Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Paul przyglądał się ciemnej wodzie.

– Sądząc po wielkości statków, głęboko tutaj.

– Noworosyjsk nie zamarza w zimie. To główny port do transportu ładunków między Rosją a Morzem Śródziemnym i resztą Europy. Korzystają w niego również kraje azjatyckie, kraje znad Zatoki Perskiej i z Afryki. Ma doskonałe urządzenia. Jest podzielony na pięć części: trzy towarowe, paliwową i pasażerską. Przylecieliście państwo samolotem, więc wiecie, że miasto ma połączenia z całym światem.

– Nic dziwnego, że znajduje się tu centrala Atamana – zauważyła Gamay, patrząc na ruchliwą zatokę.

– Pokażę ją państwu.

Jurij zwiększył szybkość i skierował dziób łodzi w stronę szerokiej zatoczki z sześcioma długimi betonowymi nabrzeżami. Stało przy nich kilka statków. W głębi widać było kompleks budynków przemysłowych z ruchomymi żurawiami, suwnicami bramowymi i dźwigami przeładunkowymi. Wzdłuż nabrzeży jeździły wózki widłowe i ciągniki. Wyglądały jak wielkie owady.

– Która część należy do Atamana? – zapytała Gamay.

Jurij zatoczył ręką szeroki łuk.

– To wszystko.

Gamay gwizdnęła z podziwem.

– Nie do wiary! Większe niż niejeden duży port.

– Ataman ma własne holowniki, rurociągi paliwowe i wodne, zbiorniki do usuwania ścieków i odpadów – powiedział Jurij. – Widzą państwo tamte żurawie? To ich stocznia. Sami budują swoje statki. W ten sposób mają kontrolę nad projektami i kosztami. – Nagle zmarszczył brwi i rozejrzał się. – Ciekawe. W porcie Atamana jest prawie pusto.

– Pięć dużych statków i taki ruch na nabrzeżach to pusto?

– To małe statki. Szkoda, że nie mogę państwu pokazać ich pływających platform wiertniczych. Wyglądają tak, jakby mogły się przewiercić na drugą stronę kuli ziemskiej.

– Pewnie wszystkie pracują na morzu.

– Wątpię – odrzekł sceptycznie Jurij. – Ataman ma ich tyle, że kilka zawsze stoi w porcie na przeglądzie technicznym. Nawet przy sześciu nabrzeżach brakuje miejsca, żeby obsłużyć jednocześnie całą flotę. Ale pokażę państwu inną ciekawą rzecz.

Minęli główne nabrzeża i skręcili w kierunku mniejszego molo. W basenie portowym stał luksusowy studwudziestometrowy jacht. Miał biały lśniący kadłub z czarnymi wykończeniami, niezwykle smukłą, opływową nadbudowę, dziób w kształcie litery V i szeroką wklęsłą rufę.

– Ładna rzecz – przyznał Paul.

– To łajba Razowa, szefa Atamana. Podobno mieszka na niej i prowadzi stąd interesy.

Gamay pstryknęła kilka zdjęć.

– Możemy podpłynąć do niego z drugiej strony? – zapytała.

Jurij okrążył jacht. Gamay znów uniosła aparat do oka, żeby zrobić szerokokątne ujęcie, gdy dostrzegła ruch na pokładzie. Ktoś się pojawił w polu widzenia. Wydłużyła ogniskową do pełnych dwustu milimetrów i zatkało ją.

– Boże! – wyszeptała.

– Co się stało? – zapytał Paul.

Wręczyła mu aparat.

– Sam zobacz.

Paul popatrzył przez wizjer, ale nikogo nie zauważył.

– Na pokładzie jest pusto. Co tam zobaczyłaś?

Gamay nie była strachliwa, ale teraz drżała.

– Wysokiego typa z długimi czarnymi włosami i brodą. Gapił się prosto na mnie. W życiu nie widziałam tak przerażającej gęby.

Drogą dojazdową do nabrzeża pędził samochód terenowy. Wjechał do portu. Trout wyczuł niebezpieczeństwo. Spojrzał przez obiektyw.

– Mamy towarzystwo – uprzedził spokojnie. – Czas się stąd wynieść.

Samochód zahamował z piskiem opon. Wyskoczyło z niego sześciu umundurowanych facetów z bronią. Pobiegli wzdłuż nabrzeża i wpadli po trapie na jacht. Jurij zawahał się, ale na widok uzbrojonych ludzi otworzył przepustnicę do oporu. Skierował łódź na pełne morze.

Dziób uniósł się. Mimo ciężkiej konstrukcji motorówka była dość szybka. Na rufie jachtu pojawiły się błyski wystrzałów. Pociski wzbiły fontanny wody. Paul krzyknął do reszty, żeby padli. Kula odłupała kawałek drewna na burcie. Chwilę później łódź znalazła się poza zasięgiem ognia. Jednak niebezpieczeństwo nie minęło. Na nabrzeżu zahamował drugi samochód. Pasażerowie pobiegli do przycumowanych w porcie motorówek.

