Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Austin wędrował w myślach po statku. Zaczął od pokładu rufowego. Stanowisko wciągarki, główne laboratorium, biblioteka i mesa. Pod pokładem magazyny naukowe, dolne laboratorium, kajuty dla dwunastoosobowej załogi i tyluż pracowników naukowych. Stała obsada. W sterowni dobroduszny kapitan Lloyd Brewer, doświadczony marynarz-naukowiec, który nie zignorowałby wezwania z innego statku NUMA.

Pilot leciał kursem wytyczonym między ostatnią znaną pozycją statku i jego portem docelowym. Austin zajął stanowisko po jednej stronie helikoptera, Zavala przyciskał nos do szyby po drugiej. Gunn siedział w kokpicie i obserwował morze na wprost. Widzieli kutry rybackie, frachtowce i statki pasażerskie. Im dalej od głównych szlaków komunikacyjnych, tym mniejszy był ruch w dole.

Austin zerknął na zegarek i wywołał pilota przez interkom.

– Jak stoimy z paliwem?

– Zaraz trzeba będzie wracać.

– Dasz nam jeszcze pięć minut? – zapytał błagalnie Austin.

– Dam wam nawet dziesięć, ale sekunda dłużej i będziemy musieli nauczyć się chodzić po wodzie.

Austin poprosił pilota, żeby zrobił, co się da. Z zamyślenia wyrwał go głos Zavali.

– Kurt, sprawdź na godzinie drugiej!

Austin przeniósł się na drugą stronę kabiny i spojrzał tam, gdzie Zavala pokazywał palcem. Kilka kilometrów dalej na powierzchni morza rysował się wielki ciemny kształt. Pilot usłyszał alarm Zavali i skierował w tamtą stronę ostry dziób maszyny. Po chwili słońce oświetliło niebieskozielony kadłub i czarny napis NUMA, namalowany na śródokręciu.

Austin rozpoznał sylwetkę statku.

– To “Sea Hunter”.

– Nie widzę kilwatera – zauważył z kokpitu Gunn. – Wygląda na to, że stoi.

Helikopter zszedł nad iskrzącą się wodę. Minęli maszt statku, zawrócili i zawisnęli w powietrzu. Normalnie powitałyby ich zadarte głowy i machające ręce. Ale oprócz trzepoczących bander na “Sea Hunterze” nic się nie ruszało. Pilot przechylił maszynę w lewo, potem w prawo, żeby pasażerowie mogli spojrzeć prosto w dół. Rotory napędzane dwiema turbinami strasznie hałasowały.

– Ten warkot obudziłby nawet Neptuna – powiedział Gunn. – Nikogo nie widzę. Kotwice nie są opuszczone. Chyba dryfuje.

– Możecie ich wywołać przez radio? – zapytał Austin.

– Spróbujemy.

Pilot zameldował, że statek nie odpowiada.

– Szkoda, że nie mogę usiąść – dodał. – Pokład jest za bardzo zagracony.

Statek badawczy był zasadniczo pływającą platformą, z której naukowcy opuszczali do morza rozmaite sondy i pojazdy podwodne. Mogli prowadzić jednocześnie wiele różnych programów badawczych. Pokłady dawały się łatwo dostosować do potrzeb. Miały kołki i zaczepy do mocowania ekwipunku linami lub łańcuchami. Czasem na statek zabierano kontenery, żeby zwiększyć powierzchnię laboratoryjną. Pokład “Argo” był stosunkowo pusty i mieścił się tam helikopter, podczas gdy na “Sea Hunterze” miejsce na lądowisko zajmowały dodatkowe laboratoria.

Austin przyjrzał się pokładowi i zatrzymał wzrok na kontenerze.

– Jak nisko możemy zejść? – zapytał pilota.

– Na dziesięć, dwanaście metrów. Potem rotor może zawadzić o maszt. Byłoby niewesoło.

– Masz wyciągarkę?

– Jasne. Używamy jej do krótkich przelotów z towarem, który nie mieści się w środku.

Zavala uważnie słuchał rozmowy. Znał pomysły Austina i wiedział, o co mu chodzi. Sięgnął po plecak. Austin wyłożył pilotowi swój plan i sprawdził bębenek rewolweru. Wetknął broń do plecaka i zarzucił go na ramię.

Z kokpitu przyszedł drugi pilot. Otworzył boczne drzwi i do kabiny wtargnął podmuch morskiego powietrza. Gunn pomógł mu odwinąć linę z bębna wyciągarki i przeciągnąć ją przez drzwi. Austin usiadł w wejściu z nogami zwieszonymi na zewnątrz. Helikopter zszedł niżej. Austin zsunął się po linie i stanął jedną nogą na haku. Kołysał się tam i z powrotem jak wahadło poruszane pędem powietrza z rotorów.

