Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Najlepiej będzie, jak klękniesz – dodał. – I miej nadzieję, że na tym się skończy.

– Nie… mam… zamiaru… – zdołała wydukać, walcząc z bólem.

– Nie? To przygotuj pozostałe kończyny.

Alhassan złapał ją pod ręce, a potem podniósł. Nie miała siły wyswobodzić się z uchwytu, choć próbowała. Ustawił ją na kolanach, a wówczas wydała z siebie ryk niczym ranne zwierzę. Dija Udin nie chciał sobie wyobrażać bólu, który musiała odczuwać, gdy drobiny piasku wbiły się w otwartą ranę. Spojrzał w dół i przez zakrwawiony materiał kombinezonu dostrzegł wystające białe kawałki kości.

– Jeśli chwilę tak wytrzymasz, to przeżyjesz – powiedział, nachylając się. Poczuł przyjemny zapach perfum i pomyślał o tym, kiedy ostatni raz miał kobietę. Prawdziwą, nie sztucznie wygenerowaną w fantomatach. Uznał, że upłynęło stanowczo za dużo czasu. Zmieni to, jak tylko Ingo Freed zasiądzie na tronie i ustawi trochę swoje królestwo.

– Nigdy… nie…

– Zamknij się – szepnął jej do ucha. – Chcesz żyć, to milcz.

Stephen uniósł jedną rękę, a drugą wymierzył w kobietę.

– Oto rządca tych ziem! – zagrzmiał. – Na waszych oczach Namiestniczka Meaza Endale oddaje mi pokłon!

Dija Udin złapał ją za włosy i pochylił jej głowę mimo oporu, jaki stawiała. Uznał, że było to jak najbardziej na miejscu.

– Wszyscy jesteście świadkami hołdu, który mi składa! – perorował dalej Ingo Freed. – Oto pierwotny szczep ziemski uznaje wyższość nowego społeczeństwa Terry! Oto mieszkańcy Ziemi oddają się w nasze ręce, a my przyjmujemy ich z otwartymi ramionami! Pod egidą Boga Jedynego będziemy iść razem ku świetlanej przyszłości!

Znów zamiast okrzyków nastąpiło masowe żegnanie się. Alhassan puścił włosy Endale i znów nachylił się do jej ucha.

– Mogło być gorzej – powiedział. – Mojego przyjaciela ten skurwysyn wyrzucił przez otwarty właz w przestrzeń kosmiczną.

Obróciła się do niego z trudem i dostrzegł w jej oczach niedowierzanie.

– No co? – zapytał. – W porównaniu z tym twoje roztrzaskane kolano to nic.

Meaza splunęła mu prosto w twarz.

– I po co to? – zapytał, ocierając ślinę wierzchnią stroną dłoni. – Chcesz się zabawić, to powiedz. Znam lepsze sposoby.

Gdy ją wypuścił, padła na twarz. Ingo Freed skinął z uznaniem do Alhassana, jakby to on wyreżyserował upadek. Potem zbliżył się do kobiety i spojrzał na nią z góry.

– W imię Boga przyjmuję na siebie odpowiedzialność za los tego świata! – dodał, po czym zaczął rozwodzić się nad tym, że jest Bożym pomazańcem. Dija Udin kiwał głową z uznaniem, choć starał się nie słuchać tych banialuk.

Gdy Stephen skończył, przywołał dwóch ocalałych towarzyszy Endale i kazał im zabrać ją do ambulatorium na Yorktown. Dija Udin uznał to za błąd – jeśli kontradmirał naprawdę zamierzał zrobić z siebie pana i władcę tej planety, powinien zawczasu pousuwać potencjalnych buntowników.

Odprowadziwszy wzrokiem Meazę, Alhassan spojrzał na Ellyse i resztę. Stali jak słupy soli, zupełnie skołowani. Nozomi sprawiała wrażenie, jakby miała osunąć się na ziemię.

– Co z nami? – odezwał się Dija Udin, obracając się do Stephena.

Ten zmierzył go wzrokiem.

– Jesteście wolni.

– Tyle wiem, ale…

– Zamieszkacie w jednym ze wskazanych przeze mnie miast.

– A Kennedy? I zarodki?

– Wasz statek będzie stanowił centrum kolonizacyjne dla którejś społeczności. Podobnie Challenger, gdy już usuniemy cały szatański miot.

Dija Udin nie mógł nie zauważyć, że nowy władca Ziemi odnosi się do niego w miarę neutralnie. Najwyraźniej przeszedł do porządku nad tym, że Alhassan jest upadłym aniołem, czy co tam sobie wymyślili.

– A ja?

– Będziesz ze swoimi ludźmi.

– To bynajmniej nie moi ludzie.

Ingo Freed przez moment milczał, przyglądając mu się, jakby szukał dla niego odpowiedniej roli w nowym społeczeństwie. W końcu pokiwał lekko głową.

– Potrafię zajrzeć w duszę – odezwał się.

– Nie wątpię – odparł Dija Udin.

