Литмир - Электронная Библиотека
A
A

28

Nazajutrz w biurze oparłem nogi o biurko i zapaliłem dobre cygaro. Byłem zadowolony z siebie. Rozwiązałem sprawę. Straciłem dwoje klientów, ale rozwiązałem sprawę. No, czekało mnie jeszcze trochę pracy. Musiałem odszukać Czerwonego Wróbla. I przyłapać Cindy Upek na gorącym uczynku. Miałem też na głowie Hala Groversa i tę jego kosmitkę, Jeannie Nitro. Przeskakiwałem w myślach z Cindy Upek na Jeannie Nitro. Całkiem przyjemne zajęcie. Na pewno lepsze' od sterczenia ze strzelbą na mokradłach i czekania na kaczki.

Zacząłem się zastanawiać, co jest niezbędne, żeby znaleźć rozwiązanie. Przede wszystkim wytrwałość, no i odrobina szczęścia. Jeśli ktoś jest dostatecznie wytrwały, szczęście wreszcie uśmiecha się do niego. Większość ludzi nie może się doczekać i daje za wygraną. Ale nie Belane. Ten się nigdy nie poddaje. Zuch. Spryciula. Może trochę leniwy. Ale w sumie łebski chłop.

Otworzyłem prawą górną szufladę, wyjąłem butelkę wódki i pociągnąłem haust. Za sukces. O bohaterach pisze się księgi, otaczają ich tłumy urodziwych dziewic…

Zadzwonił telefon.

– Tu Belane – powiedziałem.

– Jeszcze się spotkamy – oznajmił kobiecy głos. Dzwoniła Pani Śmierć.

– A nie mógłbym się jakoś z panią dogadać?

– Jeszcze nikomu się to nie udało, Belane.

– Więc niech to będzie pierwszy i ostatni raz.

– Nic z tego, Belane.

– Trudno. Nie mogłaby mi pani chociaż podać DZ?

– DZ?

– Daty zgonu.

– Na co ci to?

– Miałbym przynajmniej czas się przygotować, proszę pani.

– Każdy człowiek i tak powinien być przygotowany, Belane.

– Ale ludzie nie są; albo zapominają, albo starają się o tym nie myśleć, najczęściej z głupoty.

– To mnie nie obchodzi, Belane.

– A co panią obchodzi?

– Moja praca.

– To tak jak mnie, mnie też obchodzi moja praca.

– To ci się chwali, grubasie. Dzwonię tylko po to, żeby ci powiedzieć, że o tobie nie zapomniałam…

– Ach, ogromnie jestem pani wdzięczny, od razu poprawił mi się humor…

– Do zobaczenia, Belane.

Rozłączyła się.

Zawsze znajdzie się ktoś, kto zepsuje ci dzień, a czasem całe życie. Zgasiłem cygaro, włożyłem melonik, wyszedłem z biura, zamknąłem drzwi na klucz, wsiadłem do windy i zjechałem na dół. Na ulicy przez chwilę po prostu stałem i patrzyłem na przechodniów. Poczułem, że burczy mi w brzuchu, więc ruszyłem w stronę pobliskiego baru. Nazywał się ZAĆMIENIE. Wszedłem do środka i usiadłem na stołku. Musiałem się zastanowić. Miałem jeszcze kilka spraw do rozwiązania i nie wiedziałem, od czego zacząć. Zamówiłem whisky z cytryną i piwo na popitkę. Najchętniej walnąłbym się do wyra i kimał przez najbliższe 2 tygodnie. Zaczynałem mieć wszystkiego dość. Kiedyś w moim życiu przynajmniej coś się działo. Nie tak znowu wiele, ale zawsze. Nie będę was zanudzał szczegółami. 3 małżeństwa, 3 rozwody. Urodziłem się, a teraz szykowałem na śmierć. Nie miałem nic innego do roboty jak rozwiązywanie spraw, których nikt inny by nie tknął. Nie za te pieniądze, jakie brałem.

Facet na końcu baru co rusz na mnie zerkał. Czułem na sobie jego wzrok. Poza nim, mną i barmanem w knajpie nie było nikogo. Opróżniłem szklankę i skinąłem na barmana. Miał kudły na całej gębie.

– Jeszcze raz to samo, hę? – spytał.

– Tak – potwierdziłem. – Tylko mocniejsze.

– Za tą samą cenę? – spytał.

– Jeśli to możliwe.

– Co to niby ma znaczyć?

– Nie rozumiesz?

– Nie…

– No to się zastanów, jak mi będziesz przyrządzał drinka.

