Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Oby to wszystko zostało wam wybaczone – powiedział.

– Nie próbuj nawet – odparł zirytowany Ingo Freed. – Nikt już nie wierzy w twoje słowa.

– Nie wiesz nawet, co chcę powiedzieć.

– Wiem doskonale. Spróbujesz znów nas omamić, twierdząc, że to wszystko było próbą, której nie przeszliśmy.

– Nie będę niczego…

– Oszczędź sobie gadania, a nam słuchania.

A więc to by było na tyle, jeśli chodziło o ostatnią deskę ratunku. Håkon zamierzał zrobić z siebie męczennika, niewłaściwie osądzonego i pomylonego z uzurpatorem, ale najwyraźniej ci ludzie byli na to gotowi.

Jeden z załogantów otworzył śluzę, a potem Ingo Freed wepchnął go do środka. Bez słowa, bez żadnych emocji.

– Przydałby się ostatni posiłek – powiedział Lindberg, obracając się. Gródź się zasunęła, a na swoich oprawców mógł spojrzeć jedynie przez niewielką szybkę. Nie miał pojęcia, czy słyszą, co mówi. – Robicie z siebie takich cywilizowanych ludzi, a nie pomyśleliście o tym, co?

– Nie – odparł kontradmirał, lekko się uśmiechając.

– Nie bagatelizuj tego – odezwał się Lindberg, przylegając do szyby. – To zwyczaj kultywowany już w pierwszych społeczeństwach. Przyjęcie posiłku było aktem szacunku, pogodzenia się z tym, który przynosi jedzenie. Stanowiło symbol wybaczenia, które skazaniec okazywał swojemu sędziemu, katowi i…

– Nie potrzebuję twojego wybaczenia – uciął Ingo Freed, a potem z impetem uderzył w konsolę po prawej stronie drzwi.

Håkon poczuł szarpnięcie.

Potem jego ciało nagle nabrzmiało jak balon. Woda stanowiąca siedemdziesiąt procent jego ciała natychmiast zmieniła stan skupienia. Z płynnego zmieniła się w parę.

Poczuł, jak skóra go pali, a gdy spojrzał na widniejącą w oddali gwiazdę, w okamgnieniu stracił wzrok.

Wiedział, że ma jeszcze kilka sekund, zanim się udusi.

Przeliczył się.

15

Niedługo potem NISS Yorktown obrał kurs z powrotem na Układ Słoneczny. Ingo Freed utrzymywał, że nadszedł czas, by ci, którzy wrócili na Ziemię, zaczęli z ich pomocą odbudowywać cywilizację. W jego oczach Dija Udin dostrzegał dobrze znane szaleństwo – szaleństwo, jakie widział u każdego tyrana czującego dziejowe powołanie do sprawowania rządów.

Nie zapowiadało to niczego dobrego dla jego towarzyszy, ale niespecjalnie go to interesowało. Jeżeli czyjś los nie był mu całkowicie obojętny, to jedynie Lindberga.

Gdy dotarli na orbitę okołoziemską, Ellyse sprawiała wrażenie widma dawnej siebie. Oczy miała przekrwione, a pod nimi pojawiły się napuchnięte cienie. Umieszczono ich w oddzielnych kajutach na Yorktown, toteż Alhassan zobaczył ją dopiero, gdy zebrali się w hangarze, tuż przed lądowaniem.

Ingo Freed stał na środku, wodząc wzrokiem po załogantach.

– Przed nami świt nowej ery – powiedział donośnym głosem. – Dziś stawiamy pierwszy krok na drodze, która zaprowadzi nas do przyszłości.

Zamiast wznieść entuzjastyczne okrzyki, ludzie trwali w bezruchu, wlepiając wzrok w dowódcę.

– Bóg będzie nas prowadził, jako że jesteśmy jego dziećmi.

Załoganci przeżegnali się jak jeden mąż. Dija Udin westchnął, czekając, aż ich wypuszczą. Wiedział, że niczego nie wskóra na pokładzie Yorktown. Systemy powiązane z ansiblem były pilnie strzeżone, a jego nie spuszczano z oka.

Jedynym sposobem na nawiązanie kontaktu z Diamentowymi było cierpliwe czekanie. Za jakiś czas zaangażują go w proces budowy nowego społeczeństwa, stopniowo zaczną mu ufać. Kiedy to się uda, prędzej czy później uzyska dostęp do systemu komunikacyjnego.

A potem ściągnie na ludzkość zagładę.

Z tą myślą – i uśmiechem na ustach – opuszczał hangar Yorktown. Osłonił oczy przed słońcem, dostrzegając, że komitet powitalny już na nich czeka. Meaza Endale była ubrana w obcisły kombinezon, na który zupełnie niepotrzebnie narzuciła luźny płaszcz.

Skinęła głową do Ingo Freeda, ale ten ledwo odnotował jej obecność.

