Литмир - Электронная Библиотека
A
A

21

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Piłem piwo, piłem wino, piłem wódkę. Wszystko na nic.

Żadnej sprawy nie udało mi się rozwiązać. Wszystko było w zawieszeniu. Ojciec ostrzegał mnie, że wyrosnę na nieudacznika. Sam był nieudacznikiem. Złe geny.

Włączyłem telewizor. Mam jeden w sypialni. Na ekranie ukazała się dziewczyna, która powiedziała, że porozmawia ze mną i postara się, aby było mi przyjemnie. Muszę tylko mieć kartę kredytową. Nie zdecydowałem się. Potem twarz dziewczyny znikła, a na jej miejscu pojawiła się twarz Jeannie Nitro.

– Belane, nie chcę, żebyś się wtrącał w moje sprawy – oświadczyła.

– Co? – spytałem.

Kiedy powtórzyła to samo, wyłączyłem telewizor. Nalałem sobie kolejną porcję wódki. Zgasiłem światła i usiadłem po ciemku w pościeli. Pociągnąłem spory haust.

Wtem rozległo się głośne bzyczenie, jakby rój pszczół krążył nad przewróconym ulem. Po czym błysnęło fioletowe światło i nagle w pokoju zjawiła się Jeannie Nitro. O mało się nie posikałem ze strachu.

– Przestraszyłeś się, Belane? – zapytała.

– A skąd! – odparłem. – Ale co to za maniery? Nie wiesz, że trzeba zapukać?

Jeannie Nitro rozejrzała się po pokoju.

– Przydałaby ci się służąca – stwierdziła. – Co za chlew!

Dopiłem wódkę i cisnąłem szklankę na ziemię.

– Gadaj, co chcesz, i tak dobiorę ci się do tyłka!

– Gówniany z ciebie detektyw. Brakuje ci trzech rzeczy.

– Taa? Na przykład?

– Inwencji, inteligencji i ikry.

– Co ty nie powiesz? Rozgryzłem cię, laluniu.

– Czyżby?

– Dowalasz się do Groversa, bo jest przedsiębiorcą pogrzebowym, a tobie potrzeba trupów, żeby twoi kumple z kosmosu mogli w nich zamieszkać.

Usiadła w fotelu, poczęstowała się moim papierosem, zapaliła i parsknęła śmiechem.

– Czy ja wyglądam tak, jakbym mieszkała w trupie?

– Nie bardzo.

– Sami potrafimy tworzyć ciała. Patrz!

Znów rozległo się bzyczenie, znów błysnęło fioletowe światło i w rogu sypialni pojawiła się druga Jeannie Nitro. Stała przy mojej roślinie doniczkowej.

– Cześć, Belane – powiedziała.

– Cześć, Belane – powtórzyła Jeannie Nitro siedząca w fotelu.

– Cholera, naprawdę możesz być w dwóch ciałach równocześnie? – zapytałem.

– Nie – odparła Jeannie Nitro siedząca w fotelu.

– Ale mogę przeskakiwać z ciała do ciała – wyjaśniła Jeannie Nitro stojąca obok doniczki.

Wstałem z łóżka, podniosłem szklankę i nalałem do niej wódki.

– Spisz w gaciach? – zdziwiła się jedna Jeannie Nitro.

– Obrzydliwe – skomentowała druga.

Wróciłem ze szklanką do łóżka i oparłem się o poduszkę. Ponownie bzyknęło, błysnęło i Jeannie stojąca obok doniczki znikła. Spojrzałem na tę w fotelu.

– Słuchaj, Grovers wynajął mnie, żebym go od ciebie uwolnił – oświadczyłem. – I zamierzam to zrobić.

– Jesteś całkiem mocny w gębie jak na faceta, który ledwo umie zawiązać sobie sznurowadła.

– Tak myślisz? Radziłem sobie z o wiele trudniejszymi przeciwnikami od ciebie!

– Naprawdę? Opowiedz mi o nich.

– Nie zdradzam szczegółów spraw, które prowadziłem. To poufne informacje.

– Poufne czy wyssane z palca?

– Nie denerwuj mnie, Jeannie, bo…

– Bo co?

– Bo… – Uniosłem szklankę. Nagle ręka znieruchomiała mi 5 centymetrów od ust. Nie byłem w stanie drgnąć.

– Jesteś tylko podrzędnym łapsem, Belane. Nie igraj ze mną.

Tym razem ci daruję. Masz szczęście.

