Pułkownik kiwnęła głową, odkładając sztućce.
– Tak, to akurat rzeczywiście jest jasne – wtrącił Loïc. – A co poza tym?
– Chcemy zacząć odbudowę Ziemi.
– Z naszą pomocą?
– Oczywiście. Jesteście jedyną nadzieją ludzkości – powiedziała z przejęciem Meaza. – Czekaliśmy na was od wielu pokoleń, choć nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. I wy w tej chwili chyba też sobie nie zdajecie.
– Raczej nie.
– Więc pozwólcie, że wyjaśnię – odparła, przyjaźnie się uśmiechając. – ISS Challenger może sprawić, że nie będziemy musieli dłużej kontrolować puli genetycznej. Pozostałe okręty mogą zadbać o to, by odbudowana ludzkość miała gdzie mieszkać.
– Skąd wiecie o…
– Mamy wszystkie zapisy z misji Ara Maxima. To istotne materiały historyczne.
– Oczywiście – mruknął Jaccard.
– Dzięki temu znamy też schematy statków i ich wyposażenie. Nasi technicy twierdzą, że z waszą pomocą uda im się przekształcić emitory cząstek na statkach kolonizacyjnych i…
– Znów terraformowanie?
– Nie – zaprzeczyła stanowczo. – Tym razem jedynie użyźnilibyśmy gleby i postawili domy, nic ponad to. Nie chcemy ingerować w samą planetę.
Oficerowie spojrzeli po sobie. Zasadniczo nie brzmiało to najgorzej – przynajmniej jeśli przymknąć oko na to, że według wyspiarzy w tych katakumbach mogła kwitnąć prawdziwa tyrania.
– Na koniec pierwszego etapu odbudowy świata chcielibyśmy posadzić wszystkie wasze statki na powierzchni – ciągnęła Endale. – Będą służyć nam za prowizoryczne domostwa, dopóki nie postawimy swoich.
– Sensowne rozwiązanie – odezwała się ku zaskoczeniu Jaccarda Romanienko.
– Drugi etap będzie polegał na ściągnięciu tutaj tych, którzy się zbuntowali.
Loïc wbił wzrok w oczy Namiestniczki.
– Kogo? – zapytał.
– Tych, którzy przyjęli inne rozwiązanie niż zejście pod ziemię.
– A jaśniej?
Meaza znów się rozpromieniła.
– Ależ oczywiście – odparła. – Mam na myśli tych, którzy kilkaset lat temu zdecydowali się opuścić planetę i poszukać innego miejsca dla siebie.
18
Ellyse wpatrywała się w sygnał świadczący o tym, że zbliża się do nich jednostka ISS. Kod transpondera był nieznany, ale sama technologia, a także prefiks były zgodne z systemami na Kennedym i każdym innym okręcie.
A mimo to statek przywodził na myśl raczej technologię obcej, a nie ziemskiej cywilizacji.
– Niech to kutas smagnie – ocenił Dija Udin. – Widzę oznaczenie na poszyciu.
Nozomi jeszcze nie potrafiła go dostrzec. Sam kadłub przypominał kształtem literę „V”, której otwarta część stanowić musiała przód okrętu.
– Co tam jest napisane? – zapytał Gideon.
– NISS Yorktown.
– Ale jak…
– Próbowałaś skontaktować się z pułkownik? – zapytał Sumit Gharami.
– Nie – odparła Ellyse. – Ale z majorem tak. Nikt nie odpowiada, a systemy wykryły burzę piaskową w miejscu lądowania. Cokolwiek się tam dzieje, nic nie zobaczymy.
– I co z tego? – wtrącił entuzjastycznie Dija Udin. – Mamy na czym oko zawiesić.
Nozomi nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż ze zbliżającej się jednostki doszedł sygnał świadczący o próbie nawiązania połączenia wizualnego. Ellyse otworzyła usta, a potem wskazała informację Gideonowi.
– Łącz z nimi – powiedział, prostując się.
Przeciągnęła palcem po wyświetlaczu, a potem wszyscy ujrzeli mężczyznę w grafitowym mundurze. Na jego piersi widniały białe odznaki, a wzdłuż rękawów biegło kilka jasnych linii. Oczy żołnierza przywodziły na myśl człowieka przygotowującego się do Halloween – były przenikliwie czerwone niczym u bestii.
– Kontradmirał Stephen Ingo Freed, głównodowodzący NISS Yorktown – oznajmił beznamiętnie. – ISS Kennedy, jak mniemam?
Załoga rzeczonego okrętu milczała, wpatrując się w błyszczące czerwone ślepia.
– Gideon Hallford – wydusił z siebie główny mechanik. – Jak… jak to możliwe?
– Odpowiedź na to pytanie zajmie nam trochę czasu.
– Co ty powiesz? – mruknął Dija Udin tak cicho, że nikt go nie usłyszał.
– Nasze systemy nie są kompatybilne, ale jeśli macie w hangarze prom kapitański, powinniśmy dostosować do niego procedurę dokowania. Zapraszam na pokład.
