Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Spotkaliśmy przed chwilą 6 ludzi, którzy patrolowali na drodze przez kilka godzin.

– I co?

– I oni również nie spotkali wysokiego Anglika.

– A jednak jest przed nami, jedzie wozem… Nie ma ani chwili do stracenia. Jak daleko jest stąd ta chata?

– Jeszcze ze dwie mile drogi, obywatelu.

– Czy możesz odnaleźć ją zaraz, w tej chwili, bez wahania?

– Nie mam najmniejszej wątpliwości, obywatelu.

– Odnajdziesz ścieżkę na brzegu skały nawet wśród ciemności?

– Noc nie jest tak ciemna, wreszcie znam drogę – powtarzał z naciskiem żołnierz.

– W takim razie siadaj w tyle, a twój towarzysz niech odprowadzi konie z powrotem do Calais. Powiedz Żydowi, aby jechał prosto, a potem zatrzymaj go o ćwierć mili przed ścieżką. Staraj się, aby jechał najkrótszą drogą.

Podczas tej rozmowy Desgas i jego żołnierze zbliżali się śpiesznie i Małgorzata słyszała tętent kopyt końskich najwyżej o sto kroków za sobą. Zrozumiała, że szaleństwem było dalsze narażanie się, szczególnie teraz, gdy dowiedziała się o wszystkich planach. Pod wpływem bezustannej trwogi jej serce, nerwy i umysł doszły do stanu zupełnego zobojętnienia, a apatia zabiła nawet dręczące ją dotychczas cierpienia. Nie miała najmniejszej nadziei uratowania męża.

Tak niedaleko od tego miejsca francuscy uchodźcy czekali na swego zbawcę, a on zbliżał się do nich po opustoszałej drodze, aby lada chwila wpaść w ręce 24 ludzi, prowadzonych przez człowieka, którego nienawiść była równie okrutna, jak chytrość jego była piekielna. I oto wszyscy zostaną schwytani. Według danego słowa, Chauvelin odda Armanda młodej kobiecie, ale jej mąż Percy wpadnie w sidła zaciętego wroga, nie znającego litości dla szlachetnego serca, ani podziwu dla bohaterstwa. Usłyszała jeszcze, jak żołnierz wydawał kilka krótkich wskazówek Żydowi, a potem cofnęła się żywo na brzeg rowu i ukryła się za niskimi krzewami.

Tymczasem nadjechał oddział Desgasa. Stanęli w milczeniu za wozem i po chwili wszyscy ruszyli w dalszą drogę. Małgorzata poczekała chwilkę i dopiero, gdy się upewniła, że nikt nie słyszy jej kroków, pobrnęła dalej wśród zwiększających się wciąż ciemności.

Rozdział XXVIII. Chata ojca Blancharda

Małgorzata szła wciąż naprzód jakby w półśnie. Jedynym jej pragnieniem było zobaczyć jeszcze raz męża, wyznać mu swą winę, powiedzieć mu, ile wycierpiała, jak bardzo go lekceważyła i jak mało starała się go zrozumieć. To było jedynym jej celem. Z rozpaczą rozglądała się wśród mroku, zapytując siebie, z której strony nadejdzie Percy, aby wpaść w zasadzkę.

Daleki szum bałwanów przejmował ją dreszczem. Smutny jęk sowy, rozlegający się od czasu do czasu, lub krzyk mewy przepełniał ją niewypowiedzianą trwogą. Myślała o drapieżnych bestiach ukrytych w ludzkim ciele, czyhających na swe ofiary i rozdzierających je bez litości jak zgłodniałe wilki, w wyłącznym celu zadośćuczynienia żądzy zemsty. Nie bała się ciemności, lękała się jedynie tego człowieka jadącego przed nią na prostym wózku, który żywił pragnienia zemsty tak okrutne i tak szatańskie. Czuła ból w nogach, a kolana uginały się pod nią z wysiłku. Od kilku dni żyła w okropnej rozterce, spędziła trzy ostatnie noce bez snu i szła już od dwóch godzin po śliskiej drodze, podtrzymywana nadzieją, że zobaczy męża po raz ostatni i jeżeli uzyska od niego przebaczenie popełnionej zbrodni, będzie miała przynajmniej prawo umrzeć przy jego boku.

Na wpół przytomna, szła bezmyślnie po błotnistej drodze, gdy nagle jej uszy, czułe na każdy szmer, usłyszały, że bryczka stanęła, a żołnierze osadzili konie. Doszli do miejsca przeznaczenia. Bez wątpienia na prawo znajdowała się ścieżka prowadząca do skał morskich i do chaty Blancharda. Obojętna na niebezpieczeństwo, przyczołgała się do miejsca w którym znajdował się Chauvelin z eskortą. Zsiadł z wózka i wydawał rozkazy żołnierzom.

