Morderca, który pojawia się, zabija i znika, zatrzymując się tylko, by otworzyć Biblię leżącą na stole, nie widziany, nie słyszany przez nikogo oprócz swych ofiar. Pomyślała, że wszyscy mordercy pozostawiają jakąś wiadomość, jakiś przekaz. Ciało sprzedawcy narkotyków, znalezione rozkładające się w gęstwinie zarośli mangrowych, z jedną kulą w potylicy, złotym zegarkiem i bransoletą wciąż zwisającymi z nadgarstków, przekazuje jedno. Młoda kobieta, która sądzi, że ten jeden raz nic się przecież nie stanie, jeśli złapie okazję do domu z baru, gdzie jest kelnerką, i zostaje odnaleziona trzy stany dalej, naga, zgwałcona i martwa, komunikuje coś innego. Stary mężczyzna z przyczepy, który w końcu ma dosyć patrzenia, jak jego żona powoli kona na raka, więc zabija ją i siebie, tuląc w chwili śmierci album ze zdjęciami ślubnymi, mówi jeszcze co innego. Spojrzała raz jeszcze na fotografie z miejsca zbrodni. Błyszczące zdjęcia przywołały wspomnienie osłabiającego upału i okropnego smrodu rozkładających się ciał, wypełniającego pomieszczenie. Zawsze pogarszało to sprawę, kiedy natura miała czas popastwić się nad miejscem zbrodni; jakikolwiek ślad godności, pozostały ofiarom w chwili śmierci, rozpływał się szybko w nieludzkim gorącu. Prowadzenie dochodzenia stawało się w tym klimacie z minuty na minutę trudniejsze. Jak ją uczono, każda chwila upływająca od momentu przestępstwa zmniejszała szanse skutecznego zakończenia sprawy. Stare, zadawnione sprawy, które udaje się rozwiązać, trafiają na pierwsze strony gazet, ale na każdą taką sprawę, kończącą się oskarżeniem, przypada mniej więcej sto, które zmierzają donikąd, bazując wyłącznie na hipotezach i poszlakach.
Dwoje starych ludzi, z których jedno wydało na świat, drugie zaś pomogło wypaczyć seryjnego mordercę, są teraz sami zamordowani. Jak nazwać takie przestępstwo?
Zemsta. Może wyrok sprawiedliwości. Niewykluczone, że ich perwersyjna kombinacja.
Nadal przeglądała raporty z miejsca zbrodni. Znaleziono dwa częściowe ślady stóp, odciśnięte krwią na linoleum podłogi. Wzór na podeszwie został zidentyfikowany jako pochodzący z pary wysokich butów do koszykówki firmy Reebok, w rozmiarze pomiędzy dziewięć a jedenaście. Podeszwy pochodziły z modelu wypuszczonego na rynek przez firmę w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Zostały również odkryte pojedyncze nitki tkaniny, przyklejone do krwawej plamy na klatce piersiowej mężczyzny. Zostały zidentyfikowane jako mieszanka bawełny i poliestru, często stosowana do wyrobu dresów sportowych. Przestępca wszedł do domu przez kuchenne, tylne drzwi. Stare, spróchniałe drewno ustąpiło od razu pod naporem śrubokrętu czy dłuta. Potrząsnęła głową. Było to takie częste w Keys. Słońce, wiatr i sól niszczyły framugi domów, o czym wiedział każdy najmarniejszy złodziej, odwiedzający teren pomiędzy Miami i Keys.
Ale tego przestępstwa nie popełnił najmarniejszy złodziej.
Złapała długopis i zrobiła dla siebie kilka notatek: Materiał, sklepy z narzędziami, sprawdzić, czy ktoś ostatnio nie kupował noża, liny i śrubokrętu albo niewielkiego łomu. Raz jeszcze porozmawiać z sąsiadami, sprawdzić, czy ktoś nie widział jakiegoś obcego samochodu. Sprawdzić miejscowe hotele. Ciekawe, czy przyniósł Biblię ze sobą? Sprawdzić księgarnie.
Nie wiązała jednak zbyt dużych nadziei z żadnym z tych posunięć.
Pisała dalej: Sprawdzić w laboratorium policyjnym próbki skóry z miejsca przecięcia gardeł. Może badaniem spektrograficznym uda się wykryć jakieś metalowe opiłki, które mogłyby jej powiedzieć coś więcej o narzędziu zbrodni. To było ważne. Porządkowała swoje myśli z wojskową precyzją: jeżeli morderca nie zostawi na miejscu zbrodni nic, co stanowiłoby ewidentny materiał dowodowy, jakiejś części siebie: nasienia, odcisków palców czy włosów, wtedy, aby umiejscowić go w tamtym pomieszczeniu, trzeba znaleźć coś, co świadczyłoby o jego tam pobycie – narzędzie zbrodni, ślady krwi na ubraniu czy butach, jakiś przedmiot wzięty z miejsca przestępstwa. Po prostu coś.
