Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Świetnie.

– Skontaktuję się z tobą, jak się czegoś dowiem.

– Znakomicie. Dobranoc.

Odłożył słuchawkę. Miły gość.

Zacząłem znów zapalać cygaro. I o mało go nie wyplułem. Cindy Upek wyszła z domu. Podeszła do mercedesa. Wsiadła.

Jazda, maleńka, jazda!

Uruchomiła silnik, włączyła światła, wycofała wóz z podjazdu. Wykręciła i ruszyła na północ. Ja za nią, trzymając się jakieś 50 metrów z tyłu. Dojechała do głównego bulwaru, a dokładnie Pacific Coast Highway. Skręciła na południe. Byłem 3 wozy za nią. Przejechała przez skrzyżowanie i nagle zmieniło się światło. Nie mogłem czekać. Niewiele brakowało, ale obyło się bez kraksy. Jedynie rozległy się klaksony i ktoś wrzasnął: „Palant!” Ludzie nie grzeszą oryginalnością.

Znów znajdowałem się 3 wozy za Cindy. Jechała prawym pasem. Zaczęła zwalniać, a potem skręciła na parking, na parking przed motelem. Motel MIODOWE WYDMY. Słodka nazwa. Zatrzymała wóz przed drzwiami oznaczonymi numerem 9. Ja podjechałem pod drzwi z numerem 7, zgasiłem silnik i światła. Czekałem.

Wyszła z wozu, podeszła do drzwi i zastukała. Otworzył je jakiś facet.

Mam cię, Cindy!

Facet stał w świetle, więc go widziałem całkiem dobrze. Mógł się podobać. Nie mnie, ale jej na pewno. Był młody. Pusta, gładka twarz, wąskie brwi, masa włosów. A nawet warkoczyk. Wiecie, jaki. Prawdziwy dupek. Objęli się drzwiach. Pocałowali. Usłyszałem śmiech Cindy. Po czym weszła do środka i drzwi się zamknęły.

Chwyciłem kamerę i ruszyłem w stronę recepcji. Wszedłem. Nie było nikogo. Na niewielkim kontuarze stał dzwonek. Nacisnąłem. Nic. Nacisnąłem mocniej, 6 razy pod rząd.

Ktoś się wyłonił z zaplecza. Stary pierdziel. Bosy, ubrany w długą koszulę nocną i szlafmycę.

– Aha, właśnie zamierzał się pan położyć spać, tak? – spytałem.

– Może tak, może nie. Moja sprawa.

– Nie miałem zamiaru pana urazić. Chciałbym się tu zatrzymać. Ma pan wolny pokój?

– Alfons?

– O nie, skądże znowu!

– Handlarz narkotyków?

– Nie, nie.

– Szkoda. Potrzebuję kokainy.

– Sprzedaję Biblie, proszę pana.

– To obrzydliwe!

– Próbuję szerzyć Słowo Boże.

– Tylko nie próbuj pan szerzyć tego gówna tutaj!

– Jak pan chce.

– Chyba powiedziałem jasno, kurwa, że nie chcę!

– Tak, tak. Chcę tylko wynająć pokój.

– Są 2 wolne. Numer 8 i numer 3.

– Powiedział pan: numer 8?

– Powiedziałem: numer 8 i numer 3. Głuchy pan, czy co?

– Wezmę 8.

– 35 dolców. Gotówką.

Odliczyłem pieniądze. Staruch złapał banknoty, rzucił na kontuar klucz.

– Wystawi mi pan rachunek?

– Co takiego?

– Rachunek.

– Przeliteruj to pan.

– Nie chce mi się.

– Więc go pan nie dostanie.

Wziąłem klucz, opuściłem recepcję, podszedłem do drzwi numeru 8 i je otworzyłem. Całkiem ładny pokój. Jeśli jedyną alternatywą jest spanie pod mostem.

W kuchni znalazłem szklankę. Wróciłem z nią do pokoju i przyłożyłem do ściany dzielącej mnie od numeru 9. Miałem szczęście. Wszystko było słychać.

– Billy, nie spieszmy się – powiedziała Cindy Upek. – Chcę najpierw trochę pogadać.

– Pogadamy później – oświadczył Billy. – Nie widzisz, jak mi sterczy pała? Musimy temu zaradzić. Chcę się rąbać, nie gadać!

– Muszę najpierw wziąć prysznic, Billy.

– Prysznic? A co takiego robiłaś, pracowałaś w ogródku?

– Och, Billy, jaki ty jesteś zabawny!

– Dobra, idź wziąć prysznic. Poleję sobie pytona lodowatą wodą.

– Och, Billy, ha, ha, ha!

Uśmiechnąłem się po raz pierwszy od kilku tygodni. Wiedziałem, że tym razem mam ją w garści.

35

Trzymałem szklankę przyciśniętą do ściany i słuchałem. Słyszałem szum wody. Biedny Upek miał rację. Albo człowiek ma rację, albo się myli, albo jedno i drugie. Właściwie co za różnica, kto się pieprzy z kim? Takie to monotonne. Jeb, jeb, jeb. Ale ludzie się przywiązują. Kiedy przetnie się pępowinę, przywiązują się do innych rzeczy. Widoków, dźwięków, seksu, szmalu, złudzeń, matek, masturbacji, morderstw i poniedziałkowych kaców.