To rzekłszy, nagle się rozłączył. Ellyse machinalnie sprawdziła, czy nie nastąpiło przerwanie transmisji. W maszynowni zaległa pełna konsternacji cisza, która trwała aż do momentu, gdy pojawiła się pierwsza hipoteza. Za nią poszły kolejne i po chwili załoganci już się przekrzykiwali, usiłując wyjaśnić sytuację. W końcu Gideon uniósł dłoń i poczekał, aż reszta się uciszy.
– W ciągu kilkuset lat mogło zdarzyć się prawie wszystko – powiedział. – Czy na powierzchni, czy w kosmosie. Nie będziemy gdybać.
– Tym bardziej że odpowiedzi czekają – poparł go Hindus.
– I zamierzam się po nie udać.
– Z taką gębą? – wtrącił Alhassan, wskazując na poharatane przez konchę oblicze. – Nie zrozum mnie źle, ale przywodzisz na myśl gorgonę, a to nie nastroi nikogo dobrze przy pierwszym kontakcie.
– Więc powinniśmy wysłać ciebie? – odbąknął Hallford. – Mistrza elegancji i wirtuoza dobrych manier?
Dija Udin skłonił się w pas.
– Wystarczy tego – zabrał głos Hans-Dietrich Gerling, przypominając całej reszcie o swojej obecności. Ellyse była gotowa przysiąc, że postawny Niemiec gdzieś znikł.
– To żyje – zauważył Dija Udin.
– Czekamy na rozkazy, dowódco – odparł beznamiętnym tonem Hans-Dietrich, patrząc na Gideona. Ciężar tej uwagi był tak duży, że wszyscy poczuli go na swoich barkach. Skupili wzrok na głównym mechaniku, a ten odchrząknął.
– Ja, Ellyse i…
– Musisz tu zostać – ucięła Nozomi. – Nie możemy ryzykować.
– Czym? W tej sytuacji nie ma sensu chronić najwyższych stopniem oficerów.
– Ale jest sens w chronieniu tego, który wie co nieco na temat konchy.
– Obawiam się, że to także…
– Zrób to dla mnie, Gideon. Zostań na pokładzie.
Chwilę trwało, nim udało jej się przekonać kocmołucha. W sukurs przyszła jej Channary Sang, twierdząc, że mimo wszystko należy chronić dowódcę okrętu. Skoro jeden znajdował się na powierzchni, i to w sytuacji potencjalnego zagrożenia, drugi musiał zostać na miejscu.
– Polecę z Dija Udinem – powiedziała Ellyse.
– Co takiego? – odezwał się Alhassan. – Nie ma…
– Wykluczone – wtrącił Hallford. – Ten zbrodniarz i tak zrobił już za dużo.
– Zgadzam się – odparł Dija Udin. – Powinienem siedzieć w bezpiecznym miejscu na Kennedym i…
Ellyse podniosła się ze swojego miejsca i stanęła przed Gideonem.
– Posłuchaj – zaczęła. – Yorktown nie pojawił się tutaj przypadkiem akurat teraz.
– Nie?
– Byłby to nieprawdopodobny zbieg okoliczności.
– Takie się zdarzają.
– Mhm, jak często? – odparła, uśmiechając się pod nosem. – Wydaje mi się niemożliwe, że ten okręt pojawił się tutaj przypadkowo akurat po tym, jak wróciły ocalałe statki Ara Maxima.
– Więc twierdzisz, że co? Że osiedlili się gdzieś w okolicy? Że po prostu nas wykryli?
– Tak.
– Gdziekolwiek znajduje się ich planeta, nigdy nie dotarliby tu tak szybko. Najbliższa jest Alpha Centauri Bb, z której podróż zajęłaby im ponad pięć lat.
– Otóż to – powiedziała Nozomi. – Wiesz, co to znaczy?
Nie odpowiedział, bo pytanie było retoryczne. Jeśli Ellyse miała rację, ci ludzie mogli dysponować technologią pozwalającą poruszać się szybciej od światła. W takim wypadku planety, do których prowadziły tunele z Rah’ma’dul, byłyby na wyciągnięcie ręki.
– Ostudź entuzjazm – wtrąciła Channary Sang. – Równie dobrze mogą być czujką.
Ellyse spojrzała na nią z powątpiewaniem.
– Może zostawili ukryty statek, by miał oko na Ziemię.
– Nie sądzę.
– Możesz sądzić, co ci się tylko podoba, ale miej świadomość, że jesteś teraz podatna na myślenie życzeniowe.
– Przekonamy się.
– Dosyć tego – uciął w końcu Gideon. – Wszystkie odpowiedzi czekają na nas na Yorktown. Ellyse, polecisz tam z…
– Już powiedziałam, kto będzie mi towarzyszył – zaoponowała. – Jeśli na tym statku jest napęd ponadświetlny, potrzebuję Alhassana, by rzucił na niego okiem.