Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Doprawdy? – zapytał Jaccard.

Kobieta przytaknęła, jakby była to największa z oczywistości.

– Gdy podróżujemy w dużych grupach, nie ma to żadnego znaczenia – dodała. – Teraz jednak nasza liczebność pozostawia wiele do życzenia. Gdyby Padlinożercy zwiedzieli się, że stworzyliśmy im taką okazję, zaraz by się tu pojawili.

Loïcowi niespecjalnie podobał się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. Przypuszczał, że za moment padnie propozycja, by zostawili swoje promy i udali się z Endale do jej… legowiska. Z jakiejś przyczyny to określenie wydało mu się odpowiednie.

– Uzyskacie odpowiedzi na wszystkie pytania, obiecuję – rzekła z pewnością w głosie.

– Ty również – odezwała się Romanienko.

– W takim razie czas, byście poszli ze mną. I zobaczyli stolicę Amalgamatu.

Meaza skinęła na swoich podwładnych, którzy zbliżyli się z pochylonymi głowami. Jeden minął ją i udał się do kolejnego wahadłowca, drugi nachylił się do niej i szepnął jej coś.

– Koordynaty zostały umieszczone w waszych systemach nawigacyjnych – oświadczyła.

– Słucham? – zapytał Jaccard. – Mieszaliście nam w komputerach pokładowych?

– Musieliśmy sami wprowadzić odpowiednie namiary.

Jeden z mężczyzn skinął głową.

– Technologia się zmieniła, ale jej podstawy pozostały – oznajmił.

– Nie podoba mi się to – mruknął major. – Wszystko to trochę mnie niepokoi, jeśli mam być szczery.

– Zapewniam, że…

– Może pani zapewniać, ile chce, Namiestniczko – przerwał jej. – Ja potrzebuję jednak gwarancji większych niż tylko słowa.

Uśmiechnęła się, jakby czekała na taki rozwój wypadków.

– Co pan proponuje, majorze? – zapytała.

Jaccard widział, że Romanienko chciała zaoponować, ale minął ją i zbliżył się do Endale. Spojrzał na nią z bliska. Miała delikatne, łagodne rysy twarzy, Loïc przypuszczał jednak, że stwarzają złudne wrażenie – w tej kobiecie drzemało zło.

– Proponuję wymianę posłów – odezwał się. – My polecimy z panią…

– Nie lubię być tak tytułowana przez przyjaciół.

Kiwnął głową.

– W takim razie polecimy z tobą, a twoi akolici udadzą się na Kennedy’ego w moim promie.

– Całkiem sensowna propozycja.

– Tylko takie formułuję.

– To się okaże – odparła z uśmiechem Meaza, a potem spojrzała pytająco na Wieronikę. – Jeśli twoja przełożona się zgadza, możemy zawrzeć układ.

Jaccard akurat przed tym zaoponowałby z wielką chęcią, ale znów zwyciężyło przekonanie, że nie warto urządzać przepychanek w obecności osoby, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa rządzi teraz całą Ziemią.

– Nie mam nic przeciwko – odezwała się pułkownik.

– Świetnie – odparła Endale, po czym zwróciła się do towarzyszy w języku, którego Loïc ni w ząb nie rozumiał. Najwyraźniej lingua universalis przestała wieść prym pośród narzeczy obecnych mieszkańców planety.

Nawet bez znajomości ich mowy Jaccard mógł jednak ocenić, że sługusi nie są zadowoleni z takiego obrotu spraw. Krzywili się, formułowali usłużnie obiekcje, ale ostatecznie pospuszczali głowy jak małe dzieci.

– Moi kompani niestety nie potrafią obsługiwać systemów sterowania – powiedziała z ostentacyjnym bólem w głosie Meaza. – Przedstawia to pewien problem.

– Przed chwilą radzili sobie wzorowo, wprowadzając dane do naszych komputerów – zauważył Loïc.

Romanienko posłała mu wrogie spojrzenie. Nie miał wątpliwości, że chętnie by mu przywaliła.

– Potrafią zaprogramować koordynaty, ale nie pilotować prom. Co dopiero zadokować go do jednego z waszych krążowników.

Zasadniczo trudno było odmówić jej logiki.

– Hindus poleci więc z wami – powiedział Jaccard, z zadowoleniem przekonując się, że zyskał inicjatywę w tej dynamicznej sytuacji.

Namiestniczka znów przeniosła pytający wzrok na Wieronikę – i zgodziła się na tę propozycję dopiero, gdy oficer skinęła głową. Sumit oponował, proponując, by to on zajął miejsce pułkownik, ale ostatecznie musiał wsiąść do wahadłowca razem z dwoma gośćmi.

