Литмир - Электронная Библиотека

– I co, detektywie? Czy skończyła pani? Czy dowiedziała się pani tego, po co tutaj przyszła?

– Wiem wystarczająco dużo – odparła.

Uśmiechnął się.

– Nie udzielać ludziom prostych odpowiedzi – rzekł. – Taka stara technika. Prawdopodobnie mam przy sobie jakąś książkę z jej opisem.

– Jest pan dobrym studentem, panie Ferguson.

– W istocie, jestem – powiedział. – Wiedza jest niezwykle ważna. Daje poczucie wolności.

– Gdzie pan się tego dowiedział? – zapytała.

– W celi, detektywie. Dowiedziałem się tam wielu rzeczy. Głównie jednak zrozumiałem, że muszę się kształcić. Nie miałbym przyszłości, gdybym tego nie zrobił. Skończyłbym tak, jak ci ludzie oczekujący na Szwadron Śmierci, który przyjdzie, ogoli im czaszki i ciśnie biedaków na krzesło.

– I tak poszedł pan do szkoły.

– Życie jest szkołą, prawda, detektywie? Skinęła głową.

– Więc teraz zostawi mnie pani w spokoju? – nalegał.

– Czemu miałabym to zrobić?

– Bo nie jestem niczemu winien.

– No cóż, nie wiem, czy tak właśnie myślę, panie Ferguson. Jeszcze tego nie wiem.

Zmrużył oczy i rzekł z naciskiem:

– To ryzykowne podejście do sprawy, detektywie. – Nie odpowiedziała, więc kontynuował: – Szczególnie jeśli jest pani sama.

Przyjrzał się jej, następnie uśmiechnął się i wskazał drzwi.

– Spodziewam się, że chce pani już odejść, zgadza się? Przed zapadnięciem zmroku. Już niedługo. Sądzę, że za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut, nie więcej. Nie chciałaby pani teraz zgubić drogi do swego wynajętego samochodu, prawda? Jaki to był kolor, detektywie? Srebrnoszary? Ciężko znaleźć w ciemną i deszczową noc. Proszę się nie zgubić, detektywie. Tutaj kręci się paru złych ludzi. Nawet na terenie college’u.

Poczuła, jak sztywnieją jej wszystkie mięśnie. Trafił idealnie w kolor samochodu. Po prostu odgadł, pomyślała. Szczęśliwe trafienie.

Ferguson odszedł od drzwi, schodząc jej z drogi prowadzącej w deszcz i ciemność.

– Proszę na siebie uważać, detektywie – powiedział drwiąco.

Odszedł korytarzem do budynku, w którym odbywały się zajęcia. Przez chwilę nasłuchiwała, starając się usłyszeć jego oddalające się kroki, lecz żaden odgłos nie dotarł do jej uszu. Odwróciła się i spojrzała ponownie na krople deszczu bębniące o drzewa i chodniki. Otuliła się płaszczem i podniosła kołnierz. Za wszelką cenę, całą siłą woli starała się zmusić swoje stopy do ruchu.

Zimno przeniknęło przez ubranie natychmiast. Poczuła, jak krople deszczu wślizgują się jej za szyję. Zaczęła iść szybko, przeklinając niewygodne buty, ślizgające się na ścieżce. Rozglądała się na wszystkie strony, spoglądając za siebie i przed siebie, upewniając się, że nie widzi podążającego za nią Fergusona. Kiedy dotarła do samochodu, najpierw sprawdziła tylne siedzenia, a dopiero potem wrzuciła do środka swoje rzeczy i sama usiadła za kierownicą. Gwałtownym ruchem zamknęła drzwiczki. Ręka drżała jej lekko, gdy próbowała włożyć kluczyki do stacyjki. Uruchomiła silnik i gdy samochód ruszył, poczuła się trochę lepiej. Gdy wyjeżdżała z parkingu, ogarnęło ją uczucie ulgi. Przyspieszyła i wprowadziła samochód na dwupasmową jezdnię. Kątem oka dostrzegła sylwetkę w oliwkowo-brązowej kurtce, ale kiedy spróbowała się obrócić i przyjrzeć uważnie, sylwetka zniknęła, zagubiona w grupie studentów oczekujących na przystanku autobusowym. Opanowała przemożną falę strachu i pojechała dalej. Grzejnik w samochodzie zaczął stękać z wysiłku i gorące powietrze, które sprawiało wrażenie, jakby dolatywało z jakiejś puszki, ogrzewało jej twarz, lecz nie jej myśli.

Czego on dowiedział się w celi śmierci?

Dowiedział się, że ma zostać studentem.

Czego?

Zbrodni.

Dlaczego?

Ponieważ każdy w celi śmierci wypełnia ten sam test. Są tam ludzie, którzy popełniali zbrodnię za zbrodnią, czasami mordując tuż po poprzednim morderstwie i ostatecznie skończyli schwytani w pułapkę i oczekujący na krzesło elektryczne, bo coś w końcu spieprzyli. Nawet Sullivan w końcu spieprzył. Przypomniała sobie cytat z jednego z artykułów Matthew Cowarta: „Zabiłbym więcej, gdybym nie został złapany”. Fergusonowi jednak, pomyślała, trafiła się jeszcze jedna szansa i teraz nie chciał wpakować się w kłopoty.