Odstawiłem szklankę, sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem ćwiartkę dżinu, pociągnąłem mały łyk. To zawsze pomaga oczyścić umysł ze śmieci.

Zacząłem zastanawiać się nad znalezieniem sobie innej pracy. Za chwilę miałem rozwalić drzwi i sfilmować parę pieprzących się ludzi, a wszystko się we mnie wywracało na tę myśl. Niby robota jak każda inna, żeby mieć czym płacić za czynsz, za wódę, móc jakoś dotrwać do ostatniej doby. Jedynie markuje się czas. Co za bezsens. Powinienem był zostać wielkim filozofem, powiedziałbym wszystkim, jacy z nas durnie, tylko wciągamy i wypuszczamy powietrze.

Cholera, wpadałem w ponury nastrój. Napiłem się jeszcze dżinu, po czym znów przyłożyłem szklankę do ściany. Cindy chyba właśnie wyszła spod prysznica.

– Chryste Panie! – zawołał Billy. – Masz cyce jak cysterny!

– Ach, Billy, naprawdę ci się podobają?

– Przecież mówię, nie?

– Billy, ty to umiesz prawić dziewczynie komplementy!

– Kurde, jakie wielkie cycki! Pewnie upadłabyś na ryj, gdyby nie to, że twoje tłuste dupsko równoważy ich ciężar.

– Och, Billy, wcale nie mam dużego tyłka!

– Tyłka? Skarbie, to nie tyłek, to przyczepa pełna galaretek, dżemu i pierogów!

– Billy, czy ciebie obchodzi tylko mój wygląd? A to, co jest we mnie, się nie liczy?

– Skarbie, nie widzisz, jak mój pyton się wije i pręży? Zaraz ja będę w tobie!

– Billy, chyba zmieniłam zdanie…

– Kochana, nic nie zmieniaj! Chodź tu! Wdrap się na moją Wieżę Mocy!

Oderwałem szklankę od ściany, sprawdziłem kamerę, wymknąłem się z pokoju i wszedłem na ganek przed numerem 9. Z zamkiem nie miałem kłopotów. Otworzyłem go kartą kredytową.

Na odległość słyszałem sprężyny łóżka. Jęczały tak, jakby błagały o litość. Włączyłem kamerę i wpadłem do środka. Miałem ich! Billy używał sobie jak stado królików. Ale mnie zauważył. Stoczył się z Cindy i zeskoczył na ziemię. Usta miał szeroko otwarte. Był zdziwiony i nieźle wkurwiony. Normalka.

Spojrzał na mnie.

– Kurwa, co jest grane? Co tu, KURWA, jest grane?!

Cindy zdążyła usiąść na łóżku.

– Ten gość to prywatny łaps, Billy. Jest pomylony. Raz wpadł do naszej sypialni i zaczął filmować mnie i Ala. To prawdziwy czubek, Billy.

Spojrzałem na nią.

– Zamknij się, Cindy! Wreszcie mi się udało! Wreszcie cię nakryłem!

Billy ruszył na mnie.

– Myślisz, koleś, że pozwolę ci stąd wyjść?

– O tak, Billy, mój chłopcze, nie będę miał z wyjściem żadnych kłopotów, najmniejszych.

– Skąd ta pewność?

– Ta zabawka mi to gwarantuje.

Wyciągnąłem.45 z kabury pod pachą.

– To gówno mnie nie powstrzyma.

– Zaraz się przekonasz, gnojku!

Powoli szedł w moją stronę.

– Zabiłem 3 gości, Billy. Zabić czwartego to dla mnie pestka!

– Kłamiesz jak najęty! – Uśmiechnął się i dalej się zbliżał. – Kłamca, kłamca!

– Jeszcze jeden krok, tępaku, a będzie po tobie!

Zrobił jeszcze jeden krok. Strzeliłem.

Wciąż stał. Po czym wsadził paluch do pępka i wyciągnął kulę. Nie krwawił, nie miał nawet sińca.

– Gówno mi mogą zrobić kule – powiedział. – I ty też.

Wyjął mi z dłoni pukawkę i cisnął w kąt.

– Teraz cię załatwię.

– Poczekaj, przyjacielu, poczekaj. Weź kamerę. Wycofuję się z tego fachu. Więcej mnie nie zobaczysz.

– Wiem, bo zaraz cię zabiję!

– Pewnie! – krzyknęła z łóżka Cindy. – Zabij śmierdzącego gnoja!

Popatrzyłem na nią.

– Nie wtrącaj się, Cindy. To męska sprawa, którą musimy załatwić sami.

Spojrzałem na Billy'ego.

– Zgadza się, Billy?

– Zgadza się.

W następnej chwili podniósł mnie i rzucił przez pokój. Wyrżnąłem w ścianę i zsunąłem się na podłogę.

– Billy, nie ma sensu, żeby dwóch sympatycznych gości kłóciło się przez jakąś dupiastą szprotę, którą dymała połowa facetów w tym mieście!

21
{"b":"123157","o":1}