Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dopadłem garbusa i ruszyłem z piskiem opon. Staruszek właśnie się podnosił. Wykonałem gwałtowny skręt, żeby go nie przejechać, i znalazłem się na chodniku. Minąłem pędem dom Upka. Mój klient stał w drzwiach, wciąż goły jak święty turecki. 3 razy nacisnął spust. Pierwsza kula przeszyła małpkę wiszącą pod lusterkiem. Druga przeleciała centymetr ode mnie. Trzecia przebiła od tyłu oparcie fotela po mojej lewej, uderzyła w schowek na mapy i zrobiła w nim dziurę.

Potem byłem już poza zasięgiem ognia. Krążyłem bocznymi ulicami, aż natknąłem się na szeroki bulwar. Włączyłem się w ruch. Dzień był typowy dla Los Angeles; smog, ledwo widoczne słońce i ani kropli deszczu od miesięcy.

Podjechałem pod McDonalda, zamówiłem duże frytki, kawę i kanapkę z kurą.

17

Wszedłem do biura. Brewster i Celinę wydostali się ze sracza. Wyłamali drzwi. Przesunąłem biurko na dawne miejsce. Zabrało mi to kwadrans.

Usiadłem i próbowałem rozeznać się w sytuacji.

Teraz wszyscy mnie chcieli się dobrać do tyłka: Celinę, Brewster, Cindy, Al Ed Upek i Pani Śmierć. Może nawet Barton. Nie miałem pewności, kogo nadal mogę uważać za klienta. Jeśli w ogóle kogoś.

Mogłem zostać aresztowany za którykolwiek z ostatnich numerów. Albo ktoś mógł przyjść i mnie załatwić. Biuro było teraz dość niebezpiecznym miejscem. Sprawdziłem, czy wciąż mam w kaburze moją.45. Siedziała na miejscu. Grzeczne maleństwo. E tam, nie dam się wykurzyć z własnego biura. Detektyw bez biura to żaden detektyw.

Nie wiedziałem, czy Celinę to naprawdę Celinę, i nie znalazłem Czerwonego Wróbla. Tkwiłem w martwym punkcie.

Miałem za sobą ciężki dzień. Położyłem nogi na biurku, odchyliłem się w fotelu i zamknąłem oczy. Wkrótce zasnąłem.

Śniło mi się, że siedzę w jakiejś nędznej knajpie. Piłem podwójną whisky z wodą sodową. Byłem tam jedyną osobą oprócz barmana, którego ledwo widziałem. Stał przy drugim końcu baru i czytał „The National Enquirer”. Potem wszedł jakiś umorusany, obdarty typ. Nie wiadomo, kiedy ostatni raz golił się, strzygł, kąpał. Miał na sobie brudny żółty płaszcz przeciwdeszczowy, który sięgał prawie do ziemi, a pod płaszczem biały podkoszulek i spłowiały pomarańczowy krawat. Doleciał do mnie niczym cuchnący podmuch. Usiadł na sąsiednim stołku. Pociągnąłem haust whisky. Barman zerknął w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się.

– Jestem głodny – oznajmił. – Tak głodny, że mógłbym zjeść konia z kopytami.

– Proponuję jednego z tych, które daremnie obstawiałem – rzekłem.

Nic dziwnego, że ledwo go widziałem. Był chudy jak patyk. Policzki miał zapadłe, skórę cienką jak papier. Żałosny mizerak. Odwróciłem wzrok.

Obdartus wciąż siedział na stołku koło mnie.

– Pst… – szepnął.

Zignorowałem go. Znów spojrzałem na barmana.

– Słuchaj pan – powiedziałem – zaraz dopiję whisky i się zmywam. Będzie pan mógł pójść coś przekąsić.

– Dzięki – odparł – ale nie mogę zamknąć knajpy. Jakoś sobie poradzę. Coś wymyślę.

– Pst! – mój sąsiad ponownie usiłował zwrócić moją uwagę.

– Odczep się pan! – burknąłem.

– Mam cenne informacje…

– Guzik mnie to obchodzi. Sam umiem czytać gazety.

– Takich informacji nie znajdzie pan w gazetach.

– Na przykład jakich?

– Chodzi o Czerwonego Wróbla.

– Hej! – zawołałem do barmana. – Rum z colą dla tego dżentelmena!

Barman wziął się do roboty.

– Mieszka pan w Rodendo Beach? – spytał obdartus.

– We wschodnim Hollywood.

– Znam gościa, który wygląda zupełnie jak pan. Mieszka w Rodendo Beach.

– Poważnie?

– No.

Barman postawił przed nim szklankę. Obdartus od razu ją opróżnił.

– Miałem brata – rzekł. – Mieszkał w Glendale. Zabił się.

– Wyglądał jak pan? – zapytałem.

– Aha.

– To nic dziwnego.

– Mam siostrę, mieszka w Burbank.

– Skończ pan te wygłupy.

– To nie wygłupy.

