Литмир - Электронная Библиотека

– Wierzę panu całkowicie – zgodził się Campion, który aż się trząsł z zimna. – Chce mi pan powiedzieć, że zaryzykował pan. Prawda?

Radosny uśmiech rozjaśnił twarz Bowelsa, i po raz pierwszy w oczach jego zabłysły przebiegłość i ożywienie.

– Widzę, że znaleźliśmy wspólny język, proszę pana – powiedział zrzucając z siebie komediową pozę jak zbędne ubranie. – Podczas całego wieczoru, jaki spędziłem z poczciwym starym Luggiem, myślałem sobie: „Ten, u kogo pracujesz, to musi być równy chłop". Tak sobie-myślałem, ale nie byłem pewien, widzi pan. Tak, oczywiście, zaryzykowałem-. Kiedy pan Palinode umarł, byłem pewien, że dostanę to zamówienie. Prawdę mówiąc, zacząłem to swoje arcydzieło, kiedy po raz pierwszy zachorował. „Czas nadszedł", powiedziałem sobie, „zacznę teraz, a jeśli on nie będzie gotów, zatrzymam ją". Nie wiedziałem co prawda?

na jak długo, – Roześmiał się z prawdziwym rozbawieniem. – Próżność, nic tylko próżność. Wziąłem wymiary w przybliżeniu, a ten stary nudziarz nie chciał jej. Jest się z czego śmiać, doprawdy. On widział, jak mu się przyglądam, rozumie pan.

Było to znakomite przedstawienie i Campionowi było bardzo żal, że musi je zepsuć.

– Sądziłem, że tego rodzaju… rzeczy robi się na miarę – zaryzykował.

Jas znalazł się na wysokości zadania.

– Owszem, proszę pana, i owszem – zgodził się ochoczo. – Ale my, starzy fachowcy, potrafimy ocenić klienta na pierwszy rzut oka. Tak naprawdę to ją zrobiłem na swoją miarę. „Nie jest tęższy niż ja", powiedziałem sobie. „A jeśli jest, to pal go diabli!''. To piękna sztuka. Mocny dąb. Fornir z hebanu. Gdyby przyszedł pan rano do mego zakładu, to pokazałbym ją panu w pełnym świetle.

– Obejrzę ją teraz.

– O nie, proszę pana – odmowa była grzeczna, lecz stanowcza. – W świetle latarki ani tak z daleka nie można jej w pełni ocenić. Pan mi wybaczy, ale to niemożliwe, nawet gdyby pan był samym królem Anglii. Nie mogę również wnieść jej do domu, ponieważ któreś ze starszych państwa mogłoby zejść na dół, a tego najmniej bym sobie życzył. Nie. Teraz nam pan wybaczy, a na rano pięknie ją wypoleruję. A wtedy pan nie tylko powie: „Możesz z niej być dumny, Bowels", ale wcale nie zdziwiłbym się, gdyby pan dodał jeszcze: „Odstaw ją na bok, Bowels. Kiedyś w przyszłości wykorzystam ją, jeśli nie dla samego siebie, to dla przyjaciela". – Jego twarz była uśmiechnięta, oczy wesołe, ale pod sztywnym rondem czarnego melonika perliły się kropelki potu.

Campion obserwował go z zaciekawieniem.

– Zaraz zejdę na dół – powiedział. – Niech, mi pan wierzy, o tej porze nocy interesy idą najlepiej.

– W ten. sposób pana nie wykorzystamy. – Riposta Bowelsa była błyskawiczna. – Bierz ją, chłopcze. Bardzo pana przepraszam. Musimy ją przenieść na drugą stronę ulicy, dopóki jest ciemno.

Zachowywał się wspaniale. Ani cienia paniki czy niepotrzebnego pośpiechu. Zdradzał go tylko pot.

– Czy Lugg jest u was?

– W łóżku, proszę pana. – Niebieskie oczy znowu patrzyły z dziecięcą niewinnością. – Siedzieliśmy sobie, gadali, popijając co nieco i rozmawialiśmy o mojej nieboszczce żonie, i biednego Magersa wytrąciło to zupełnie z równowagi. Położyliśmy go do łóżka, żeby sobie wypoczął.

Znając możliwości Lugga w dziedzinie picia alkoholu, jak również jego ograniczoną uczuciowość, Campion był zdziwiony. Nie dał tego jednak poznać po sobie i zrobił ostatnią próbę.

– Mam swojego człowieka w domu-zaczął. -Jest na służbie. Powiem mu, żeby wam pomógł.

Przedsiębiorca okazał dużą przytomność umysłu. Udał, że się waha, i powiedział wreszcie:

– Nie, proszę pana. To bardzo miło z pańskiej strony, naprawdę bardzo miło. Ale ja i mój syn jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Gdyby nie była pusta, a to co innego. Dobranoc panu. Uważam za wielki zaszczyt, że mogliśmy pana poznać. Mam nadzieję, że zobaczymy się rano. Pan mi wybaczy, że robię tak osobistą uwagę, ale nie należy stać długo w otwartym oknie w cienkim szlafroku, bo mogę pana widzieć wtedy, kiedy pan mnie nie będzie widział, jeśli, się dość jasno wyraziłem. Dobranoc panu. – I zniknął bezszelestnie w ciemności.