Jaccard zasiadł za sterami jego statku, a Romanienko wróciła na pokład swojego. Po chwili oboje poderwali maszyny z piaszczystej powierzchni, rozwiewając tuman kurzu, który pozostawił po sobie odjeżdżający skuter. Loïc obserwował, jak Endale pędzi na południe, po czym uświadomił sobie, że nic tam nie ma. Absolutnie nic.

Na Ziemi nie było już żadnej cywilizowanej społeczności. Ludzkość żyła teraz jedynie pod powierzchnią planety.

16

Dija Udin z niedowierzaniem słuchał przekazu z wahadłowca dowódcy.

– Ten Hindus musi sobie, kurwa, żartować – powiedział, po czym prychnął śmiechem. – Ściąga tutaj dwóch żołnierzy z Amalgamatu? I to samych przybocznych jakiejś cesarzowej?

Zebrani w maszynowni byli równie skonsternowani, ale nikt się nie odezwał.

– Brzmi jak wymiana jeńców – dodał muzułmanin.

– Bez przesady – odezwała się Ellyse. – To całkiem rozsądne.

– O ile planujemy hekatombę.

Pokręciła głową, a pozostali spojrzeli na Alhassana protekcjonalnie. Łudzili się, że dokonana wymiana to gest zaufania, ale Dija Udin wiedział lepiej. Po tym, co usłyszał od McAllestarucha, był pewien, że Amalgamat jest w stanie poświęcić dwóch żołdaków, zyskując w zamian cennych jeńców.

Gdy dotarli na Kennedy’ego, nie miał wątpliwości, że tak w istocie jest. W oczach czarnoskórych dostrzegł, że są pogodzeni z losem.

Przyjęto ich w mesie ze wszelkimi honorami, ale goście nie byli zbyt wylewni – zasiadłszy na swoich miejscach, zamilkli, wbijając wzrok w gwiazdy widoczne przez iluminator.

– Dogadacie się wprost idealnie z Gerlingiem – ocenił Dija Udin i skinął porozumiewawczo do Niemca. Ten stał z rękoma założonymi na piersi i lustrował ich wzrokiem. Channary Sang ustawiła się w postawie zasadniczej obok niego, a cała reszta zajęła miejsca przy owalnym stole.

Alhassan przeniósł wzrok na Sumita Gharamiego.

– Po drodze też byli tacy komunikatywni?

– Obawiam się, że tak.

– Więc może zabijmy ich od razu i miejmy to z głowy.

Dopiero teraz jeden z przybyszów spojrzał na niego.

– W końcu i tak dojdzie do przelewu krwi, prawda? – zapytał z uśmiechem Dija Udin. – Wasza pani postara się po dobroci wydusić z naszych ludzi wszystko, co ją interesuje, a gdy jej się to nie uda, sięgnie po inne metody. Bardziej przekonujące.

Żaden z gości się nie odezwał.

– Tymczasem możecie podpowiedzieć nam, co tu się stało – ciągnął w najlepsze nawigator. – Bombardowanie orbitalne? Czy może sami na siebie sprowadziliście ten kataklizm?

– Dija Udin… – zaczęła Ellyse.

– Staram się tylko nawiązać rozmowę.

– Najwyraźniej bez skutku.

– To niech coś powiedzą. Cokolwiek, to się odczepię.

Milczeli, wpatrując się beznamiętnie w bezkres kosmicznej pustki. W oddali widać było niezliczone białe punkciki, a gdzieś pośród nich znajdowała się planeta mająca dostęp do Terminala na Rah’ma’dul. Dija Udin zawiesił wzrok na najbliższym sąsiedztwie Układu Słonecznego i trwał tak przez chwilę, myśląc o tym, że prędzej czy później będzie musiał przedstawić załogantom prawdę o Håkonie.

Potem dostrzegł punkcik, który stopniowo stawał się coraz większy. Zmarszczył brwi, przyglądając mu się. Po chwili szturchnął siedzącego obok Gideona i wskazał na iluminator.

– Co to jest?

Główny mechanik również wbił wzrok w otwartą przestrzeń i przez moment nie odpowiadał.

– Wygląda, jakby gdzieś poszła supernowa – ocenił w końcu.

– Widywałem supernowe ze znacznie mniejszej odległości – odparł Alhassan. – To z pewnością nie jest jedna z nich.

– Więc co?

Dopiero teraz czarnoskórzy zaczęli sprawiać wrażenie, jakby byli czymś więcej niż tylko posągami. Wstali ze swoich miejsc, a potem popatrzyli znacząco na najstarszego stopniem oficera. Gideon nadal spoglądał na powiększający się punkt.

– Nie wygląda to dobrze – dodał Alhassan.

– Gdzie jest mostek? – odezwał się jeden z przybyszów.

– Nieczynny – odparł Dija Udin. – Co nie zmienia faktu, że dobrze byłoby rzucić okiem na odczyty z sensorów. Nie sądzisz, dowódco?

18
{"b":"690736","o":1}