– To będzie także nasz nowy dom – powiedział do swoich ludzi, unosząc ręce. – Nowy, a zarazem stary, gdyż powracamy do kolebki ludzkości. I tym razem nie zamierzamy jej opuszczać.

– Zaszczytem jest dla mnie… – zaczęła Endale, ale natychmiast urwała, gdy podkomendni Stephena wyciągnęli impulsatory. Sam kontradmirał wymierzył w Namiestniczkę.

Jeden z załogantów obrócił się z bronią ku Alhassanowi i reszcie. Zatrzymał ich, po czym nieustannie lustrował ich kontrolnie.

– Wygląda na to, że będzie niezła zabawa – odezwał się Dija Udin.

– Najwyraźniej.

Meaza powoli uniosła ręce, nie odrywając spojrzenia od Ingo Freeda. Ten zrobił krok w jej stronę i Alhassan musiał oddać mu należne uznanie – kontradmirał nie tracił czasu. Nie miał też zamiaru dyskutować o tym, kto powinien kierować dziełem odbudowy rodzaju ludzkiego.

– Na kolana – odezwał się nagle.

– Słucham? – zapytała Endale.

Stephen westchnął i potoczył wzrokiem po zebranych.

– Jak widzisz, twoje życie wisi na włosku – odparł bez zbędnych ceregieli. – Jedynym sposobem, byś je uratowała, jest okazanie mi pełnej uległości. Teraz.

Patrzyła na niego z otwartymi ustami, po czym spojrzała po załogantach Kennedy’ego w poszukiwaniu ratunku. Wszyscy milczeli, nie wiedząc, jak się zachować. Wymierzone w nich impulsatory skutecznie zniechęcały do udzielenia jej pomocy.

– Jak sobie to wyobrażasz? – zapytała Endale. – Zabijesz mnie, a potem ot tak zaczniesz sprawować rząd dusz? Obawiam się, że to tak nie działa.

– Przekonamy się.

– W tej sytuacji masz przewagę liczebną, ale gdy zejdziesz pod ziemię, wszystko się zmieni.

– Niezupełnie. Nadal będę miał atut w postaci Yorktown – powiedział, po czym zrobił pauzę. – I innych statków, gdy przybędą.

– Innych?

– Przesłałem raport na Terrę, rząd podjął decyzję. Kwestią czasu jest pojawienie się kolonizatorów. Ziemia jest ogromna, nieprawdaż? Ma przestronne połacie niezagospodarowanej przestrzeni, która aż woła, by ponownie zakwitło na niej życie.

– Jałowej przestrzeni – sprecyzowała.

– Nie szkodzi, zmienimy to.

– Terraformacją? To było narzędzie naszej zguby – odparła Endale. – I tym razem nie będzie inaczej.

– Pozostaw to nam.

Znów zbliżył się o pół kroku.

– A teraz padnij przede mną na kolana.

– Nie.

Nie miał zamiaru tego tolerować. Dija Udin nie musiał widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że pociągnie za spust. Zdążył już się przekonać, jak impulsywny potrafi być ten człowiek.

Nie pomylił się. Ingo Freed aktywował impulsator, który natychmiast wypuścił wiązkę. Alhassan spodziewał się, że będzie to jedyny, ostateczny strzał, tymczasem okazało się, że stanowił jedynie początek.

Pierwszy promień trafił Endale w kolano. Namiestniczka przeciągle zawyła i padła na ziemię, wzniecając tuman kurzu. Jej towarzysze natychmiast do niej doskoczyli, ale wówczas Stephen po raz kolejny pociągnął za spust.

Druga wiązka trafiła w głowę jednego z ludzi Meazy. Czaszka pękła z chrzęstem, a gdy ciało się przechyliło, mózgowie wylało się na piasek razem z krwią. Dija Udin spojrzał z uznaniem na rozbryzg. Musiał przyznać, że Ingo Freed podobał mu się coraz bardziej.

Trzeci strzał trafił kolejnego podwładnego Endale i rozrył mu brzuch – musiał trafić w aortę, gdyż z trzewi nieszczęśnika trysnęła fontanna posoki. Alhassan był coraz bardziej uradowany tym, co się działo. Z trudem powstrzymał się od zagrzewania Ingo Freeda do następnych strzałów.

– Klęknij – powiedział do leżącej na ziemi Meazy.

– Chyba teraz to niemożliwe – odparł Dija Udin. – Brakuje jej kolana.

Stephen spojrzał na dwóch mężczyzn stojących za Endale. Obaj cofnęli się, unosząc otwarte dłonie, a kontradmirał obejrzał się przez ramię.

– Ty – powiedział do Alhassana. – Pomóż jej.

– Muszę?

– Już!

Dija Udin uznał, że najroztropniej będzie robić, co tamten mówi. Podszedł do Meazy, a potem spojrzał na nią z góry.

– Boli? – zapytał.

W odpowiedzi kobieta wydała z siebie jęk.

42
{"b":"690736","o":1}