Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wierutna bzdura.

– Oczywiście. Zbudowała go… czy raczej wygenerowała obca, prastara rasa. Ma to tyle wspólnego z Bogiem, ile sam Ingo Freed. Dał się omamić.

– Odnoszę wrażenie, że większość tych ludzi tylko czeka, by ktoś nimi posterował.

– Nie zamierzam polemizować.

Przez moment znów panowała cisza.

– Sami na to wszystko zapracowaliśmy – dodał po chwili Jaccard. – Wyeliminowaliśmy religię z naszego świata, a ona po czasie samorzutnie wróciła ze zdwojoną mocą.

– Chyba pan przesadza.

– Nie. Ateizm doprowadził do religijnego ekstremizmu, tak jak wcześniej religijny ekstremizm do ateizmu. Tak się dzieje, gdy w grę wchodzą skrajności. Nigdy jako gatunek nie potrafiliśmy znaleźć właściwego balansu. I teraz mamy to, co widzisz.

Channary Sang westchnęła, chowając papierosa do kieszeni w mundurze.

– Ma pan refleksyjny nastrój.

– Dziwisz się? – zapytał z bladym uśmiechem. – Co innego mi pozostało? Straciłem statek, niemal całą załogę, a teraz nawet wolność.

– Zostanie pan liderem społeczności, która tu wyrośnie – odparła szefowa ochrony, zataczając ręką krąg.

Jaccard zdawał sobie sprawę, że zapewne właśnie to zaplanował dla niego Ingo Freed. Gdy tylko terraformacja zacznie przynosić wymierne efekty, wyciągnie ludzkość z podziemi. Część zostanie ulokowana tutaj, w Zatoce Botnickiej. Miejsce, gdzie teraz znajdował się Kennedy, stanie się centrum regionu.

Rola, jaką Przewodniczący Prezydium miał zamiar powierzyć Jaccardowi, była dla niego nieco frapująca. Abstrahując od wszystkiego innego, Ingo Freed musiał zdawać sobie sprawę, że major zrobi wszystko, by nie dać rozwinąć się dyktaturze. A mimo to miał zamiar okazać mu zaufanie.

– Zobaczymy, jak będzie – odparł Loïc. – Nie spodziewam się, że pożyję długo.

– Nie?

– W żadnym wypadku. Jeśli Ingo Freed nie usunie mnie prewencyjnie, zrobi to od razu po tym, jak wywołam rewoltę.

– A ma pan taki zamiar?

– Prędzej czy później tak.

– W takim razie może pan na mnie liczyć – zapewniła Channary Sang, obracając się do niego. – Wprawdzie przypuszczam, że Herr dyktator jest na to gotowy, ale nie zaszkodzi spróbować.

Oczywiście, musiał być. Za zaufaniem, jakie okazał, z pewnością szedł także szereg zabezpieczeń. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Ingo Freed tylko czekał, by stłumić bunt.

– Ellyse nadal nie wychodzi? – zapytała Sang.

– Niestety.

– A pan nadal co dzień próbuje ją stamtąd wyciągnąć?

Kiwnął głową, również chowając papierosa.

– Równie dobrze mogłaby położyć się do komory kriogenicznej.

Tuż obok Håkona, dodał w duchu Loïc.

Ciało Lindberga nadal było zamrożone w kapsule. Wprawdzie nie było już ku temu powodu, ale Ellyse uparła się, że Skandynaw ma znajdować się w diapauzie. Stanowiło to duże niedomówienie – człowiek, o którym mówiła, był już martwy.

– Myśli pan, że on tam jeszcze jest? – zapytała Channary Sang.

– Nozomi jest przekonana, że tak.

– A pan?

Jaccard nie odpowiedział.

– Jego jaźń mogła wrócić do ciała, gdy organizm Gideona przestał funkcjonować – dodała Sang.

– Mogła.

– Ale nie wydaje się to panu prawdopodobne.

– Wolałbym na ten temat nie gdybać – odparł Loïc, obracając się do niej. – Jakkolwiek by było, to płonne rozważania. Nawet jeśli świadomość Lindberga wróciła do jego ciała, nigdy nie będziemy w stanie go wskrzesić. Koncha jest zniszczona i nie mamy sposobu, by dostać się do tunelu.

Channary skinęła głową, tym samym stawiając ostatnią kropkę. Usiedli na piasku i przez długi czas w milczeniu wodzili wzrokiem po horyzoncie. Loïc spodziewał się, że prędzej czy później pojawią się Padlinożercy. Może nie dziś, nie jutro, ale niebawem. Ingo Freed wprawdzie zapewniał, że rozprawi się z nimi bez litości, z pewnością jednak nie mogło to przeszkodzić im w podejmowaniu prób odbicia swojej ziemi. Mieli do tego prawo.

– Czas na mnie – odezwał się w końcu Jaccard, wstając z piachu.

– Ma pan coś do roboty?

– Potrafię pomyśleć co najmniej o kilku rzeczach, które są lepsze od siedzenia z tobą na ziemi i kontemplowania przyrody.

