Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jaka?

– Musisz mi zapłacić za miesiąc z góry.

– Za miesiąc? Myślałem, że już prawie ich nakryłeś.

– Muszę zastawić pułapkę. Muszę ją dobrze przygotować.

Dograć szczegóły. I kiedy facet wyciągnie gruchę…

– Dobra, dobra, wysyłam czek!

Cisnął słuchawkę na widełki. Zachowywał się, jakby był zakochany. Co za palant…

Następnie zadzwoniłem do Groversa. Też dał mi swój numer do pracy. Po 3 sygnałach Grovers podniósł słuchawkę.

– Dzień dobry – powiedział. – Tu zakład pogrzebowy SREBRNA PRZYSTAŃ.

– Jezu!

– Co? – spytał.

– Grovers, pan robi w umrzykach!

– Co?

– Zajmuje się pan truposzami, umarlakami. Mówi Nick Belane.

– O co chodzi, panie Belane?

– Pracuję dla pana nad sprawą tej kosmitki, panie Grovers.

– Tak, pamiętam.

– Niech mi pan powie, z łaski swojej, dlaczego robi pan to, co robi?

– To znaczy?

– Dlaczego robi pan w trupach? Dlaczego? Dlaczego?

– Taki mam zawód. Trzeba jakoś zarabiać na życie.

– Ale macając trupy? To nienormalne. Chore. Spuszcza pan z nich krew? I co pan robi z tą spuszczoną krwią?

– Tym zajmuje się mój pracownik. Billy French.

– Niech pan odda mu słuchawkę, chcę z nim pogadać.

– Wyszedł na lunch.

– Jest w stanie jeść? Poważnie?

– Tak.

Zabrakło mi słów. Odetchnąłem głęboko. Raz. Drugi.

– No więc jak, Grovers, chce pan, żebym dalej zajmował się tą sprawą? – zapytałem.

– Chodzi panu o Jeannie Nitro?

– No. A zna pan jeszcze jakieś kosmitki?

– Nie.

– Więc jak, chce pan, żebym pana od niej uwolnił?

– Pewnie. Ale czy da pan radę? Pierwszą rundę przegrał pan zdecydowanie.

– Grovers, wielu najlepszych bokserów przegrywa pierwszą rundę. Potem tak przyłożę tej kurwie, że wyleci z ringu!

– Ona wcale nie jest kurwą, panie Belane.

– Tak tylko powiedziałem. Nie miałem zamiaru obrazić tej zdziry.

– Myśli pan, że uda się panu załatwić tę sprawę?

– Nawet kiedy tak sobie rozmawiamy, analizuję różne poszlaki. Mam swoje domysły.

– Na przykład?

– Nie mogę panu zbyt wiele zdradzić. Ale to, że pan robi w umarlakach, a ona jest kosmitką, ma związek.

– Jaki, panie Belane?

– Nie mogę panu zbyt wiele zdradzić. W każdym razie konsultowałem się ze specjalistą. Ma grube tomiszcze o kosmitach, ale zażądał więcej informacji o panu.

– Dobrze, co chciałby pan wiedzieć?

– Chwileczkę. Zanim poświęcę tej sprawie więcej czasu, muszę dostać kolejny czek. Wynagrodzenie za 2 tygodnie z góry.

– Więc myśli pan, że uda się panu…

– Kurwa, przecież powiedziałem, że ją załatwię!

– Dobrze, panie Belane. Dziś wyślę panu czek. Wynagrodzenie za 2 tygodnie.

– Mądry z pana facet, panie Grovers.

– Tak. Aha, panie Belane, właśnie wrócił Billy French. Chce pan z nim rozmawiać?

– Nie, ale niech go pan spyta, co jadł.

– Chwileczkę…

Czekałem. Po chwili odezwał się znów.

– Mówi, że rostbef i ziemniaki piure.

– Rzygać się chce!

– Słucham?

– Muszę kończyć, panie Grovers.

– Przecież chciał pan dowiedzieć się o mnie czegoś więcej!

– Wyślę panu kwestionariusz.

Odłożyłem słuchawkę, położyłem nogi na biurku. Wszystko układało się po mojej myśli. Znów panowałem nad sytuacją. Ja, Nick Belane, prywatny detektyw. Ale wciąż miałem na głowie sprawę Czerwonego Wróbla. No i jeszcze był Celinę i Pani Śmierć. Pani Śmierć zawsze jest w pobliżu.

To dopiero wyjątkowa kurwa.

No bo jak inaczej można ją nazwać?

20

Musiałem to sobie przemyśleć. Dobrze przemyśleć. Wiedziałem, że wszystko się ze sobą wiąże: kosmos, śmierć, Wróbel, trupy, Celinę, Cindy, Al Ed Upek. Ale nie umiałem dopasować do siebie poszczególnych elementów łamigłówki. Jeszcze nie. Czułem, jak krew wali mi w skroniach. Musiałem wyjść na powietrze.

