomrzemy tutaj z odwodnienia.

Trudno było się z tym nie zgodzić.

– Słyszysz?

– Słyszę – odparła cicho Ellyse.

– Próbowałaś coś wskórać?

Skinęła głową, uznając, że nie musi mówić nic więcej.

– Postaraj się bardziej.

– Jak?

– Nie wiem – syknęła Channary, wskazując nerwowo posąg. – Naświetl to czymś, podłącz do kombinezonu, rozwal albo…

– Próbowałyśmy wszystkiego i dobrze o tym wiesz.

– Na pewno nie wszystkiego – zaoponowała Sang, kręcąc głową. – Nie godzę się na to, żeby ot tak zrezygnować.

– Nie ot tak…

– I nie godzę się, że jedynym wyjściem jest śmierć.

Ellyse zaś zaczynała oswajać się z tą świadomością. Nie przychodziło jej to łatwo, ale ostatecznie trudno było się łudzić, że będzie inaczej. Zaczęła nawet podejrzewać, że pomyliła się w najbardziej podstawowych założeniach swojego planu.

Wszystko już się wydarzyło – i wydarzy się ponownie – więc jeśli podczas pierwszej wizyty na Rah’ma’dul żadne z załogantów nie spotkało Ellyse i Sang z przyszłości, oznaczało to, że nie dojdzie do tego także teraz.

– Słyszysz? – zabiegała o jej uwagę Channary.

– Słyszę, ale co mam ci odpowiedzieć?

– Daj mi, kurwa, cokolwiek. Choćby ogryzek nadziei.

Nozomi uśmiechnęła się blado, doceniając to, że Sang siliła się jeszcze na takie sformułowania. Potem usiadły pod jedną ze ścian, która w połączeniu z podłogą służyła im za kanapę, i odchyliły głowy.

Od jakiegoś czasu ich ulubionym zajęciem był sen. Nie przychodził łatwo, gdy było się wygłodniałym, ale przynosił cudowne ukojenie. Problemy zaczynały się, gdy ponownie otwierało się oczy – suchość w ustach i pustka w żołądku dawały o sobie znać ze zdwojoną mocą.

Pewnego dnia – Nozomi nie wiedziała, którego od przybycia – Channary obudziła się z suchym kaszlem. Z trudem przełknęła ślinę, a potem spojrzała na towarzyszkę. Ellyse dostrzegła, że Sang ma coraz wyraźniejsze cienie pod oczyma.

– Jak… jak to będzie? – zapytała.

– Co?

– Jak umrzemy, Ellyse?

– W spokoju.

– Nigdy nie słyszałam o nikim, kto umierał z odwodnienia. Nie wiem, jak to wygląda.

– To jeden z najspokojniejszych sposobów, w jaki można odejść.

– Łżesz?

– Nie. Czytałam o tym kiedyś.

– Gdzie?

– Nie pamiętam, w jakimś periodyku.

Channary przewróciła się na bok i spojrzała na nią mętnym wzrokiem. Nozomi widziała, że chciała jej uwierzyć.

– Jakieś czasopismo naukowe? – zapytała Sang. – Można temu… wierzyć?

– Nie pamiętam.

– Ale to na pewno rzetelne źródło… podejrzewam, że innych nie czytywałaś, prawda?

– Prawda – odparła, zmuszając się do uśmiechu.

Wiedziała dokładnie, co będzie się z nimi działo. Najpierw przestaną oddawać mocz – choć już teraz ledwo zwilżały piasek za Terminalem. Potem nerki po prostu przestaną działać i będzie to wyrok śmierci. Śmierci odroczonej już tylko o kilka dni. Wszystkie toksyny w ich organizmach będą piętrzyć się i psuć każdy organ. Bez ujścia zeżrą je od środka.

Gdy ten proces się rozpocznie, nie będą już świadome postępujących zmian. Zewnętrzny świat będzie dla nich zupełnie abstrakcyjny, popadną w katatonię. Poziom elektrolitów odchyli się od normy jak wskazówka prędkościomierza, przez co nastąpi nieregularna akcja serca. Jego uderzenia będą tak chaotyczne, że organy przestaną odgrywać swoją rolę. W końcu wysiądą – i wówczas nadejdzie śmierć.

Naprawdę będzie spokojna. W tamtym momencie żadna z nich nie będzie już miała pojęcia, co się dzieje.

– Warto było… spróbować, prawda?

– Prawda, Sang – odparła Nozomi, a potem ułożyła się wygodnie i spróbowała na powrót zanurzyć się we śnie.

Channary była świadoma jeszcze przez kilkadziesiąt godzin.

Potem zaczęła bełkotać coś pod nosem i wodzić nieprzytomnym wzrokiem po Terminalu. Przewracała się z jednego boku na drugi, a ręce bezwiednie podążały za ciałem. Ellyse próbowała do niej przemówić, ale nie była w stanie nawet przytrzymać jej głowy w miejscu.

57
{"b":"690736","o":1}