– Opowiedz mi o Czerwonym Wróblu.

– Dobra. Nie ma sprawy.

– No więc?

– Zaschło mi w gardle.

– Barman! – zawołałem. – Jeszcze jeden rum z colą dla tego dżentelmena!

Facet milczał, czekając na swojego drinka. Kiedy szklanka stanęła przed nim, opróżnił ją jednym haustem. Po czym skierował na mnie swoje kaprawe, mętne oczka.

– Mam go przy sobie – rzekł.

– Co?

18

Podniosłem słuchawkę

– Agencja Detektywistyczna Belane'a

– Nazywam się Grovers, Hal Grovers, i potrzebuję pańskiej pomocy Policja wyśmiewa się ze mnie

– O co chodzi, panie Grovers7

– Chce mnie załatwić przybysz z kosmosu

– Ha, ha, ha, panie Grovers, dobry kawał

– Sam pan widzi, wszyscy się ze mnie śmieją!

– Przepraszam Ale jeśli chce pan dalej ze mną rozmawiać to muszę panu powiedzieć, ile kosztują moje usługi.

– Ile?

– 6 dolców za godzinę.

– Z tym nie będzie problemów.

– I żadnych czeków bez pokrycia, bo będzie pan nosił swoje jajeczka w plastikowym woreczku, jasne?

– Z pieniędzmi nie będzie problemów, mój jedyny problem to ta babka!

– Jaka babka, Grovers?

– Kurde, no ta, o której gadamy, ta z kosmosu.

– Więc ten przybysz z kosmosu to kobieta?

– No tak, tak…

– Skąd pan wie, że jest z kosmosu?

– Sama mi powiedziała.

– I pan jej wierzy?

– Pewnie, widziałem, jak robi różne rzeczy.

– Jakie rzeczy?

– No, ucieka przez sufit i takie numery…

– Lubi pan wypić, Grovers?

– Pewnie. A pan?

– Ma się rozumieć. Niech pan posłucha, Grovers. Jeśli mam się zająć tą sprawą, musi pan pofatygować się do mnie osobiście.

Moje biuro mieści się na 5 piętrze Gmachu Ajaxa. Proszę po prostu zapukać.

– A jak mam zapukać?

– Najlepiej puk – puk, puk, puk – puk. Wtedy będę wiedział, że to pan.

– Świetnie, panie Belane…

Czekając zabiłem 4 muchy. Cholera, śmierć czai się wszędzie. Ludzie, ptaki, zwierzęta, gady, gryzonie, owady, ryby, nikt i nic się jej nie wywinie. Gra jest nieuczciwa od samego początku. Nie wiedziałem, jak temu zaradzić. Wpadłem w przygnębienie. Kiedy widzę w supermarkecie chłopaka, który pakuje mi sprawunki, wyobrażam sobie, jak pakuje sam siebie do grobu razem z tymi rolkami papieru toaletowego, piwem i kurzymi piersiami.

Potem rozległo się umówione pukanie do drzwi, więc powiedziałem:

– Proszę, panie Grovers.

Wszedł. Wypierdek mamuta. 142 centymetry, 72 kilo, 38 lat, szarozielone oczy, tik w lewym, brzydki jasny wąsik, tej samej barwy włosy, łysy placek na czubku zbyt okrągłej głowy. Wszedł stawiając stopy na zewnątrz, usiadł.

Popatrzyliśmy na siebie. I tak patrzyliśmy przez całe 5 minut. Wreszcie się wkurzyłem.

– Grovers, powiedz pan coś wreszcie.

– Czekałem, aż pan się odezwie.

– Dlaczego?

– Nie wiem.

Odchyliłem się do tyłu, zapaliłem cygaro, oparłem nogi o biurko, zaciągnąłem się, wypuściłem dym; udało mi się wydmuchać idealne kółko.

– Grovers, ta kobieta… ta kosmitka… niech mi pan coś o niej powie.

– Nazywa się Jeannie Nitro.

– Proszę mówić dalej, panie Grovers.

– A nie będzie się pan ze mnie śmiał, tak jak policja?

– Nikt nie śmieje się tak jak policja, panie Grovers.

– No więc… to prawdziwa ślicznotka, tyle że z kosmosu.

– I dlatego chce się pan jej pozbyć?

– Boję się jej, kontroluje mój mózg.

– Jak?

– Muszę robić wszystko, co mi każe.

– Gdyby kazała panu zjeść własną kupę, zrobiłby pan to?

– Chyba tak…

– Grovers, jest pan po prostu pantoflarzem. Zresztą nie pan jeden.

– Nie, ona wyczynia różne sztuczki, naprawdę przerażające.

– Widziałem już w życiu wszystkie sztuczki, na pewno nic takiego…

– Nie widział pan, jak ktoś się nagle materializuje przed panem albo znika przez sufit.

– Nudzisz mnie pan, Grovers, daj spokój tym bzdurom.

10
{"b":"123157","o":1}