Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tam jest, panie majorze – powiedziała Channary, wskazując prom na wybrzeżu Morza Śródziemnego.

Siedzieli w wahadłowcu, tnącym powietrze z zawrotną prędkością. Gdy tylko Loïc zorientował się, że Ellyse opuściła pokład Kennedy’ego, natychmiast skierował się do hangaru. Jednego z promów brakowało i Jaccard nie miał wątpliwości, że transponder na nim został wyłączony od razu po odlocie. Nie oznaczało to jednak, że nie można było namierzyć jednostki. Z pomocą przyszła Romanienko. Radary ISS Galileo – mimo że nieco starsze – dysponowały znacznie większą mocą. Na przepastnych, jałowych przestrzeniach nietrudno było odnaleźć statek.

– Jest tam kilkudziesięciu ludzi – zauważyła Sang.

– Padlinożercy.

– Najwyraźniej. I już nas zobaczyli.

Loïc potoczył wzrokiem po okolicy, ale nigdzie nie mógł dostrzec Nozomi. Upewniwszy się dwa razy, że nie ma tam jego podkomendnej, włączył baterie dziobowe.

– Co pan zamierza?

– To, co widzisz.

– Nie lepiej wylądować i…

– Zwykle to ty jesteś pierwsza do bitki.

– Bo zwykle mamy przeciwko sobie ludzi, którzy nie nadają się na potencjalnych sojuszników. Ci mogą okazać się przydatni.

– Nie za bardzo, skoro przetrzymują Ellyse.

Jaccard nie miał zamiaru dłużej polemizować. Gdy tylko aktywowała się kontrola baterii, oddał kilka serii w motocyklistów. Pociski trafiły kilkunastu z nich, rozrywając ich ciała i rozchlapując wokół ich krew. Reszta natychmiast rzuciła się do ucieczki.

Loïc posłał za nimi jeszcze kilka salw, trafiając w maszyny i ludzi.

– Chyba już wystarczy – odezwała się Sang.

Jaccard beznamiętnie kiwnął głową, a potem zwiększył ciąg silników przy podejściu. Opadli z impetem na piach tuż obok drugiego promu.

– Bierz broń.

Chwycili za beretty i ruszyli do wyjścia. Ledwo właz się otworzył, a rozległ się huk i pociski poszybowały w ich kierunku. Natychmiast odskoczyli na bok, kryjąc się za ścianą. Spojrzeli po sobie niepewnie.

– Ktoś musiał być w wahadłowcu – powiedziała Channary.

– Widzisz ilu?

– Nie – odparła, po czym wychyliła się i oddała strzał.

Pocisk przemknął obok niej i trafił w jeden z pulpitów promu. Sypnął iskrami, rozległ się dźwięk alarmowy. Dwoje załogantów machinalnie się skuliło, spodziewając się, że sprzęt eksploduje. Dopiero po chwili uświadomili sobie, że nic im nie grozi.

Przeciwnik kontynuował ostrzał – kolejne pociski z hukiem trafiały w poszycie. Jaccard padł na podłogę, po czym wystawił rękę i wypalił kilkakrotnie.

– To daremne – powiedziała Channary Sang. – On chowa się za progiem tak samo jak my.

– On?

– Słychać, że strzela jedna osoba. A kobiet jakoś nie spodziewam się tu zastać.

Loïc musiał się z nią zgodzić. Wystrzelił jeszcze raz, po czym wycofał się za próg i oparł plecami o ścianę.

– Co robimy? – zapytał.

– Pan dowodzi, majorze.

– Nie rób sobie jaj, Sang.

– Tak jest – odparła, a potem na ułamek sekundy wychyliła głowę. – Nie wygląda to najlepiej – oceniła.

– Co ty powiesz?

– Gdyby Ellyse żyła, wyprowadziłby ją jako zakładniczkę.

Jaccard spojrzał na nią szeroko otwartymi oczyma.

– Nawet tak nie żartuj.

– Nigdy nie żartuję, panie majorze.

Loïc wyjrzał zza osłony i musiał przyznać podkomendnej rację. Najlepszym rozwiązaniem dla człowieka po drugiej stronie było wyprowadzenie zakładniczki i oddalenie się z nią na bezpieczną odległość.

– Może jest nieprzytomna – rzucił Jaccard.

Przeciwnik znów oddał strzał w poszycie wahadłowca.

– Miejmy nadzieję – powiedziała Channary, starając się wyjrzeć na zewnątrz. – Jeśli chcemy przełamać ten pat, proponuję stąd wyjść.

– Słucham?

– Musimy opuścić…

– Chcesz wejść prosto na linię strzału tego szaleńca?

– Pan popędzi w prawo, ja w lewo. Mamy przeciwko sobie motocyklistę, a nie wyszkolonego snajpera.

– Padlinożercy, z tego co słyszałem, są dość dobrze obyci z bronią.

Channary Sang wzruszyła ramionami.

– Albo zrobimy tak, jak mówię, albo czekamy, aż dotrą tu posiłki. Czas działa na jego korzyść.