Jurij przepłynął za rufą frachtowca wychodzącego z zatoki. Mała łódź dostała się w kilwater statku i wyskoczyła do góry niczym delfin. Jurij skręcił i schował się za frachtowcem. Kiedy minęli kompleks portowy Atamana, zawrócił w kierunku lądu. Popłynęli wzdłuż wybrzeża do domu. W pewnym momencie Paul zasugerował, żeby ukryli się w trzcinach. Odczekali dziesięć minut, ale nikt ich nie ścigał.

Jurij był zarumieniony z podniecenia.

– Ale zabawa! Słyszałem, że biznesmeni mają własne armie do obrony przed rosyjską mafią, ale pierwszy raz widziałem tych ochroniarzy w akcji.

Paul miał wyrzuty sumienia, że naraził syna starego przyjaciela na niebezpieczeństwo. On i Gamay byli winni Jurijowi wyjaśnienia, ale lepiej, żeby nie wiedział zbyt wiele.

– Musimy pana o coś poprosić, Jurij – powiedziała Gamay. – Niech pan nie wspomina nikomu o naszej przygodzie.

– Domyślam się, że złożyliście wizytę memu ojcu nie tylko w celach towarzyskich.

Gamay przytaknęła.

– NUMA prosiła nas o przyjrzenie się Ataman Industries. Firma jest podejrzana o pewne nielegalne interesy. Chcieliśmy to zrobić z bezpiecznej odległości. Nawet nam się nie śniło, że mogą być tacy nerwowi.

Jurij uśmiechnął się.

– To było jak film z Jamesem Bondem!

– Tyle, że to działo się naprawdę.

Spokojny ton Gamay całkowicie przekonał Jurija.

– Będę siedział cicho – westchnął – ale trudno będzie nie pochwalić się kumplom. Choć pewnie by mi nie uwierzyli.

Wtrącił się Paul.

– Wtajemniczymy pana w sprawę, kiedy tylko rozgryziemy, o co w tym wszystkim chodzi. Pan pierwszy się dowie. Umowa stoi?

– Stoi – odparł dumny, że dopuszczono go do konspiracji.

Słońce wisiało nisko nad horyzontem i zapadał zmierzch, gdy zobaczyli światła nadmorskiego kempingu. Odetchnęli z ulgą, kiedy łódź zbliżyła się do brzegu. Byliby mniej spokojni, gdyby wiedzieli, że plamka wysoko na niebie nad ich głowami to nie ptak, lecz helikopter wyposażony w silne urządzenia optyczne.

Profesor Orłow czekał na plaży. Wszedł do wody i wciągnął łódź na brzeg.

– Widzę, że już znacie mojego syna Jurija.

– Był tak uprzejmy, że zabrał nas na zwiedzanie okolicy – odrzekła Gamay, zasłaniając dziurę po pocisku. Miło nam się rozmawiało o teraźniejszości i przyszłości.

– Teraźniejszość jest taka, że idziecie do swojego domku i przygotowujecie się do kolacji. A przyszłość to wspaniałe jedzenie i pogawędka o starych czasach. Mieszkamy w prymitywie, ale jadamy bardzo dobrze.

Orłow poklepał się po wielkim brzuchu.

Odprowadził Troutów do głównej polany i polecił, żeby wrócili za pół godziny. Jurij obejrzał się przez ramię i puścił do nich oko. Jasne było, że dochowa tajemnicy.

Paul i Gamay poszli do domku i spłukali pod prysznicem sól i pot po morskiej przygodzie. Gamay włożyła modne dżinsy, które podkreślały długość jej nóg. Paul nie zrezygnował ze swoich nawyków. Ubrał się w luźne brązowe spodnie i jasnozieloną koszulę z fioletową muszką.

Część mieszkańców ośrodka siedziała przy stole piknikowym, reszta w pobliżu. Troutów przywitała para w średnim wieku, którą poznali wcześniej, wysoki skupiony fizyk podobny do Aleksandra Sołżenicyna i młode małżeństwo studentów inżynierii morskiej z uniwersytetu w Rostowie. Stół był przykryty haftowanym obrusem i zastawiony kolorową porcelaną. Japońskie lampiony tworzyły świąteczny nastrój.

Orłow uśmiechnął się promiennie na widok nadchodzących Troutów.

– Są moi amerykańscy goście! Pięknie pani wygląda, Gamay. A ty jak zwykle elegancki, Paul. Nowa muszka? Musisz mieć niewyczerpane zapasy.

– To przyzwyczajenie zaczyna być za drogie. Może znasz kogoś, kto produkuje tanie muszki z odpadów?

Profesor ryknął śmiechem i przetłumaczył to na rosyjski. Usadowił Troutów przy stole, zatarł ręce i poszedł do swojego domku po jedzenie. Na kolację były pierogi nadziewane łososiem, podane z ryżem, i czysty barszcz. Profesor przyniósł też skrzynkę słynnego rosyjskiego szampana. Wesoła kolacja przeciągnęła się do późna. Dochodziła północ, kiedy Troutowie powiedzieli, że chcą już iść spać.

34
{"b":"197102","o":1}