Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Gdybyś nie wiedział, to sprzedają je w sklepie – oznajmiłem.

– A czego nie sprzedają?

– Powietrza. Ale prędzej czy później zaczną. Czego chcesz?

– Mój miły przyjacielu…

– Daruj sobie takie gadanie!

– Dobrze, dobrze… Więc zastanówmy się…

Rozsiadł się wygodniej i oparł nogi na biurku.

– Ładne buty – pochwaliłem. – Kupiłeś je we Francji?

– Francja, Szmancja, kogo to obchodzi?

Wypuścił następną chmurę dymu.

– Po co tu jesteś? – zapytałem.

– Dobre pytanie – rzekł. – Ludzie mendytowali nad nim przez wieki.

– „Mendytowali”?

– Chryste, co się czepiasz? Zachowujesz się tak, jakbyś miał za sobą nieszczęśliwe dzieciństwo.

Ziewnąłem.

– No więc słuchaj – powiedział. – Tkwisz w gównie po pachy.

Po pierwsze, włamanie. Po drugie, pobicie i spowodowanie trwałego kalectwa…

– Co takiego?

– Zrobiłeś z Brewstera eunucha. Zmiażdżyłeś mu jaja kamerą, wyglądają jak suszone figi. Może najwyżej śpiewać cienkim sopranem.

I co jeszcze?

– Znamy adres winnego włamania, pobicia i kastracji.

– I?

– I możemy podać policji.

– Macie dowody?

– Jest troje świadków.

– Nieźle.

Celine zdjął nogi z biurka, pochylił się nad nim i spojrzał mi prosto w oczy.

– Belane, przydałaby mi się pożyczka. 10 kafli.

– Tak? Rozumiem! To szantaż! Ty świnio! Ty szantażysto!

Czułem, że ogarnia mnie furia. Od razu zrobiło mi się lepiej.

– Żaden szantaż, palancie. Proszę cię tylko o pożyczkę. O pożyczkę, słyszysz?

– O pożyczkę? Pod zastaw czego?

– Niczego, kurwa.

Wstałem z fotela.

– Ty pieprzony kutafonie! Myślisz, Że pójdę na coś takiego?!

Ruszyłem ku niemu zza biurka.

– BREWSTER! – wrzasnął. – TERAZ!

Drzwi się otworzyły i wparował King Kong.

– Czołem, panie Belane! – Głos miał cieniutki, ale sam wciąż był wielki jak stodoła. W życiu nie widziałem drugiego tak potężnego skurwiela. Cofnąłem się za biurko, otworzyłem szufladę i wyjąłem.45. Skierowałem lufę w jego stronę.

– Słuchaj, chłoptasiu, ta armata może zatrzymać pociąg!

Chcesz się pobawić w ciuchcię? No, jazda, jazda, moja lokomotywko! Zbliż się, zbliż, to cię wykoleję! No, ciuchcia, no! Jazda!

Odbezpieczyłem spluwę i wycelowałem w jego solidny bebech. Brewster zatrzymał się.

– Nie podoba mi się ta zabawa…

– W porządku – powiedziałem. – A widzisz tamte drzwi?

– Aha…

– To drzwi do toalety. Masz tam wejść i usiąść na kiblu.

Wszystko mi jedno, czy ściągniesz gacie czy nie. Ale masz tam wejść, siąść na kiblu i nie wstawać, dopóki ci nie powiem.

– Zgoda.

Podszedł do drzwi i otworzył je, a następnie zamknął za sobą. Co za żałosna góra niebezpiecznego miecha. Wycelowałem.45 w Celine'a.

– Teraz ty!

– Odbiło ci, Belane.

– Zawsze mi odbija! Już… Właź tam, gdzie twój chłoptaś. No już… jazda!

Celinę zgasił cygaro i ruszył wolno w kierunku sracza. Szedłem tuż za nim. Dźgnąłem go pukawką.

– Właź!

Wlazł, a ja zamknąłem drzwi. Po czym wyjąłem z kieszeni klucz, wsadziłem do zamka i przekręciłem. Następnie podszedłem do biurka i zacząłem je pchać w stronę sracza. Było ciężkie jak cholera. Przesuwało się wolno, centymetr po centymetrze. Męczyłem się jak skurwysyn. Trwało 10 minut, zanim przesunąłem je te 5 i pół metra. Ale wreszcie docisnąłem mebel do drzwi sracza.

– Belane – dobiegł mnie zza drzwi głos Celine'a – wypuść nas, damy ci spokój. Obejdę się bez pożyczki. Nie zawiadomię glin.

Brewster nic ci nie zrobi. No i zajmę się Cindy.

– Posłuchaj, gnojku. To ja zajmę się Cindy! – zawołałem. – Dobiorę się jej do tyłka!

Zostawiłem ich w sraczu. Zamknąłem biuro, przeszedłem przez hali i wsiadłem do windy. Nagle wrócił mi humor. Winda zatrzymała się na parterze, wyszedłem na ulicę. Pierwszemu żebrakowi, który się do mnie zwrócił, dałem dolara. Drugiemu powiedziałem, że właśnie dałem dolara innemu żebrakowi. Trzeciemu to samo, itd. Tego dnia nawet nie było smogu. Szedłem zdecydowanym krokiem, miałem wyraźny cel. Postanowiłem, że na lunch zjem krewetki z frytkami. Z satysfakcją patrzyłem na własne nogi kroczące po chodniku.