Znów rozległy się strzały, a Jaccardowi przemknęło przez myśl, że facet zabrał ze sobą gigantyczny zapas amunicji. Z drugiej strony mógł dysponować technologią znacznie bardziej zaawansowaną od tej, którą miał Kennedy.

– W porządku – odparł Loïc. – Udzielił mi się twój samobójczy nastrój.

– Wyśmienicie, panie majorze. Proszę się przygotować.

– Na trzy?

– Nie. Niech pan rusza natychmiast po następnym strzale. Byle szybko.

Jaccard skinął głową, po czym przygotował się do wyskoczenia na zewnątrz. Nie musiał długo czekać – zaraz po tym, jak rozbrzmiał głos Sang, przeciwnik wypalił po raz kolejny. Oboje raptownie wypadli z wahadłowca i popędzili w swoje strony.

Loïc dostrzegł adwersarza. Miał skórę czarną jak smoła, a zarost jasny niczym słońce. Wycelował w niego, ignorując zupełnie Channary Sang. Nie był to najgorszy rozwój wypadków – szefowa ochrony z pewnością łatwiej w niego trafi.

W pełnym biegu Jaccard pociągnął za spust, ale chybił. Kula pomknęła obok przeciwnika i utknęła gdzieś w ścianie za nim. Ten nadal nie oddał strzału – przymierzał.

Gdy jego broń wypaliła, Loïc również wystrzelił.

Nie miał pojęcia, czy trafił, bo poczuł przeraźliwy ból w klatce piersiowej i runął na ziemię jak kłoda. Słyszał swój krzyk, ale wydawało mu się, jakby głos należał do kogoś innego. Próbował obrócić się na plecy, ciało jednak odmówiło posłuszeństwa.

Rozległ się kolejny wystrzał, rozdzierając powietrze. Jaccard nie wiedział, kto strzelał – Channary czy Padlinożerca. Jeśli ten drugi, to najwyraźniej chybił, bo Loïc wciąż pozostawał na tym świecie. Znosił nieludzkie katusze, ale żył.

Ból promieniował na całe ciało, a w ustach major poczuł metaliczny posmak. Pomyślał, że oberwał mocno. Na tyle, że doszło do krwotoku wewnętrznego.

Szarpnął nim spazm i z trzewi wypłynęła porcja krwi. Wziął oddech, ale usłyszał jedynie rzężenie – powietrze nie dotarło do płuc. Próbował zawołać Sang, lecz z jego ust doszedł tylko chrapliwy, niepokojący odgłos. Potem znów wykaszlał krew.

– Majorze!

Rozpoznał głos Sang. Niejasno uzmysłowił sobie, że musiała posłać motocyklistę w zaświaty. Była to jego ostatnia spójna myśl. Potem zaczął szybko odpływać, czując, jak ból ustępuje. W jego głowie rozpoczęła się gonitwa myśli. Przypomniały mu się przypadkowe epizody z życia – pierwsza służba na Kennedym, dziewczyna, którą zostawił w Paryżu, pierwsze wejście w diapauzę. Wszystko to unosiło się jak mgła nad realnym światem, który stopniowo przestawał mieć dla niego znaczenie.

W końcu ogarnęła go błogość.

23

– Majorze! – krzyknęła jeszcze raz, nie zwalniając kroku.

Wiedziała, że unieszkodliwiła przeciwnika i nie musiała się nim przejmować. Pędziła teraz ile sił w nogach ku otwartemu włazowi promu. Musiała sprawdzić, co z Ellyse, a dopiero potem będzie mogła zająć się Jaccardem.

– Majorze, kurwa mać! – krzyknęła jeszcze, zanim wpadła do środka.

Nie musiała się rozglądać, by zobaczyć Nozomi. Leżała naga na podłodze, kawałek za mężczyzną z rozłupaną czaszką. Channary udało się odstrzelić mu dobrą ćwierć głowy.

Rzuciła się do Ellyse, starając się nie zważać na jej rozłożone nogi i nagość. Przytknęła palce do tętnicy szyjnej, drugą ręką narzucając na nią rozszarpane ubranie. Żyła – tylko to w tej chwili się liczyło.

Sang natychmiast zerwała się na nogi i pognała do dowódcy. Potknęła się na wyjściu, ale udało jej się utrzymać równowagę. Potem dopadła do Loïca i natychmiast sprawdziła puls.

– Kurwa mać! – krzyknęła i od razu przystąpiła do resuscytacji. Położyła dłonie tuż poniżej linii mostka, a potem wykonała trzydzieści ucisków i dwa wdechy. Powtórzyła to kilka razy, słysząc świst powietrza, który dobywał się z przedziurawionego płuca.

Uciskała z impetem i po chwili poczuła, jak żebra ustępują pod naciskiem. Trudno, przeszło jej przez myśl, potem będzie się tym przejmować. Tymczasem wykonała już któreś powtórzenie, a efektu nadal nie było.

51
{"b":"690736","o":1}