Hallford kiwnął niedbale głową, a potem ruszył na korytarz. W ślad za nim poszła reszta.
– Może to jakiś okręt? – zapytała Ellyse.
– Z pewnością nie naturalny fenomen – odparł Alhassan. – Oprócz tego, że robi się coraz większy, sprawia wrażenie, jakby zmieniał trajektorię lotu.
– Inny ISS ocalał?
– Nie. Sam sprawdzałem, a potem śpiewałem jak poranny ptaszek na torturach, jeśli pamiętasz. Ja w każdym razie pamiętam doskonale.
Nozomi spojrzała na Hallforda.
– W takim razie Diamentowi – powiedziała.
– Nie popadajmy w pesymizm – odparł główny mechanik. – Sprawdzimy wszystko w maszynowni.
– Diamentowi? – odezwał się jeden z Afrykańczyków.
Dija Udin uniósł brwi i spojrzał na niego z uznaniem.
– Ale żeście się rozgadali. A ja powoli zaczynałem sądzić, że po tej apokalipsie cofnęliście się w rozwoju poza punkt, w którym ludzkość opanowała sztukę komunikacji.
– Kim są Diamentowi? – chciał się dowiedzieć czarnoskóry.
– Przyjazną rasą włochatych pociech.
– Dija Udin – zaapelowała do niego Ellyse, po czym zwróciła się do Afrykańczyka. – By odpowiedzieć na to pytanie, potrzeba by tyle czasu, co na przedstawienie tego, co wydarzyło się na Ziemi.
– Czasu, którego nie mamy – dodał Alhassan. – Bo zaraz zginiemy.
Gdy weszli do windy, był pewien, że tak się stanie. Wszystko wskazywało na to, że w ich kierunku nadciąga statek – a w galaktycznej okolicy tylko jedna rasa wiedziała, że na trzeciej planecie od Słońca istnieje życie. Diamentowi nie będą zadawać pytań ani wywoływać statków na orbicie. Gdy tylko Ziemianie znajdą się w zasięgu dział, oddadzą sześć salw. Po jednej na każdy ISS.
– Zmawiajcie swoje modlitwy – dodał Dija Udin, gdy winda dotarła na poziom maszynowni.
– Zamkniesz się w końcu? – zapytał Gideon.
– Nie mogę. Zawsze dużo gadam, jak się stresuję. Poza tym nie chcę odchodzić z tego świata w milczeniu.
Przeszli do maszynowni, a potem stanęli przed stanowiskiem głównego mechanika. Gideon zajął miejsce i aktywował pulpit.
– Niemożliwe… – powiedział.
– Co? Nie strzelają? – zapytał Dija Udin.
– Ellyse, sprawdź komunikację.
Nozomi dopadła do pierwszego lepszego panelu, po czym nawiązała połączenie ze swoim stanowiskiem na mostku. Przez moment wszyscy trwali w pełnej napięcia ciszy.
– Ale… – zaczęła i potrząsnęła głową.
– Masz ten sam odczyt?
– Sygnał… ta jednostka nadaje sygnał…
Dija Udin stwierdził w duchu, że się pomylił. Najwyraźniej Diamentowi mieli zamiar najpierw powiedzieć kilka słów, a dopiero potem zamienić sześć ziemskich statków w kosmiczny pył.
– Żądają, żebyśmy się poddali? – burknął.
– Niezupełnie – odparła trzęsącym się głosem Ellyse. – To nie wiadomość, ale zautomatyzowany sygnał ISS-ów.
Alhassan potrzebował chwili, żeby przyswoić tę wiadomość.
– Co powiedziałaś?
– Ktoś jeszcze przetrwał? – wtrąciła Channary Sang.
– Na to wygląda – odparła Nozomi mimochodem, skupiając się na odczytach z systemu. – Problem polega na tym, że nie mogę zweryfikować przesyłanego kodu. Coś musiało nawalić po ich stronie.
– Co? – zapytał Gideon.
– Ich tożsamość – wtrącił pod nosem Dija Udin. – Diamentowi nie potrafią zbyt dobrze udawać ludzi.
Zbyli jego uwagę milczeniem. Całkiem słusznie, stwierdził. Gdyby mieli do czynienia ze zwycięzcami proelium, nie mogłoby być mowy o fortelach. Diamentowi wpadliby tu przy akompaniamencie wybuchów i krzyków.
– Ellyse? – ponaglił ją Hallford. – Wszyscy czekamy na…
– Wygląda na ISS, ale nie mam potwierdzenia – ucięła. – Dopóki nie znajdą się bliżej, nic nie ustalę. – Odchyliła się i pokręciła głową, ostatecznie rezygnując z dalszych prób.
Alhassan wpatrywał się w obraz z kamery burtowej. Z tej odległości widać było jedynie refleks ze Słońca, który sprawiał, że okręt wyglądał jak jedna z gwiazd. Punkcik stopniowo robił się coraz większy i Dija Udin przypuszczał, że jeśli utrzyma obecną prędkość, za kilkanaście minut będą mogli stwierdzić, kto nadlatuje.
