Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zapraszam, majorze. Czeka na pana purée ziemniaczane z warzywami.

Ostatnia potrawa, jaką chciałby zjeść w tym nowym świecie. Po długich tygodniach przyjmowania papek witaminowych miał serdecznie dosyć podobnych konsystencji.

– Do tego serwujemy piwo.

– Piwo?

– Chmiel nie ma wielkich wymagań, gdy chodzi o uprawę – odparła z satysfakcją Namiestniczka. – Słońce, brak wiatru, żyzna gleba zasadowa… niewiele więcej mu trzeba do szczęścia. Na jednej z wysp występuje obficie.

Jaccard szybkim krokiem wszedł do holu. Endale zrzuciła z siebie wierzchnie okrycie, a oni zostali poprowadzeni przez dwie młode dziewczyny do sali jadalnej. Panował tutaj wystrój inspirowany chyba wszystkim, co znajdowało się na zewnątrz. Jedynymi kolorami były biel i szarość.

Zasiadłszy przy wąskim, długim stole, obserwowali, jak młodzi ludzie krzątają się po pomieszczeniu, znosząc ciemną zastawę i białe sztućce.

– Mają tu piwo – odezwał się Loïc.

Pułkownik go zignorowała.

– Przypuszczam, że zimne. Skoro potrafią filtrować powietrze, to…

– Zwariowałeś?

– Zwariuję, jak pociągnę pierwszy łyk.

– Zachowujesz się agresywnie.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Wolno mi. Przyleciałem tutaj z rubieży kosmosu.

– Tak ci wesoło?

Szczerze powiedziawszy, daleko mu było do śmiechu. Zreflektował się ze zdziwieniem, że chętniej widziałby obok siebie Dija Udina. W jakiś sposób skazaniec potrafił roztoczyć wokół siebie pozytywną aurę. Jaccard pokręcił głową, odrzucając tę myśl. Alhassan został zaprojektowany dokładnie w taki sposób. Jego celem było zjednywanie sobie sojuszników wśród ludzi.

– Nie tak buduje się zaufanie – narzekała dalej Wieronika.

– Nie?

– Ci ludzie nie okazali nam dotychczas nic poza uprzejmością.

– Czego nie można powiedzieć o tym, jak traktują mieszkańców Tristan da Cunha.

– Mają układ.

– Jednostronny.

Romanienko uśmiechnęła się do chłopaka, który podał im papkę ziemniaczaną, po czym posłała wrogie spojrzenie majorowi.

– Takie relacje wykształcili przez lata, nic ci do tego – dodała.

Widział, że chciała jeszcze go zrugać, ale do sali weszła Endale w towarzystwie podstarzałego Latynosa w drucianych okularach. Niechętnie spojrzał na gości, a potem na Namiestniczkę.

– Czy to konieczne? – odezwał się.

– Ci ludzie przeszli przez piekło, by znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

– Nie mogą odnaleźć ich gdzie indziej? – odbąknął starzec. – Jest tyle miejsc…

– Nie.

Stanowczość jej tonu sprawiła, że postanowił dłużej z nią nie polemizować. Westchnął, po czym zajął miejsce naprzeciwko dwójki gości.

– Juan Carlos – przedstawił się niechętnie. – Mam odpowiedzieć na wasze pytania. Ale bądźcie możliwie zwięźli w ich zadawaniu. Zostawiłem sporo rzeczy, którymi powinienem się teraz zajmować.

Jaccard patrzył na starca z niedowierzaniem. Ten poprawił okulary i spojrzał po oficerach.

– Pani jest wyższa stopniem, jak rozumiem.

– Skąd…

– Widzę oznaczenia na mundurze.

– Jest pan historykiem?

– Nie. Wystarczy, że nie jestem ślepcem. – Wskazał na czerwone patki. – Pani ma jedną gwiazdkę więcej niż pan. A teraz bierzmy się do roboty. Co chcecie wiedzieć?

– Opowiedz im wszystko od początku – odezwała się Endale, siadając obok Latynosa. Ten spojrzał na nią z niedowierzaniem, spodziewając się, że zobaczy uśmiech.

– Nie mówi pani poważnie.

– Zabieraj się do roboty.

– Dios mío

– Co spowodowało tę tragedię? – ponagliła go Wieronika.

Podciągnął rękawy, a potem położył łokcie na przezroczystym blacie. Ściągnąwszy okulary, włożył je do kieszeni koszuli, a potem spojrzał na pułkownik spode łba.

– My.

– Jaśniej, Juan – skarciła go Meaza.

– Sami sprowadziliśmy na siebie zagładę – wyjaśnił. – Zresztą przypomnijcie sobie, co widzieliście przed wejściem do windy. Jak z pewnością zauważyliście, jesteśmy w stanie kontrolować warunki środowiskowe. W tym przypadku tylko lokalnie, ale…

– Terraformacja.