Na ścianach biura nie było odpowiedzi. Zaczynałem wariować, wyobrażałem sobie, że jestem w łóżku z Panią Śmierć, z Cindy i z Jeannie Nitro, ze wszystkimi trzema naraz. Za dużo. Włożyłem melonik i wyszedłem z biura.

Znalazłem się na torze wyścigowym. Hollywood Park. Nie było gonitw. Odbywały się w Oak Tree. Ale transmitowano je stamtąd i można było normalnie obstawiać.

Wjechałem na górę ruchomymi schodami. Jakiś facet wpadł na mnie, otarł się o moją tylną kieszeń.

– O, przepraszam – powiedział.

Zawsze noszę portfel w przedniej lewej kieszeni spodni. Człowiek uczy się, uczy się z czasem.

Doszedłem do klubu dla członków. Zajrzałem do środka. Same staruchy. Ale nadziane. Jak im się udało zbić tyle szmalu? Ile człowiekowi potrzeba? I o co właściwie chodzi? Wszyscy umieramy bez grosza przy duszy, a większość również żyje w ten sposób. Ogłupiająca gra. Samo włożenie butów rano to już jakieś zwycięstwo.

Pchnąłem drzwi i wszedłem do pomieszczeń klubowych. Zobaczyłem mojego sąsiada, listonosza, który stał i sączył kawę. Podszedłem do niego.

– Kto cię tu, kurwa, wpuścił? – zapytałem.

Twarz miał wciąż spuchniętą.

– Belane, zabiję cię – rzekł.

– Nie pij kawy, bo nie będziesz mógł spać po nocach.

– Załatwię cię, Belane. Twoje dni są policzone.

– Który koń podoba ci się w pierwszej gonitwie? – zapytałem.

– Dog Ears.

– Masz – powiedziałem, dając mu 2 dolce. – Może ci się poszczęści.

– Hej, dzięki, Belane!

– Nie ma o czym mówić. – Oddaliłem się.

Pech zawsze prześladuje człowieka. Nigdy nie daje mu spokoju. Ani chwili odpoczynku.

Podszedłem do bufetu i poprosiłem o dużą kawę.

– Który koń podoba ci się w pierwszej, Belane? – spytała kelnerka.

– Nie powiem, bo jak go oboje obstawimy, wygrana spadnie do zera.

– Gnojek – burknęła.

Zabrałem napiwek, który zdążyłem położyć na kontuarze, i schowałem do kieszeni. Znalazłem wolne miejsce blisko ekranu, usiadłem i otworzyłem „Informator wyścigowy”. Po chwili usłyszałem za sobą głos.

– Myślałeś, że się wymigasz tymi 2 dolcami, Belane? Akurat!

Już po tobie.

To był listonosz. Wstałem i odwróciłem się.

– W takim razie oddaj mi, kurwa, moje 2 dolce!

– Nic z tego!

– Bo sprawię ci kolejne manto – zagroziłem.

Uśmiechnął się i doskoczył do mnie. Poczułem na brzuchu ostrze noża. Sam czubek, resztę listonosz zasłaniał palcami.

– Jeden zły ruch i 15 centymetrów zimnej stali rozharata ten twój tłusty bebech!

– Dlaczego nie jesteś w pracy? Kto, do cholery, roznosi dziś listy?

– Zamknij mordę! Zastanawiam się, czy cię zaszlachtować czy nie.

– Stary, mogę ci dać 10 dolców, żebyś postawił na Dog Ears.

– Ile?

– 20.

– Ile?

Poczułem, jak czubek noża wbija mi się w skórę.

– 50.

– Dobra, sięgnij do portfela, wyjmij 50 dolców i wsuń mi do kieszeni koszuli.

Poczułem, jak krople potu ściekają mi z włosów za uszy. Z przedniej lewej kieszeni spodni wyciągnąłem portfel, wyjąłem 50 dolarów i wsunąłem listonoszowi do kieszeni na piersi. Nacisk noża zelżał.

– Teraz usiądź, otwórz informator i zacznij czytać.

Usłuchałem. Poczułem czubek noża na karku.

– Masz szczęście – oświadczył listonosz.

I poszedł sobie.

Dopiłem kawę. Po czym wstałem i ruszyłem do wyjścia. Zjechałem na dół ruchomymi schodami, udałem się na parking i wsiadłem do garbusa. Czasem ma się po prostu zły dzień. Dotarłem do Hollywood, zaparkowałem byle gdzie i wszedłem do najbliższego kina. Kupiłem prażoną kukurydzę, jakiś napój i usiadłem na sali. Film już leciał, ale w ogóle nie patrzyłem na ekran. Gryzłem kukurydzę, sączyłem napój i zastanawiałem się, czy Dog Ears wygrał pierwszą gonitwę.

12
{"b":"123157","o":1}