– Nie można wykluczyć, że to inna rasa – dorzuciła Channary.
Dija Udin spojrzał ukradkiem na dwóch przybyszy. Wprawdzie McAllister i reszta nie wspominali nic o kontakcie z obcymi cywilizacjami, ale przez kilkaset lat w okolicy mogło wiele się zmienić – a mieszkańcy Tristan da Cunha i tak żyli w niewiedzy.
– Hej, mruki – odezwał się. – Słyszeliście kiedyś o jakiejś pozaziemskiej cywilizacji, która urzędowałaby w sąsiedztwie?
Spojrzeli na niego ze spokojem, jakby spodziewali się tego pytania… więcej, jakby byli przygotowani, by zełgać mu w żywe oczy. Alhassan szybko odpędził tę myśl. Zadał retoryczne pytanie – oczywiście, że w okolicy nikogo nie było. Jego rasa sprawdzała takie rzeczy skrupulatnie, przeprowadzając przy tym długofalowe analizy rozwoju danych cywilizacji.
– Nie słyszeliście, o co pytał? – dodała Sang, sięgając do kabury.
Nie uszło to ich uwadze. Dwóch Afrykańczyków napięło mięśnie i przygotowało się do odparcia ataku. O ile nie mieli zakamuflowanej broni, Dija Udin nie wróżył im sukcesów.
Jeden z nich najwyraźniej był tego samego zdania, gdyż dał krok w przód i ruchem ręki uspokoił swojego towarzysza.
– Nigdy nie doszło do żadnego kontaktu – odezwał się.
– Dosyć oględne stwierdzenie – odparł Gideon.
– Źle się wyraziłem. Nigdy nie wykryliśmy żadnej obecności pośród gwiazd. Sam sygnał z waszych statków był dla nas nie lada wyzwaniem. Nie używamy już takiej technologii. Jak sami widzieliście, wszystkie satelity na wysokiej orbicie zostały zniszczone.
– Przez kogo? – zapytała Nozomi, nie odrywając wzroku od zbliżającego się punktu świetlnego.
– Nie mnie to oceniać – odparł czarnoskóry. – Teorii jest wiele, a wszystkie przedstawi waszym dowódcom Namiestniczka.
Dija Udin zagwizdał pod nosem.
– Pozazdrościć – powiedział. – Szkoda, że my się już niczego nie dowiemy.
Gdy wskazał na obcy statek, przekonali się, że ten zamiast zwolnić, zaczął przyspieszać. Po chwili dostrzegli kształt kadłuba, który nie przypominał Kennedy’ego ani innej jednostki jego klasy. Nie był także podobny do krążowników Diamentowych.
– Inna rasa musiała zbiec z proelium… – powiedziała słabo Ellyse.
– Niemożliwe – odparł Alhassan. – Ten numer z Lindbergiem i Ev’radatem mógł przejść tylko raz.
– A jednak to żadna ze znanych nam konfiguracji.
– I mimo to nadaje kod ISS?
Zaległo długie milczenie, podczas gdy obcy okręt pędził wprost na nich.
17
Jaccard posadził prom tuż obok miejsca, gdzie wylądowała Romanienko. Zerknął jeszcze na system komunikacyjny, ale najwyraźniej wahadłowiec z dwoma gośćmi nie dotarł jeszcze na Kennedy’ego. Major zrobił głęboki wdech, po czym wyłączył systemy. Teraz był zdany tylko na siebie.
Stanął przed włazem od hangaru i wcisnął kontrolkę na panelu. Gródź natychmiast się podniosła, a Loïc dostrzegł czekającą na zewnątrz pułkownik. Ruszył ku niej bez słowa.
– Wiem, co myślisz – odezwała się, gdy szli w kierunku opadającej chmury pyłu, zostawionej przez skuter. – Że piszemy się na śmierć.
– Może.
Chwyciła go za ramię i zatrzymała. Jaccard zwalczył w sobie ochotę, by odtrącić jej rękę.
– Nie ma innego sposobu – powiedziała. – Albo okażemy sobie na wstępie zaufanie, albo możemy się pożegnać z pojednaniem między nami. A nie muszę ci chyba mówić, że to kluczowe dla całego gatunku ludzkiego.
– Pieprzy pani bzdury.
Przez moment sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar go spoliczkować. Ostatecznie jednak puściła jego ramię i ruszyła przed siebie. Meaza Endale już na nich czekała.
Loïc rozejrzał się po okolicy, ale nie dostrzegł wejścia do podziemnego kompleksu, który spodziewał się ujrzeć. Wiatr zawodził cicho, rozwiewając drobiny piasku, a w zasięgu wzroku nie było niczego, co wyróżniałoby się z równinnego krajobrazu.
– Dobrze się maskujecie – powiedział, gdy podeszli do Namiestniczki.