– W twojej widzę chęć odkupienia… nie, nie chęć. Potrzebę, przymus.

– Wewnętrzny imperatyw zadośćuczynienia za swoje winy – potwierdził Dija Udin, pochylając głowę. Ku jego zaskoczeniu Ingo Freed zbliżył się z wyciągniętą dłonią, a potem położył mu ją na czole.

– Bóg wybacza – powiedział.

– Chwalmy go i wysławiajmy jego imię.

– Jest miłościwy.

– Amen.

– Jeśli tylko okażesz skruchę i uderzysz się w pierś, doznasz przebaczenia.

– Biję się… biję się po stokroć – odparł Alhassan, nadal czując rękę kontradmirała na głowie. – Chcę odkupić swoje grzechy. Od samego początku niczego innego nie pragnę.

– Wiem, synu. Wiem.

16

Jaccard stał przed kajutą Ellyse, po raz kolejny przyciskając panel po prawej stronie. Od dawna nie opuszczała pomieszczenia – a on przez cały ten czas przychodził tutaj codziennie i próbował zamienić z nią kilka słów. Za każdym razem ignorowała nieproszonego gościa.

Ingo Freed posadził Kennedy’ego na wybrzeżu Zatoki Botnickiej, która niegdyś wchodziła w skład Federacji Skandynawii. Proces terraformacji został zakończony z pomocą trzech innych okrętów, które pojawiły się na orbicie okołoziemskiej na wezwanie Yorktown. Efektów nie było jeszcze widać, ale kontradmirał zapewniał, że to jedynie kwestia czasu.

Codziennie rano wygłaszał płomienne przemówienia przez systemy komunikacyjne statków – w założeniu każdy członek nowej ziemskiej społeczności miał rozpoczynać dzień od wysłuchania tego, co Ingo Freed ma do powiedzenia.

Ustanowił także nowy ustrój – Teokrację Ziemską, która swym zasięgiem miała obejmować całą planetę. Zasady polityczne były jasne, Bóg sprawował rządy w społeczeństwie, a ludzka władza pochodziła bezpośrednio od niego – i każdy, kto ją wykonywał, był jedynie pośrednikiem.

Siebie Stephen ogłosił Przewodniczącym Prezydium Planetarnego, co było eufemizmem oznaczającym dyktatora. Jaccard sądził, że w skład prezydium wejdzie kilka osób z Terry i nikt z Ziemi czy misji Ara Maxima.

– Ellyse – powiedział, aktywując panel. – Naprawdę mam dość przychodzenia tutaj dzień w dzień, ale będę to robił, dopóki nie wyjdziesz.

Także tym razem odpowiedziała mu cisza. Loïc poczekał chwilę, nim stwierdził, że nie pozostaje nic innego jak spróbować następnego dnia. Zawrócił i ruszył na zewnątrz.

Opuściwszy Kennedy’ego, zobaczył, że pierwsze nasiona zaczęły już kiełkować z niegdyś jałowej ziemi. Ingo Freed zapewniał, że na Terze znacznie udoskonalono sposób dokonywania terraformacji, ale Jaccard nie był przekonany. Teraz na własne oczy widział, że się mylił.

W oddali dostrzegł Channary Sang palącą papierosa.

Podszedł do niej, a potem wyciągnął rękę. Bez słowa podała mu metalowe opakowanie, a on się poczęstował.

– Nie wiedziałam, że pan pali.

– To i tak symulacja, prawda?

– Niestety – odparła Sang. – Kiedyś znałam miejsce w Hajdarabadzie, gdzie można było kupić autentyczne papierosy. Z tytoniem w środku, owinięte bibułką. Niesamowita sprawa, choć nietania, jak może się pan domyślać.

– Dajmy spokój temu formalizmowi, Sang.

– Obawiam się, że nie przełknę mówienia do pana na ty.

Loïc machnął ręką, po czym aktywował papierosa. Wypuścił dym przed siebie i westchnął. Przez kilka chwil trwali w milczeniu, wciągając do płuc parę wodną. W końcu odezwała się Channary:

– Niewielu nas zostało.

Skinął głową. Ostatnim, czego chciał, była rozmowa o tym, ilu ludzi stracili od zakończenia proelium. Wszystko poszło nie tak. Kennedy miał wrócić na Ziemię, bezpieczny i nienękany przez obce siły. Mieli zacząć odbudowę, dać początek nowej cywilizacji, zbudowanej dzięki embrionom na Challengerze.

Jaccard uświadomił sobie, że mimowolnie skierował myśli w niepożądaną stronę. Na powrót skupił się na paleniu, oczyszczając umysł.

– Dija Udin już kombinuje, jak ściągnąć tu Diamentowych – dodała Sang.

– Wiem.

– Informował pan o tym naszego Hitlera?

– Próbowałem – odparł Loïc na wydechu. – Ale zdaje się, że zupełnie sobie wszystko przeformułował. Jest przekonany, że Alhassan został zesłany przez Boga na Ziemię, by zyskać szansę na odkupienie swoich grzechów.

43
{"b":"690736","o":1}