– Rzeczywiście straszna historia – przyznał Campion. – A cóż robił nasz zacny Lugg?
– Stałem jak drugi słup soli – dobiegł Ich niski głos z korytarza. – A niby czego pan oczekiwał? Że pomyślimy o czytelnikach? Nie było żadnych powodów do tego, szefie. Aptekarz musiał mieć nieczyste sumienie jak lis w kurniku. Tu obecny dżentelmen nie tylko nie zdążył ruszyć palcem, ale nawet okiem mrugnąć.
Luke odwrócił się gwałtownie w stronę Campiona.
– Nie wierzyłem – powiedział – żeby mógł popełnić jakieś poważne przestępstwo. Miał na to za mało sprytu. Owszem, hioscyjamina mogła stąd pochodzić. – Machnął ręką wskazując na bałagan panujący wokoło. – Ale nigdy nie podejrzewałem go o to, by mógł podać truciznę. – Wszedł znowu za ladę i skinął na Campiona, żeby mu towarzyszył.
Przez chwilę patrzyli w milczeniu na odrażające ciało, które, wykrzywione wskutek gwałtownej śmierci, jakby się skurczyło.
– To się na nic nie zda – powiedział inspektor wzruszając ramionami w nagłym przypływie zniecierpliwienia. – Trudno mi wytłumaczyć, o co mi chodzi. Był głupim, starym, próżnym facetem, nie nadającym się do żadnej większej roboty. A teraz przypomina jakiegoś zwierzaka albo kupę łachmanów. Widzi pan te farbowane wąsiki? To była jego największa chluba. – Pochylił się nad nie wyróżniającą się niczym specjalnie twarzą, która teraz zapadła się i stała się fioletowa. – Wyglądają jak strzępek czegoś nieokreślonego.
Campion zamyślił się.
– A może nie chodziło o to, co zrobił, ale raczej o to,,co wiedział – podsunął. – Lugg, czy rozpoznałeś tych ludzi, którzy odjechali z Bellą?
– Nie wiem. – Tłuścioch mówił cicho. – Byłem dość daleko od nich. Ten facet, który pierwszy wysiadł i wszedł tutaj, był zupełnie obcy, tego jestem pewien. Ale ten dru|g1, chyba szofer – ciężarówka zatrzymała się przodem do wylotu ulicy – przypominał mi kogoś. Przychodzi mi do głowy nazwisko Peter George Jelf. Sprawa Reunion, proszę pana.
– Dobry Boże – mruknął Campion. – Jak widać wracają starzy znajomi. No tak… – zwrócił się do inspektora zmrużywszy oczy: – Gang Fullera działał zapewne nie za pana pamięci – powiedział. – Peter George Jelf był trzecim z kolei szefem bandy, dopóki nie został skazany na siedem lat za rabunek. Nigdy nie był pierwszorzędnym Specem, jak powiadają w sferach przestępczych, ale był bardzo dokładny i dość odważny.
– Miał wrodzone skłonności przestępcze – wtrącił twoje trzy grosze Lugg z ulgą. – To sędzia tak powiedział, nie ja. Ten facet dzisiaj zupełnie tak samo chodził jak on. Może to i nie był on, ale mnie się wydaje, że jednak on.
Inspektor zapisał coś na pomiętej kartce, którą wyciągał z kieszeni.
– Oto jeszcze jedno pytanie dla Scotland Yardu, jeśli w ogóle zamierzają odpowiedzieć na jakieś moje pytania. O całej tej sprawie z pewnością mają kiepską opinię Wcale im się nie dziwię. Sam bym złożył wymówienie… gdybym miał dobrego człowieka na swoje miejsce.
– Czy mógłbym prosić trochę sody oczyszczanej?
Aż drgnęli obaj słysząc to pytanie dobiegające od drzwi.
Na dywaniku przy wejściu stał pan Congreve chwiejąc się lekko, bezgłośnie poruszał ustami, ale bystro się rozglądał wokoło.
Campion zamknął za sobą drzwi, kiedy tu wszedł, ale nie na staroświecką zasuwę. Staruszek wsunął się tak cicho, że go nie usłyszeli.
– Gdzie aptekarz? – Donośny, o głuchym brzmieniu głos rozległ się nieprzyjemnie w ciszy apteki. Congreve zaciekawiony zrobił krok w przód.
Charlie Luke wyciągnął rękę po pękatą buteleczkę z tabletkami stojącą na kontuarze. Jedyne słowa, jakie mógł przeczytać, były „Potrójna dawka". Spojrzał na nią z roztargnieniem.
– Proszę pana, to salol – powiedział. – Lepiej panu zrobi. Zapłaci pan następnym razem.
Pan Congreve nie zamierzał skorzystać z 'tej propozycji. Zatrzymał się w miejscu wyciągając cienką szyję, a jego oczy myszkowały po składzie.