Masz szczęście. Po raz drugi słyszałem to samo w ciągu ostatnich 12 godzin.

Rozległo się bzyczenie, błysnęło fioletowe światło i Jeannie Nitro znikła.

Siedziałem w pościeli, nie mogąc się poruszyć, ze szklanką 5 centymetrów od ust. Siedziałem i czekałem. Miałem czas, żeby podumać nad swoją karierą. Nie było się nad czym specjalnie zastanawiać. Może wybrałem zły zawód. Ale było za późno, żeby zaczynać wszystko od początku.

Siedziałem i czekałem. Po mniej więcej 10 minutach poczułem w całym ciele mrowienie. Mogłem ruszyć nieco ręką. Potem jeszcze trochę. Zbliżyłem szklankę do ust, odchyliłem z wysiłkiem głowę i opróżniłem naczynie. Rzuciłem je na podłogę, wyciągnąłem się na łóżku i czekałem, aż zapadnę w sen. Z dworu dobiegły mnie odgłosy strzałów; zdałem sobie sprawę, że na świecie wszystko nadal jest w porządku. 5 minut później chrapałem w najlepsze.

22

Obudziłem się przygnębiony. Popatrzyłem na sufit, na pęknięcia na suficie. Zobaczyłem bizona, który coś tratował. Chyba mnie. Potem ujrzałem węża z królikiem w pysku. Promienie słońca wpadające przez dziury w zasłonie ułożyły się w swastykę na moim brzuchu. Swędziała mnie dziura w dupie. Czyżby znów zrobiły mi się hemoroidy? Kark miałem zesztywniały, a w ustach smak zepsutego mleka.

Wstałem i poszedłem do łazienki. Nie miałem ochoty patrzeć w lustro, ale spojrzałem. Zobaczyłem na swojej twarzy przygnębienie i wyraz rezygnacji. Wielkie ciemne wory pod oczami. Pod małymi, tchórzliwymi oczkami, jak u szczura, kurwa, schwytanego przez kota. Moja skóra wyglądała tak, jakby przestała się starać. Jakby była zdegustowana tym, że należy do mnie. Brwi zwisały mi na oczy, poskręcane, szalone; brwi szaleńca. Straszne. Wyglądałem obrzydliwie. I nawet nie czułem potrzeby wypróżnienia się. Kiszki miałem zatkane. Podszedłem do kibla, żeby się odlać. Celowałem dobrze, ale struga moczu trysnęła krzywo, na posadzkę. Zmieniłem nieco kierunek i wtedy obszczałem deskę klozetową, bo zapomniałem ją podnieść. Urwałem trochę papieru toaletowego i wytarłem posadzkę. Potem deskę. Wrzuciłem papier do klozetu i spuściłem wodę. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem kocie gówna na dachu sąsiedniego budynku. Podszedłem do umywalki, wziąłem szczoteczkę do zębów i ścisnąłem tubkę. Za mocno. Zbyt długi kawałek zielonej pasty ześlizgnął się leniwie ze szczoteczki i spadł do umywalki. Wyglądał jak zielona glista. Podniosłem go palcem, rozsmarowałem po szczoteczce i zacząłem czyścić zęby. Zęby. Co to za paskudne ustrojstwa. Ale jakoś musimy jeść. Jemy i jemy. Jesteśmy obrzydliwi, skazani na swoją nędzną egzystencję. Jemy, pierdzimy, drapiemy się, uśmiechamy i obchodzimy święta.

Umyłem zęby i wróciłem do łóżka. Brakowało mi ikry, wigoru. Czułem się jak pinezka, kawał linoleum.

Postanowiłem zostać w łóżku do południa. Może do tego czasu szlag trafi połowę świata i życie będzie o połowę lżejsze. Może jak wstanę w południe, będę lepiej wyglądał i lepiej się czuł. Znałem jednego gościa, który nie srał całymi tygodniami. Wreszcie go rozerwało. Poważnie. Brzuch mu pękł i gówno trysnęło na boki.

Zadzwonił telefon. Nie zareagowałem. Rano nigdy nie podnoszę słuchawki. Po 5 dzwonkach telefon zamilkł. I dobrze. Byłem sam ze sobą. I chociaż wyglądałem ohydnie, wolałem być ze sobą niż z kimś innym, z kimkolwiek innym; wolałem, żeby cała ludzkość stawała na głowie i odstawiała inne żałosne numery jak najdalej ode mnie. Zakryłem się po szyję i czekałem.

13
{"b":"123157","o":1}