Dlaczego?

Ponieważ chce robić to, co robi, tak długo jak zechce.

Zawirowało jej w głowie. Mówiła do siebie w trzeciej osobie, próbując uderzać w znajome tony.

– Mój Boże, Andy, dziewczynko, jaki błąd popełniłaś?

Spróbowała oczyścić swój umysł i pojechała do motelu, pozwalając drodze płynąć pod samochodem, nie koncentrując się na niczym z wyjątkiem znalezienia bezpiecznego miejsca, żeby uporządkować myśli. Spojrzała we wsteczne lusterko i ogarnęła ją nagła panika, że śledzi ją jakiś samochód, lecz po chwili zobaczyła, jak światła skręcają w oddali. Zacisnęła zęby, jadąc dalej w strugach deszczu i kiedy ujrzała przed sobą światła motelu, poczuła ulgę. Nie mogła znaleźć wolnego miejsca na parkingu i była zmuszona ustawić swój samochód w nie oznaczonym zacienionym miejscu, jakieś pięćdziesiąt metrów od oświetlonego wejścia. Wyłączyła silnik i odetchnęła głęboko, oceniając odległość, jaką musi przebyć. W jej umyśle pojawiła się nagle myśl: Było łatwiej w mundurze prowadząc wóz patrolowy. Zawsze w kontakcie z centralą. Nigdy naprawdę sama. Zawsze częścią drużyny policjantów patrolujących autostrady w regularnych odstępach. Wyjęła z saszetki pistolet, wyszła z samochodu i ruszyła prosto w kierunku wejścia, wpatrując się w przestrzeń przed sobą i nasłuchując uważnie wszelkich dźwięków za plecami. Dopiero jakieś kilka kroków przed drzwiami włożyła pistolet z powrotem do saszetki. Dwoje starszych ludzi w płaszczach, którzy właśnie wychodzili z motelu, zauważyli błysk ciemnego metalu w jej ręku. Mijając ich usłyszała urywek rozmowy przesyconej przerażeniem.

– Widziałeś? Ona miała broń…

– Nie, kochanie, to chyba było coś innego… I to wszystko.

Młody człowiek w niebieskiej bluzie stał za kontuarem. Poprosiła o swoje klucze, które wręczył jej, odzywając się leniwie:

– Był tu jakiś koleś i szukał pani, detektywie.

– Koleś?

– Tak. Nie chciał zostawić wiadomości. Tylko pytał o panią.

– Czy widział pan tę osobę?

– Nie. Rozmawiał z nim facet, który miał dyżur przede mną. Poczuła, że może stracić panowanie nad sobą.

– Czy mówił coś jeszcze? Może jakiś opis?

– A tak. Powiedział, że ten dżentelmen był czarny. To właśnie powiedział. Jakiś czarny koleś pytał o panią, ale nie chciał zostawić wiadomości. Powiedział, że się skontaktuje. To wszystko. Przykro mi, to wszystko co pamiętam.

– Dziękuję – powiedziała.

Z wysiłkiem skierowała się do windy.

Jak on mnie znalazł? – zapytała samą siebie. Drzwi windy otworzyły się i podążyła korytarzem w kierunku swojego pokoju. Najpierw zamknęła drzwi na podwójny zamek, po czym sprawdziła wszystkie zakamarki. Dopiero wtedy ciężko usiadła na łóżku, próbując zająć się codziennymi sprawami, przede wszystkim kolacją, chociaż nie czuła się szczególnie głodna. Głowę zaprzątała jej myśl na temat następnego ruchu w sprawie Roberta Earla Fergusona.

Przypomniała sobie jego postać, próbując sobie go wyobrazić bez uśmieszku przylepionego do twarzy, ale nie potrafiła.

Pukanie do drzwi przeraziło ją śmiertelnie.

Wstrzymała oddech i błyskawicznie stanęła na nogi. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że zmrożona wpatruje się w klamkę.

Ponownie usłyszała ostre pukanie. Potem jeszcze raz.

Wyciągnęła pistolet z torebki, uniosła go kierując lufę w stronę drzwi i podeszła do nich trzymając palec z dala od spustu. Nauczyła się, że ma tak postępować, w przypadku gdy nie będzie pewna, co ją oczekuje. W drzwiach znajdował się wizjer. Przyłożyła do niego oko, aby zobaczyć, kto stoi za drzwiami, lecz akurat w tym momencie rozległo się ponowne walenie w drzwi. Odskoczyła gwałtownie.

Z wysiłkiem opanowała trwogę, chwyciła klamkę, jednym szybkim ruchem przesunęła zamek zatrzaskowy i otworzyła drzwi. W tym samym momencie uniosła pistolet, mierząc w kierunku przybysza.

107
{"b":"110015","o":1}