Odszedł.

Facet na końcu baru przechwycił moje spojrzenie i pomachał, wołając:

– Hej, Eddie, jak leci?

– Nie jestem Eddie – powiedziałem.

– Nie? Wyglądasz jak Eddie.

– Gówno mnie obchodzi, czy wyglądam jak Eddie czy nie.

– Szukasz guza? – zapytał.

– Tak. Nabijesz mi go?

Barman przyniósł mojego drinka, wziął pieniądze, które położyłem na kontuarze, i rzekł:

– Chyba nie jest pan sympatycznym człowiekiem.

– Pytał cię ktoś o zdanie?

– Nie muszę pana obsługiwać.

– Nie chcesz mojej forsy, nie będę jej tu wydawał.

– Aż tak bardzo mi na niej nie zależy…

– A jak bardzo ci zależy, co? – zapytałem.

– NIE OBSŁUGUJ WIĘCEJ TEGO GOŚCIA! – wrzasnął facet na końcu baru.

– Piśniesz jeszcze jedno słowo, mądralo, a tak cię kopnę w dupę, że mój but wyjdzie ci gębą! Nie będziesz wiedział, czy iść na pogotowie, czy do szewca!

Facet uśmiechnął się niepewnie. Barman wciąż stał naprzeciwko mnie.

– Cholera jasna – powiedziałem – wszedłem się napić w spokoju, a tu nagle awantura na 4 fajerki! Nie widziałeś przypadkiem Czerwonego Wróbla?

– Czerwonego Wróbla? Co to takiego?

– Nieważne. Przekonasz się, jak go zobaczysz.

Dopiłem drinka i wyniosłem się stamtąd. Wolałem już być na ulicy. Szedłem przed siebie. Niech szlag trafi wszystkich, byle nie mnie. Zacząłem liczyć durni, którzy mnie mijali. W ciągu 2 i pół minuty naliczyłem 50, po czym skręciłem do najbliższego baru.

29

Wszedłem do środka i usiadłem na stołku. Podszedł barman.

– Cześć, Eddie – powiedział.

– Nie jestem Eddie – oznajmiłem.

– Ja jestem Eddie – rzekł.

– Nie chcesz mnie chyba wpieprzyć? – zapytałem.

– Nie. Nie wyglądasz pan apetycznie.

– Słuchaj, koleś, jestem spokojny gość. I w miarę normalny.

Nie wącham niczyich pach i nie noszę damskiej bielizny. Ale gdziekolwiek dziś wejdę, zaraz ktoś się mnie czepia. Wiesz może dlaczego?

– Myślę, że ma pan zły dzień.

– Lepiej przestań myśleć, Eddie, tylko przyrządź mi podwójną wódkę z tonikiem i kawałkiem limony.

– Nie mamy ani jednej limony.

– A właśnie że macie. Widzę ją stąd.

– Tej nie mogę panu dać.

– Tak? A dlaczego? Trzymasz ją może dla Elizabeth Taylor?

Jeśli chcesz spędzić najbliższą noc w swoim własnym łóżku, wrzucisz mi do drinka kawałek tej limony. I to szybko.

– Taa? A bo co? Załatwisz mnie sam, czy zawołasz brata?

– Jeszcze jedno słowo, koleś, a będziesz miał trudności z oddychaniem.

Patrzył na mnie zastanawiając się, czy blefuję czy nie. Wreszcie rozsądek zwyciężył. Barman zamrugał, odszedł i zabrał się za przyrządzanie mi drinka. Obserwowałem go uważnie. Żadnych kawałów. Po chwili przyniósł szklankę.

– Tylko żartowałem, proszę pana. Nie zna się pan na żartach?

– Zależy, czy są zabawne.

Odmaszerował i stanął na końcu baru, jak najdalej ode mnie. Podniosłem szklankę i opróżniłem jednym haustem. Wyciągnąłem z portfela banknot. Wyjąłem ze szklanki ćwiartkę limony, wycisnąłem na banknot. Po czym owinąłem ją banknotem i poturlałem w stronę barmana. Zatrzymała się przed nim. Spojrzał na nią. Wstałem wolno, pokręciłem głową, żeby rozluźnić mięśnie karku, i ruszyłem do wyjścia. Postanowiłem wrócić do biura. Czekała mnie kupa roboty. Miałem błękitne oczy i nikt mnie nie kochał. Oprócz mnie samego. Szedłem ulicą nucąc ulubioną melodię z Carmen.

18
{"b":"123157","o":1}