Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czego?

– Że dostarczycie mi Czerwonego Wróbla.

– Musi nam pan zaufać.

– Właśnie tego się obawiałem.

– Mówi pan serio, Belane?

– Tak.

– Nie ufa nam pan?

– Ufam, ufam, ale wolałbym, żebyście wy zaufali mnie.

– To znaczy?

– Żebyście najpierw dostarczyli mi Czerwonego Wróbla.

– Że co?! Czy my wyglądamy na frajerów?

– No, trochę…

– Bez żartów, Belane. Musi pan nam zaufać, jeśli chce pan dostać Czerwonego Wróbla. Proszę się zastanowić. Ma pan 24 godziny.

– Dobra, przemyślę to sobie.

– Przemyśl pan. – Małpiszon w różowym garniturze wstał. – Przemyśl pan dobrze. I daj pan nam znać. Ma pan 24 godziny.

A potem nasza oferta wygasa. Wygasa raz na zawsze.

– W porządku.

Duży małpiszon wstał i odwrócił się. Jeden z mniejszych natychmiast pobiegł otworzyć mu drzwi. Drugi mierzył mnie wzrokiem. Po czym wyszli wszyscy trzej. A ja zostałem sam. Nie wiedziałem, co robić. Decyzja należała do mnie. Czas uciekał. A niech to diabli. Wyciągnąłem z szuflady półlitrówkę. Najwyższa pora na drugie śniadanie.

46

No i co miałem zrobić? Łamałem sobie głowę, aż wreszcie zasnąłem przy biurku. Kiedy się obudziłem, panował mrok. Wstałem, włożyłem marynarkę, melonik i wyszedłem. Wsiadłem do wozu i przejechałem 5 kilometrów, kierując się na zachód. Bez żadnego celu. Potem zatrzymałem garbusa i rozejrzałem się. Akurat stałem przed barem. HADES – głosił neonowy napis. Wysiadłem z wozu, wszedłem do środka. W barze było 5 osób. 5 kilometrów, 5 osób. Same piątki. Barman, jakaś babka i 3 głupkowatych, chudych wyrostków. Wyglądali tak, jakby wysmarowali włosy pastą do butów. Palili długie papierosy i patrzyli szyderczo na mnie i na wszystko wkoło. Babka była na jednym końcu baru, wyrostki na drugim, barman pośrodku. Dopiero kiedy 2 razy podniosłem i upuściłem popielniczkę, zwrócił na mnie uwagę. Zamrugał oczami i ruszył w moją stronę. Z twarzy przypominał żabę. Ale nie skakał, tylko dreptał. Wreszcie stanął przede mną.

– Szkocka i woda mineralna – powiedziałem.

– Wlać wodę do szkockiej?

– Przecież mówię, że szkocka i woda.

– Hę?

– Oddzielnie szkocka, oddzielnie woda.

3 wyrostków gapiło się na mnie.

– Hej, staruszku, chcesz, żebyśmy zrobili ci kuku? – spytał ten w środku.

Spojrzałem na niego i wzruszyłem ramionami.

– Kuku robimy za frajer – rzekł, uśmiechając się szyderczo.

Wszyscy trzej cały czas uśmiechali się szyderczo.

Barman przyniósł mi szkocką i wodę.

– Wiesz, co mam ochotę zrobić, staruszku? Podejść i wypić ci drinka – oznajmił ten sam wyrostek.

– Tylko dotkniesz mojej szklanki, a zgniotę cię jak kawałek zeschłego gówna – ostrzegłem go.

– O rany, o rany, o rany!

– O rany – powtórzył drugi.

– O rany – powtórzył trzeci.

Wypiłem szkocką, wody nie ruszyłem.

– Dziadyga zgrywa się na twardziela – powiedział wyrostek w środku.

– Może sprawdźmy, czy rzeczywiście jest taki twardy – rzekł drugi.

– Czemu nie? – dodał trzeci.

Boże, jacy oni byli nudni. Prawie tak samo jak wszyscy. Nikogo nie stać na nic nowego, oryginalnego. Wciąż te same stare, oklepane grepsy. Jak w kinie.

– Jeszcze raz to samo – poleciłem barmanowi.

– Miał pan szkocką i wodę, tak?

– Tak – potwierdziłem.

– Chujowo tak zdziadziać! – zawołał wyrostek w środku.

– Zdziadzieć – powiedziałem.

– Co?

– Chujowo tak zdziadzieć.

– Potwierdzasz moje słowa, staruszku?

– Poprawiam cię, szczylu. I mam nadzieję, że nie będę musiał udzielić ci dłuższej lekcji.

Barman przyniósł mi szkocką i wodę. Po czym odszedł.

– A może my poprawimy twój wygląd, staruszku – powiedział wyrostek, który gadał najwięcej.

Zignorowałem zaczepkę.

– Może wepchniemy ci baniak do dupy – zagroził jeden z jego koleżków.

Cholerni nudziarze. Pełno ich na świecie. I tylko rodzą coraz więcej cholernych nudziarzy. Potworność. Świat aż się od nich roi.