– Tego określenia używamy, choć chyba w waszych czasach odnoszono je do innych planet. Tak czy owak, brawo, kapitanie.

– Jestem majorem.

– Nie szkodzi. Tutaj to bez znaczenia.

Zasadniczo Jaccard był skłonny się z tym zgodzić.

– Dotarliśmy w rozwoju naszego gatunku do momentu, gdy planeta nie była w stanie dłużej spełniać naszych potrzeb – dodał Juan Carlos. – W dodatku… cóż, w końcu zbuntowała się z powodu nadmiernej eksploatacji.

Westchnął, jakby łatwo można było temu zapobiec, gdyby tylko ktoś taki jak on mógł wówczas decydować.

– Pokrywa lodowa Grenlandii zaczęła topnieć, na co oczywiście wszyscy byliśmy gotowi. Prawdziwe problemy zaczęły się, gdy musieliśmy przesiedlić gdzieś miliony ludzi z terenów nadbrzeżnych. Nie muszę chyba dodawać, że o ile było to wykonalne fizycznie, o tyle politycznie stanowiło nie lada zagwozdkę. Implikacje przerażały wszystkich.

– I co się zdarzyło? – zapytała Romanienko.

– Przenieśliśmy ludzi z zagrożonych obszarów, ale było dla nas jasne, że jeśli nie zaczniemy terraformować naszej planety, w końcu wszystko rozegra się zgodnie ze scenariuszem, który ludzkość przerabiała już kilka razy. Wojny o każdy spłachetek ziemi, nienawiść, podziały i usuwanie wszystkich, którzy stają się nagle gorszym gatunkiem.

Jaccard nie był specjalnie zaskoczony. Nigdy nie uważał się za optymistę, gdy chodziło o przyszłość ludzkości. Wprawdzie nie wieszczył jej wytrzebienia w proelium, ale autodestrukcja wydawała mu się całkiem realną możliwością.

– Wraz z podnoszeniem się poziomu mórz znikały lądy, a w rezultacie zaczynało brakować nam surowców. Doprowadziło to do kilku międzynarodowych szczytów, na których ostatecznie zdecydowano się poszukać rozwiązania mającego zapobiec globalnemu konfliktowi. Wybrano ideę terraformacji. I skończyło się tak, jak się skończyło.

Loïc spodziewał się, że ówcześni politycy pójdą w innym kierunku. Najwyraźniej jednak byli zbyt przywiązani do swojego kawałka ziemi, by to zrobić.

– Mieliście szansę na ratunek – odezwał się. – Mogliście wybrać którąś z planet Ara Maxima.

– Być może nie pamięta pan, że żaden ze statków…

– Doskonale pamiętam.

– No tak – burknął Latynos. – Był pan tam.

Jaccard uznał, że nie wymaga to odpowiedzi. Postępujące przez wieki zmiany klimatu w końcu zaprowadziły ludność Ziemi na skraj globalnej tragedii. Podjęto jedyną możliwą decyzję – należało sztucznie przywrócić poprzedni stan rzeczy. Zachwiano jednak naturalną równowagę, chciano oszukać naturę po tym, jak latami zarzynano planetę. I widocznie ta postanowiła się zbuntować.

– Musiały istnieć inne możliwości niż zejście pod ziemię – dodał po chwili Loïc.

– Istniały – powiedział Juan Carlos. – Tylko żadna z nich nie gwarantowała przeżycia. Niech pan mnie źle nie zrozumie, ale wasza misja udowodniła nam wszystkim, że zamrożenie się i przemierzanie bezkresu kosmosu nie jest najlepszym pomysłem.

Przez chwilę jedli w milczeniu, patrząc jedynie na swoje dania.

– Rozumiem, że macie pewne wątpliwości – odezwała się Endale. – Pech chciał, że rozmawialiście najpierw z mieszkańcami Tristan da Cunha, którzy mogli dać wam błędny obraz sytuacji.

– Nie sądzę – odparł pod nosem Jaccard.

– Ci ludzie od lat nie dbają o zróżnicowaną bazę genetyczną. Wszyscy są ze sobą spokrewnieni, co nie przeszkadza im w rozmnażaniu się jak króliki. Robimy, co możemy, by to zjawisko ograniczyć, ale ma to swoją cenę. Jawimy się jako ci źli.

– Z tym nie będę polemizować.

– W odpowiednim czasie Juan Carlos przedstawi wam wszystko bardziej szczegółowo. Mamy trochę materiałów historycznych, które chciałabym, byście zobaczyli.

Loïc posłał jej blady uśmiech. Niespieszno mu było do oglądania tutejszej propagandy.

– Czego od nas oczekujecie? – zapytała Wieronika.

– Pełnej, obustronnej wymiany informacji, to jasne.

21
{"b":"690736","o":1}