Uśmiechnęła się, a on ruszył z powrotem ku Kennedy’emu. Przeszedł przez puste korytarze, w których cicho zawodził wiatr, a potem dotarł do maszynowni. Gródź była otwarta, co wraz z szumiącym odgłosem stwarzało nienaturalne wrażenie.

Sprawdziwszy na radarze okolicę, Loïc złożył codzienny raport Ingo Freedowi, a potem wrócił do kajuty.

Przed zaśnięciem myślał o tym, że niebawem przyjdzie pora, by odłączyć komorę kriogeniczną Håkona. Rozumiał, że Ellyse chce zachować resztki nadziei, choćby irracjonalnej, ale ostatecznie i tak rozbiorą Kennedy’ego, podobnie jak resztę statków. Na orbicie pozostaną tylko jednostki z Terry.

Nawet nie wiedział, kiedy zapadł w sen. Osunął się na łóżku i odpłynął w koszmary, które ostatnio męczyły go coraz częściej.

Zbudził go głośny dźwięk, którego początkowo nie mógł zidentyfikować. Dopiero potem uświadomił sobie, że ktoś uderza w ścianę jego kajuty. Podniósł się i zamglonym wzrokiem spojrzał na Nozomi stojącą w progu.

– Co, do cholery…

– Pozwoliłam sobie wejść.

Przypomniał sobie, że nie zamknął drzwi. Rzadko to robił, od kiedy wylądowali na Ziemi.

– Pora wstawać, majorze.

Potarł oczy, po czym zwlókł się z łóżka i przyjrzał się Ellyse. Nie sprawiała już wrażenia widma.

– Jak długo spałem?

– Kilka godzin, jak przypuszczam.

– Byłem dziś u ciebie.

– Dziś i wczoraj. A także przedwczoraj i…

– I nagle ty odwiedzasz mnie? – zapytał, przeciągając się.

– Mam sprawę.

– Widzę, że przepełnia cię energia, więc mów.

– Wiem, jak uratować Håkona.

17

Jaccard wiedział, że musi uważać na każde wypowiadane słowo. Nozomi patrzyła na niego z nadzieją, która bynajmniej nie była krucha. Radiooperatorka przywodziła na myśl fanatyczkę gotową udusić każdego, kto się z nią nie zgadza.

– Siadaj – zaproponował, wskazując niewielki stolik przy iluminatorze.

Kiedy zajęli miejsca, spojrzał na nią gotów wysłuchać wszystkiego, co chciała powiedzieć.

– Więc?

– Rozwiązanie istniało od dawna, tylko nikt z nas go nie przyjmował.

Loïc sięgnął po koszulę mundurową i narzucił ją na siebie. Skinął głową do Ellyse, zachęcając, by mówiła dalej.

– Wszyscy byliśmy skupieni wyłącznie na misji, bo była możliwa do realizacji. Mogliśmy uratować ludzkość, więc dla każdego z nas był to priorytet. Teraz sytuacja się zmieniła.

– Polemizowałbym.

– Ingo Freed zawłaszczył Ziemię, panie majorze. Nie ma sposobu, by z nim wygrać. Ma zaawansowaną technologię, zasoby ludzkie oraz w odwodzie siły wojskowe, które dzięki silnikom nadświetlnym mogą znaleźć się tu, zanim zdążymy okrążyć Yorktown.

– Więc sugerujesz, że wszystko stracone.

– Nic nie sugeruję, tylko oznajmiam fakt.

Jaccard mruknął pod nosem, sięgając do kieszeni po papierosa.

– Wszystko, co chcieliśmy osiągnąć, zostało zaprzepaszczone – dodała.

– Myślę, że stać nas jeszcze na zryw, który…

– Łudzi się pan tylko.

– Być może – odparł, wydychając na bok dym. – Ale przejdź do konkretów. Co proponujesz?

– Zabrać konchę i obrać kurs na Nakamurę-Amano.

– Kennedym?

– Tak jest.

– To ponad sto lat kriosnu – zauważył Jaccard.

– Około stu pięćdziesięciu.

Loïc spojrzał na nią bykiem.

– Chcesz mnie przekonać czy zniechęcić?

– Wydaje mi się, że jak tylko przedstawię panu wszystko, nie będzie potrzeby żadnego przekonywania.

– Zobaczymy.

Nozomi nachyliła się nad stolikiem.

– Wie pan, że nic nie wskóra tutaj, na Ziemi.

– Wiem, że spróbuję.

– I Ingo Freed urządzi panu publiczną egzekucję.

– Jeśli uda mu się mnie złapać.

– Oczywiście, że się uda. Ma do dyspozycji nieograniczone środki.

Poprawił się na krześle, niechętnie przyznając jej w duchu rację. Dużo można było powiedzieć o kontradmirale, ale z pewnością nie to, że lubił niepotrzebnie ryzykować. W sprawach religijnych być może dał się omamić, ale przy strategiczno-politycznych kwestiach z pewnością ubezpieczył się na wszystkie możliwe sposoby. Być może tylko czekał na to, aż Loïc zacznie działać.

44
{"b":"690736","o":1}