– Ale ja chciałbym się zobaczyć z aptekarzem – upierał się złośliwie. – On wie, co mi potrzeba. – Nagle jego uwagę zwrócił przenikliwy zapach, zaczął głęboko wdychać powietrze i spytał ciekawie: – A gdzie on jest?
– Zszedł na dół – odparł inspektor bez chwili wahania. – Proszę przyjść później. – Przeszedł przez skład i wetknął buteleczkę staremu człowiekowi w rękę odwracając go przy tym energicznie. – Proszę uważać na stopień – ostrzegł troskliwie.
Pan Congreve wyszedł na ulicę, akurat w chwili gdy przed drzwiami zebrała się spora grupka mężczyzn, którzy wysiedli z policyjnego samochodu. Zdążyli tylko zobaczyć jego oczy rozpalone ciekawością i drżącą zwisającą dolną wargę, gdy mruczał do siebie.
Campion dotknął ramienia Lugga i cofnęli się obaj; żeby uniknąć spotkania z nowo przybyłymi, poszli prędko tunelem wśród kartonowych pudeł w kierunku oszklonych drzwi, majaczących w półmroku. Lugg otworzył je lekkim kopnięciem.
– On tutaj mieszkał – wyjaśnił. – Ale kiepskie to było życie! Nigdy nie oddalał się stąd. – Machnął pulchną ręką w stronę pokoju, który przypominał skład alchemika wyposażony przez jakiegoś szaleńca-fanatyka. Małe łóżko w kącie pokoiku było jedynym świadectwem ludzkiego istnienia. Poza tym była tylko masa brudnych butelek, garnków do gotowania i patelni, nieporządnie spiętrzonych na poszczególnych meblach z epoki królowej Wiktorii. – Nic dziwnego, że żadna przyjaciółka długo z nim nie mogła wytrzymać – zauważył rzeczowo Lugg. – Na takie warunki nawet Belli byłoby szkoda. Dalej nie warto iść, tam jest kuchnia i też w takim stanie. Warto tylko zobaczyć pokój na pierwszym piętrze. Pewno; mamy niewiele czasu, bo zaraz gliny tu wpadną.
– Święta prawda -zgodził się Campion, kierując się w stronę małych drzwi, przez które dostrzegł ciemne schody.
– Obszedłem sobie cały dom, większość pokoi nie była używana od lat. – Lugg zasapał się, ale był zadowolony. – Górne piętro nie widziało szczotki od wieków,;,a frontowy pokój, umeblowany jak sypialka, to istna wylęgarnia moli. Zaraz panu pokażę ten pokój.
Poprowadził Campiona przez korytarz i otworzył drzwi po lewej stronie. Było to zupełnie ciemne pomieszczenie, |ale znalazł przełącznik i nagle nieoczekiwanie mocne |światło spłynęło z jedynej żarówki wiszącej u sufitu.
Campion znalazł się w wąskim, prawie pustym pokoiku, którego jedyne okno ktoś bardzo starannie zasłonił. Podłoga była goła, a pod jedną ścianą stał długi wąski stół. |'Tuż obok niego znajdował się staroświecki trzcinowy fotel wyłożony zniszczonymi poduszkami i tylko dwa zwyczajne drewniane krzesła. Ustawione były na środku pokoju na wprost siebie, w odległości kilku stóp.
Campion rozejrzał się wokoło.
– Dziwne to robi wrażenie – powiedział.
– Co to jest? Pokój stołowy? – W głowie Lugga brzmiał sarkazm, ale był wyraźnie zdziwiony. – Dwie dziewczyny siedzą i grają w koci-koci-łapci, a facet siedzi sobie na fotelu i się im przygląda? – zaryzykował.
– Chyba nie. Czy w domu są jakieś materiały do pakowania? Pakuły czy coś w tym stylu?
– Z tyłu za kuchnią jest taki schowek pełen wiórów, ale tutaj, szefie, nic takiego nie widziałem.
Campion milczał. Obchodził powoli pokój przyglądając się uważnie deskom, które były względnie czyste. Twarz Lugga lśniła od potu.
– Powiem panu jedno – odezwał się pierwszy. – Jas był tutaj, głowę dam za to.
Campion gwałtownie odwrócił się do niego.
– Skąd wiesz?
Obwisłe białe policzki poróżowiały.
– Tak prawdę mówiąc, nie mam na to żadnych dowodów. W każdym razie z pewnością nie mam odcisków palców. Ale niech no pan tylko spojrzy na te poduszki na fotelu. Aptekarz był człowiekiem niskim, szczupłym. Ktoś znacznie tęższy musiał na nich niedawno siedzieć, głowę bym dał za to.
– To jest myśl. – Na wąskich ustach Campiona pojawił się uśmiech. – Powinieneś na ten temat napisać rozprawę naukową. Jest to jeszcze młoda gałąź nauki. Wymaga wielu danych. Przekaż to nadinspektorowi Yeo, zobaczymy, co on na to powie. W każdym razie bardzo pouczające byłoby usłyszeć jego zdanie. Masz jeszcze jakieś inne pomysły?