– Może stary piernik lubi ciągnąć druta?

– Może chciałby obciągnąć 3 druty?

Nic nie powiedziałem. Łyknąłem szkockiej, popiłem wodą, wstałem, skinąłem głową w stronę tylnych drzwi baru.

– O, chyba ma ochotę pogadać z nami na zewnątrz!

– Może chce obejrzeć nasze druty!

Szedłem do tylnych drzwi. Za sobą słyszałem wyrostków. Nagle dobiegł mnie chrzęst otwieranego sprężynowca. Odwróciłem się w porę, żeby jednym kopnięciem wytrącić chłopakowi nóż z ręki. A potem walnąłem szczyla za uchem. Pozostali dwaj odwrócili się i dali w długą. Przebiegli przez bar i wylecieli na ulicę frontowymi drzwiami. Nie ścigałem ich. Wróciłem do chłopaka, który leżał na podłodze. Wciąż był nieprzytomny. Podniosłem go, przerzuciłem przez ramię i wyniosłem na dwór. Położyłem go na ławce na przystanku autobusowym. Zdjąłem mu buty i cisnąłem do studzienki ściekowej. To samo zrobiłem z jego portfelem. Następnie wszedłem z powrotem do środka, podniosłem nóż, schowałem do kieszeni, wróciłem na swój stołek i zamówiłem kolejną szkocką. Babka zakasłała. Zobaczyłem, że zapala papierosa.

– Bardzo mi się to podobało – oświadczyła. – Lubię prawdziwych mężczyzn.

Nie zareagowałem.

– Nazywam się Tchawica – powiedziała.

Wzięła swoją szklankę i przesiadła się na stołek obok mojego. Na kilometr jechało od niej perfumami, a na ustach miała tygodniowy zapas szminki.

– Moglibyśmy się zaprzyjaźnić – oznajmiła.

– Nic by z tego nie wyszło. Głupi pomysł.

– Dlaczego tak uważasz?

– Mam doświadczenie.

– Może znałeś dotąd niewłaściwe kobiety?

– Może.

– Może ja mogłabym się okazać tą właściwą?

– Może.

– Postaw mi drinka.

Barman właśnie przyniósł mi szkocką.

– I coś dla Tchawicy – poleciłem.

– Gin z tonikiem, Bobby…

Bobby oddalił się.

– Nie powiedziałeś, jak ci na imię – zaszczebiotała.

– David.

– Ładnie. Znałam kiedyś Davida.

– I co się z nim stało?

– Nie pamiętam.

Tchawica oparła się o mnie. Miała ze 12 kilo nadwagi.

– Fajny jesteś, wiesz? – powiedziała.

– Dlaczego?

– Hm… Sama nie wiem. – Na moment umilkła. – A ja ci się podobam?

– Nie za bardzo.

– Szkoda. Jestem dobra.

– W czym, w tenisie? Umiesz skracać piłki?

– Nie, ale umiem wydłużać pewne rzeczy.

– Na przykład co?

– No, wiesz!

– Nie, nie wiem.

– Zgadnij.

– Kiecki?

– Zabawny jesteś.

– Już mi to mówiono.

Barman przyniósł jej drinka. Pociągnęła łyk.

Im dłużej na nią patrzyłem, tym mniej mi się podobała.

– Cholera, podziałam gdzieś zapalniczkę!

Otworzyła torebkę i zaczęła wszystko z niej wyciągać. Otwieracz do butelek. 3 szminki, każda o innym odcieniu. Guma do żucia. Gwizdek. I… co to?

– Mam, znalazłam! – zawołała, pokazując zapalniczkę. Wyjęła papierosa, zapaliła.

– Co to takiego? – spytałem.

– Co?

– To coś, co położyłaś na barze. To czerwone.

Wskazałem palcem.

– Ach, to mój wróbel – powiedziała.

– Wróbel? Prawdziwy? Latał kiedykolwiek?

– Nie, głuptasie, to tylko zabawka z materiału. Kupiłam ją dziś w sklepie zoologicznym. Jest wypchana kocimiętką. Moja koteczka uwielbia takie wróble.

– A niech to licho! Możesz schować tę zabawkę.

– David, przez chwilę naprawdę byłeś podniecony! Tak na ciebie działają ptaki?

– Tylko Czerwony Wróbel.

– Jak chcesz, mogę ci go dać.

– Nie, dziękuję.

– W domu mam jeszcze kilka wróbli wypchanych kocimiętką.

Chodź, poznasz moją koteczkę.

– Nie, dziękuję, Tchawico, spieszę się.

– Jak chcesz, ale nawet nie wiesz, co tracisz.

Wstałem, ruszyłem wzdłuż baru, rzuciłem barmanowi kilka banknotów i wyszedłem na dwór. Szczyla nie było już na ławce. Wsiadłem do wozu, zapaliłem silnik i włączyłem się w ruch. Dochodziła 10 wieczorem. Księżyc świecił, a moje życie toczyło się bez celu.

28
{"b":"123157","o":1}