– To bardzo dobry człowiek – szepnęła panna Roper, kiedy zamykając okno obserwowała dwie postacie idące ze swym ciężarem powoli.po schodach. Bardzo go cenią na naszej ulicy, ale ja niezupełnie potrafię zrozumieć, co jest w nim w środku.

– A ja się zastanawiam, co jest w środku „Królowej Mary" – mruknął z roztargnieniem Campion.

– Ależ, Albercie, przecież to trumna. I nie było w niej ciała!

– Naprawdę nie było? Może tylko jakieś niewielkie obce ciało – powiedział Campion wesoło. – A teraz, cioteczko, ponieważ najwidoczniej zwalczyliśmy początkową nieśmiałość i możemy rozmawiać od serca, nie wolno dłużej ignorować smrodu, który dolatuje z ciocinej sutereny. No powiedz mi, kochanie, prawdę, co się tam gotuje?

– A niech cię wszyscy diabli! – odparła ze zniecierpliwieniem. – To tylko panna Jessica. Ona to lubi, a innym nie szkodzi. Nie pozwalam jej tego robić za dnia, ponieważ plącze mi się pod nogami i to paskudztwo naprawdę bardzo śmierdzi. Teraz nawet bardziej niż zwykle.

Campion zastanawiał się chwilę. Panna Jessica to była ta stara kobieta z parku, w kapeluszu z tektury na głowie.

– Ładną ma pani tutaj menażerię – powiedział. – Co ona robi?

– Pitrasi jakieś dziwne rzeczy -powiedziała panna Roper zdawkowo. – Ale to nie są lekarstwa. Ona to je.

– Co takiego?

– Nie bądź niemądry, mój kochany. Ciągle mnie denerwujesz. Mieliśmy i tak dosyć emocji na dzisiaj. To nazwisko na trumnie wyprowadziła mnie zupełnie z równowagi, dopóki pan Bowels nie wytłumaczy} wszystkiego. Uważam, że Edward Palinode nie powinien był tak go zawieść. Jego pogrzeb nie bardzo się udał, ale już nic na ten temat nie mówiłam. Nie trzeba ranić ludzi, jak jest już po wszystkim i pozostaje tylko spłacić rachunki.

– Ale wracając do panny Jessiki – Campion udał, że jest skruszony – co takiego ona tam destyluje?

– Nie destyluje, nigdy nie pozwoliłabym na coś takiego w moim domu. – Była wściekła i oburzona, – To byłoby nielegalne. Jeśli nawet zdarzyło się morderstwo w moim domu, to wcale nie oznacza, że pozwalam łamać prawo. – Jej cienki głos aż zadrżał z irytacji. – Ta stara. kobieta po prostu jest trochę stuknięta. Wierzy w nowoczesne metody odżywiania, i tyle. Pozwalam jej robić, co chce, chociaż doprowadza mnie do wściekłości, kiedy chce jeść trawę i posyła przygotowane przez siebie pożywienie ludziom, którzy dwa albo trzy lata temu chcieli ją zabić. „Może pani robić, co chce", mówię jej,,,a jeśli już tak bardzo chce pani karmić głodnych, to piętro niżej ma pani własnego brata, któremu kości sterczą przez samodziałowe ubranie. Niech pani jemu to da i oszczędzi sobie fatygi". A ona powiada, że jestem ograniczona.

– Gdzie ona jest teraz? Mogę pójść i zobaczyć się z nią?

– Kochany, możesz robić, co chcesz. Już ci to mówiłam. Gniewa się teraz na mnie, bo uważa mnie za filisterkę, którą zresztą jestem, więc nie pójdę z tobą. Jest zupełnie niegroźna i najmądrzejsza z całej trójki. W każdym razie potrafi dbać o siebie. Idź na dół. Trafisz po zapachu.

Uśmiechnął się i skierował na nią promień latarki.

– Doskonale. A teraz idź i piękniej we śnie.

Natychmiast poprawiła swój koronkowy czepek na głowie.

– Och, śmiejesz się. Brzydki z ciebie chłopak! Zostawiam ci ten cudowny dom do dyspozycji i tych wszystkich wariatów. Mam ich po dziurki w nosie. Zobaczymy się rano. Jak będziesz grzeczny, to przyniosę ci filiżankę herbaty do łóżka.

Wyszła drobnym krokiem, zostawiając go samego w zastawionym meblami pokoju. Węch zaprowadził go do schodów wiodących do sutereny i węch omal nie kazał mu się cofnąć. Panna Jessica chyba coś garbowała – powietrze było aż gęste. Powoli zszedł w ciemność.

Na dole znalazł się wobec licznych par drzwi, z których jedne były uchylone. Prowadziły – jak sobie przypomniał – do głównej kuchni, gdzie wcześniej, wieczorem, siedział i rozmawiał z Clarrie'em Grace. Teraz kuchnia była ciemna, ale regularne chrapanie dobiegające z fotela, umieszczonego przy piecu, świadczyło, że policjant Corkerdale był nieczuły zarówno na głos obowiązku, jak i groźbę uduszenia.

15
{"b":"109681","o":1}