Shaeffer tarła przez chwilę oczy ręką, pozwalając, by jej myśli zaczęły krążyć wokół Cowarta. Co on ukrywa? – spytała samą siebie. Fragment przestępstwa, który z jakichś powodów jest dla niego ważny. Ale jaki?
Wyrysowała w głowie portret pamięciowy reportera, nie zapominając o wyrazie twarzy, o tonie głosu. Nie wiedziała zbyt dużo o dziennikarzach, ale z pewnością generalnie chcieli sprawiać wrażenie, że wiedzą więcej, niż faktycznie wiedzieli, pragnąc stworzyć złudzenie dzielenia się informacjami, a nie wyciągania ich od rozmówcy. Cowart zupełnie nie pasował do tego stereotypu. Po wstępnej konfrontacji na miejscu zbrodni nie zadał już ani jednego pytania na temat morderstw na Tarpon Drive. Natomiast robił co tylko w jego mocy, by uniknąć wszelkich pytań z jej strony.
Co nam to mówi? Że on już zna odpowiedzi.
Ale dlaczego ukrywałby je przed nią? By kogoś chronić.
Blaira Sullivana? Niemożliwe.
Musi chronić siebie.
Ale to też nie wydawało się dostatecznie przekonujące. Rysowała odruchowo na leżącej przed nią kartce, zapełniając kolejne kółka ich mniejszymi, gęstniejącymi odpowiednikami, które ściemniały się coraz bardziej, w miarę jak wypełniała je dokładnie atramentem. Przypomniała sobie słowa wykładowcy z akademii policyjnej: Czterech na pięciu morderców zna swoje ofiary. W porządku, powiedziała sobie. Blair Sullivan mówi Cowartowi, że to on zaaranżował te morderstwa. Jak mógłby to zrobić, będąc w celi śmierci? Poczuła ciężar na sercu. Więzienia są odrębnymi, nie zbadanymi światami. Wszystko można tam dostać, jeżeli jest się gotowym zapłacić odpowiednią cenę, nawet śmierć jest na sprzedaż. Każdy więzień zna zasady wewnętrznych przetargów i wymiany. Ale dla kogoś z zewnątrz przeniknięcie tych mechanizmów może okazać się niezwykle trudne, czasem wręcz niemożliwe. Naciski codziennego życia, na których zwykle bazują policjanci – lęk przed społecznymi czy prawnymi sankcjami, przed pociągnięciem do odpowiedzialności – w murach więzienia po prostu nie istnieją.
Wyobraziła sobie swój następny krok z nie ukrywanym niesmakiem – przesłuchanie wszystkich osób, które w więzieniu miały kontakt z Sullivanem. Jeden z nich powinien być kanałem łączącym Sullivana ze światem zewnętrznym. Ale czym on mógł zapłacić? Nie miał przecież pieniędzy. Czy może miał? Nie posiadał też posłuchu. Był samotnikiem, który poszedł na krzesło. Czy aby na pewno?
Jak spłaca swój dług?
Dlaczego mówi o tym Matthew Cowartowi? Nagła myśl przemknęła jej przez głowę, elektryzując ją: Być może, już wcześniej zapłacił. Wzięła głęboki oddech. Blair Sullivan zleca komuś dokonanie morderstwa, my zaś automatycznie przyjmujemy, że zapłata należy się po wywiązaniu się z kontraktu. Jest to zupełnie naturalne. Ale gdyby to odwrócić? Shaeffer nagle rozgrzała się, czując, jak w jej wyobraźni łączą się nagle tysiące styków. Przypomniała sobie eksplozję podniecenia, gdy dostrzegła nagle w mroku szeroki, ciemny kształt zębacza, wynurzającego się na grzbiecie czarnozielonej fali, by przypuścić szturm na przynętę. Jeden moment, pełen elektryzującej radości i uniesienia, zanim zaczęła się faktyczna walka. Najlepszy moment. Podniosła słuchawkę i wykręciła numer. Telefon zadzwonił trzykrotnie, zanim na linii dał się słyszeć przeciągły jęk.
– Tak?
– Mikę? Tu Andy.
– Chryste. Czy ty w ogóle nie sypiasz?
– Przepraszam. Nie w tej chwili.
– Poczekaj sekundę, dobrze?
Czekała, słysząc stłumione tłumaczenia, przekazywane żonie. Uchwyciła słowa: „To jej pierwsza poważna sprawa…”, zanim rozmowa została zagłuszona szumem lejącej się wody. Potem cisza, a wreszcie rozbawiony głos jej partnera.
– Wiesz przecież, cholera, że ja jestem detektywem, a ty żółtodziobem. Mówię ci spać, więc trzeba spać.
– Naprawdę przepraszam – powtórzyła.
– Ha – odparł. – Za grosz skruchy. Dobra, gadaj, co cię gryzie?
– Matthew Cowart. – Kiedy wypowiadała jego imię, zdecydowała się: Nie wykładaj od razu wszystkich swoich kart.