16

Po lunchu zaparkowałem garbusa kilkadziesiąt metrów od domu Cindy. Widziałem jej czerwonego mercedesa stojącego na podjeździe. Pewnie czekała na powrót Celine'a i Brewstera. Miała pecha. Włączyłem radio, żeby wysłuchać wiadomości.

– W ogóle nie posuwasz się naprzód, ośle jeden! – oznajmił głos z radia.

– Kto, ja? – zdziwiłem się.

– Przecież nikogo innego nie ma tam z tobą, co?

Rozejrzałem się.

– Fakt – przyznałem. – Jestem sam.

– Więc rusz tyłek!

Z radia płynął głos Pani Śmierć.

– Pani kochana, właśnie zajmuję się sprawą. Jestem na czatach.

– Jakich czatach?

– Pilnuję domu wspólniczki Celine'a. To wszystko się wiąże.

– Krawat też się wiąże, i co z tego? Gdzie jest Celinę?

– W sraczu, razem z ważącym 200 kilo eunuchem.

– Co tam robi?

– Zamknąłem go, żeby trochę ochłonął.

– Tylko nie zrób mu nic złego. Jest mój!

– Oczywiście, oczywiście, gdzieżbym śmiał go tknąć. Słowo skauta!

– Czasami, Belane, mam wrażenie, że jesteś niedorozwinięty.

– KONIEC TRANSMISJI! – wrzasnąłem i zgasiłem radio.

Siedziałem, patrzyłem na czerwonego mercedesa i dumałem o Cindy. Miałem przy sobie zapasową kamerę. I świerzbiło mnie, żeby wziąć się do działania. Pomyślałem, że może warto zakraść się do domu. Może zdołam podsłuchać, jak Cindy rozmawia przez telefon? Może wpadnę na jakiś trop? Pewnie, że było to niebezpieczne. Sam środek dnia. Ale ja uwielbiam ryzyko. Sprawia, że uszy mi dzwonią, a zwieracz w tyłku mocniej się zaciska. Żyje się raz, no nie? Chyba że jest się Łazarzem. Biedny skurwiel, musiał zdychać 2 razy. Ale ja jestem Nick Belane. Po jednej kolejce zsiadam z karuzeli. Świat należy do odważnych.

Wysiadłem z wozu, ściskając kamerę. Dla niepoznaki zabrałem także teczkę. Nasunąłem melonik nisko na oczy i ruszyłem w stronę domu. Moje wewnętrzne czujniki pracowały całą parą. Od razu zorientowałem się, że coś się tam dzieje. Czułem to bardzo wyraźnie. Z podniecenia aż ugryzłem się w język. Splunąłem krwią i podszedłem do drzwi. Znów nie miałem żadnych kłopotów. W 47 sekund byłem w środku.

Skradałem się przez hali, nadstawiając uszu. Miałem wrażenie, że słyszę głosy. Nie myliłem się. 2 głosy, kobiecy i męski. Zatrzymałem się u dołu schodów. Tak jest, głosy dobiegały z góry. Zacząłem się wolno wspinać po schodach. Coraz lepiej słyszałem głosy. Jeden na pewno należał do Cindy. Szedłem dalej, aż znalazłem się przed zamkniętymi drzwiami. Były to najwyraźniej drzwi sypialni. Przyłożyłem ucho.

Usłyszałem śmiech Cindy.

– No i co zamierzasz z tym zrobić? – spytała.

– Zgadnij, maleńka! To, na co od dawna mam ochotę!

– No to trafiłeś pod właściwy adres, chłoptasiu!

– Będę na tobie jeździł do białego rana, maleńka!

– E, tak tylko mówisz!

– Przekonasz się, dziwko!

Usłyszałem, że Cindy znów się śmieje. Potem umilkła. Przez pewien czas nie słyszałem nic. A potem zaczęły dobiegać mnie różne odgłosy. Słyszałem przyśpieszone oddechy, jakby miarowy stukot, no i skrzypienie sprężyn.

– Och! – To był głos Cindy. – Och, rety!

Postawiłem teczkę na podłodze, włączyłem kamerę i kopnąłem drzwi.

– MAM CIĘ! TYM RAZEM CIĘ DOPADŁEM!

– Co? – Facet obejrzał się, nie zmieniając pozycji. A Cindy opuściła nogi i zaczęła. KRZYCZEĆ.

Facet zeskoczył z łóżka i stanął naprzeciwko mnie. Obrzydliwy tłuścioch.

– CO TO MA ZNACZYĆ, KURWA TWOJA MAĆ? – wrzasnął.

Był to Al Ed Upek. Chryste Panie, to był Al Ed Upek.

Obróciłem się na pięcie i rzuciłem ku schodom.

– O, W PIZDĘ! – zawołałem.

Gnałem w stronę drzwi frontowych. Właśnie chwyciłem klamkę i je otwierałem, kiedy kątem oka zobaczyłem Upka. Stał z jajami na wierzchu i coś trzymał w dłoni. Gnata. Strzelił. Kula zakręciła moim melonikiem. Upek znów strzelił. Poczułem, jak śmierć przelatuje mi koło ucha. W następnej chwili pędziłem chodnikiem. Wbiegłem na jezdnię, kierując się w stronę garbusa. Za późno dojrzałem staruszka na rowerze jedzącego jabłko. Nie zdążyłem się zatrzymać; wylądował na asfalcie, wpleciony w ramę swojego pojazdu, a ja pognałem dalej.

9
{"b":"123157","o":1}