Pilot nie widział go z kokpitu. Zdał się na drugiego pilota, który kucnął w otwartych drzwiach i wykrzykiwał komendy. Helikopter zszedł jeszcze niżej. Lina kręciła się, statek pod stopami Austina wirował. Większą część pokładu rufowego zajmował główny dźwig hydrauliczny, zwoje lin i łańcuchów, pomarańczowe plastikowe pojemniki z różnymi instrumentami, kartony, pachołki i wentylatory.

Austin wskazał ręką najbliższy kontener. Helikopter przesunął się kawałek i zawisnął dokładnie nad nim. Bęben wyciągarki obrócił się wolno, lina odwinęła się. Austin zeskoczył na kontener, gdy był on niecały metr pod jego stopami. Przetoczył się kilka razy, żeby zamortyzować upadek i uniknąć uderzenia w głowę hakiem wirującym dziko tuż nad nim.

Lina wróciła do góry. Austin wstał i pomachał do helikoptera, że wszystko w porządku. Zavala nie tracił czasu. Zjechał na dół i zeskoczył na kontener. Źle wyliczył i spadłby na pokład, gdyby Austin go nie złapał. Pilot upewnił się, że obaj są na statku, i odleciał. Austin patrzył na helikopter pędzący w kierunku horyzontu i modlił się, żeby wystarczyło mu paliwa.

Kiedy maszyna zmalała do wielkości komara, Austin i Zavala przemyli otarte liną dłonie płynem odkażającym z apteczek. Z kontenera mieli dobry widok na statek. Wyglądał jak wymarły.

Zeszli na pokład. Z bronią gotową do strzału posuwali się ostrożnie wzdłuż burt w kierunku dziobu. W ciszy słyszeli tylko łopot bander i proporców na wietrze. Doszli do pokładu dziobowego w tym samym czasie.

Zavala miał zdumioną minę.

– Nikogo, Kurt. Jak na “Marie Celeste” – powiedział, nawiązując do słynnego starego żaglowca, który znaleziono dryfujący bez załogi. – A u ciebie?

Austin przywołał go gestem. Przyklęknął obok ciemnej smugi na metalowym pokładzie między relingiem i drzwiami do wnętrza statku. Dotknął ostrożnie lepkiej plamy i powąchał palec.

– Mam nadzieję, że to nie krew – odezwał się Zavala.

– Ktoś wlókł tędy ciało. Może niejedno. Wyrzucił je za burtę. Na relingu też jest krew.

Austin wszedł z ciężkim sercem do chłodnego wnętrza statku. Sprawdzili mesę, bibliotekę i główne laboratorium. Potem wspięli się na mostek. Im głębiej się zapuszczali, tym bardziej stawało się jasne, że “Sea Hunter” to pływająca trupiarnia. Wszędzie były plamy, a nawet kałuże krwi. Austin zaciskał zęby. Osobiście znał większość tutejszej załogi i naukowców.

Doszli do sterowni. Nerwy mieli napięte jak struny. Na podłodze walały się mapy, dokumenty i kawałki wybitych szyb. Austin podniósł mikrofon radiowy, wyrwany z gniazdka. Konsola łącznościowa była podziurawiona kulami.

– Teraz wiemy, dlaczego nie odpowiadali – powiedział.

Zavala mamrotał coś po hiszpańsku.

– To wygląda jak po wizycie bandy Mansona.

– Lepiej sprawdźmy kajuty – odrzekł Austin.

Zeszli w grobowej ciszy dwa poziomy niżej. Przeszukali kajuty załogi, oficerów i naukowców. Wszędzie ślady rzezi i nikogo żywego. W końcu dotarli do magazynu.

Austin pchnął drzwi, sięgnął do środka i zapalił światło. Na drewnianych paletach stały rzędami tekturowe pudła. Wokół nich znajdowało się wąskie przejście, a w rogu była winda towarowa do kuchni.

Austin usłyszał cichy dźwięk i położył palec na spuście. Pokazał Zavali drogę. Joe skinął głową i ruszył bezszelestnie jak duch. Austin przekradł się wzdłuż ściany i wyjrzał zza sterty kartonów z pomidorami w puszkach. Dźwięk powtórzył się, tym razem głośniej. Gdy Zavala pojawił się z drugiej strony, Austin położył palec na ustach i wskazał szczelinę między pudłami. Z głębi doszedł stłumiony jęk.

Austin odsunął Zavalę na bok. Trzymając rewolwer w obu dłoniach, wycelował między kartony i ruszył naprzód. Omiótł lufą ciasną kryjówkę i zaklął. Omal nie zastrzelił skulonej młodej kobiety.

Wyglądała żałośnie. Ciemne loki opadały na twarz, w zaczerwienionych oczach lśniły łzy, ciekło jej z nosa. Siedziała wciśnięta w półmetrową szparę z nogami pod brodą i rękami zaciśniętymi wokół kolan. Na widok Austina zaczęła cicho zawodzić.

Austin zorientował się, że kobieta w kółko powtarza “nie”. Schował broń do kabury i przykucnął naprzeciwko.

48
{"b":"197102","o":1}