Miejsce, w którym zatrzymała się ekspedycja, znajdowało się w odległości mniej więcej 800 metrów od wybrzeża. Słaby odgłos fal dochodził jakby z wielkiej oddali. Chauvelin i Desgas skręcili nagle na prawo, prawdopodobnie na ścieżkę, wiodącą ku morzu, a Żyd pozostał na szosie ze szkapą i wózkiem.

Małgorzata bardzo ostrożnie, pełzając na rękach i kolanach, wróciła w tę stronę. Musiała przedostać się przez cierniste, niskie krzaki, unikając najlżejszego szelestu i rozdzierając sobie twarz i ręce o suche gałęzie. Ale za wszelką cenę chciała widzieć i słyszeć wszystko, a nie być dostrzeżoną. Na szczęście, jak to bywa w tych okolicach Francji, ścieżka obsadzna była niskim, zwartym płotem, za którym ciągnął się wyschnięty rów, obrośnięty wysokimi trawami. Małgorzacie udało się więc znaleźć schronienie w tych sitowiach. Ukryta w nich całkowicie, zbliżyła się o trzy metry od miejsca, gdzie Chauvelin wydawał rozkazy swym żołnierzom.

– A teraz powiedzcie mi -mówił tonem rozkazującym – gdzie jest chata ojca Blancharda?

– Chata znajduje się w odległości 800 metrów stąd -odrzekł żołnierz, prowadzący całą ekspedycję.

– Doskonale! Więc poprowadzisz nas. Nim zaczniemy schodzić ze skał, podejdziesz pod samą chatę, jak najostrożniej i przekonasz się, czy zdrajcy monarchiści jeszcze się tam znajdują. Rozumiesz?

– Rozumiem, obywatelu.

– Słuchajcie wszyscy uważnie -ciągnął dalej Chauvelin, zwracając się do żołnierzy -gdyż może nie będziemy mogli potem wymienić ani słowa. Zapamiętajcie zatem każdy rozkaz, jak gdyby życie wasze zależało od waszej pamięci. Wreszcie kto wie, czy tak nie będzie? – dodał oschle.

– Słuchamy, obywatelu -odrzekł Desgas. – Żołnierz republikański nigdy nie zapomni rozkazu.

– Ty przyczołgasz się aż do chaty i spróbujesz do niej zajrzeć. Jeżeli Anglik już tam się znajduje, zagwizdaj krótko i głośno. Będzie to hasłem dla twoich towarzyszy i wówczas wy wszyscy – dodał zwracając się znów do żołnierzy – otoczycie śpiesznie chatę i wejdziecie do niej. Niech każdy z was schwyci jednego z tych zdrajców, ale tak szybko, aby nie zdołali wyciągnąć szabli lub strzelić z pistoletu. Jeżeli który z nich się będzie bronił, to postrzelcie go w nogę lub w rękę, ale pod żadnym warunkiem nie wolno zabić wysokiego cudzoziemca. Czy rozumiecie?

– Rozumiemy, obywatelu.

– Ten człowiek, który wyróżnia się szczególnie wysokim wzrostem, okaże z pewnością silny opór. Trzeba użyć z pięciu ludzi, aby go obezwładnić.

Zapanowało krótkie milczenie, po czym Chauvelin ciągnął dalej.

– Jeżeli monarchiści będą jeszcze sami, co jest bardzo prawdopodobne, musisz przestrzec towarzyszy, czekających w pobliżu. Wszyscy razem schronicie się za skałami, otaczającymi chatę i czekajcie w grobowym milczeniu, póki nie nadejdzie wysoki Anglik. Wtedy dopiero wpadniecie do chaty, lecz nie pierwej niż cudzoziemiec przekroczy próg. Pamiętajcie, że musicie być ostrożni jak wilk w nocy, gdy krąży dokoła kurnika. Chodzi o to, aby monarchiści nie domyślili się niczego. Strzał z pistoletu, krzyk, zawołanie z ich strony wystarczyłoby może, aby ostrzec Anglika, by nie zbliżał się do chaty. A przecież zadaniem waszym jest ujęcie go w ciągu dzisiejszej nocy – dodał z naciskiem.

– Dokładnie wykonamy twoje rozkazy, obywatelu.

– Ruszajcie zatem z największą ostrożnością, a ja pójdę za wami.

– A co stanie się z Żydem, obywatelu? – zapytał Desgas, podczas gdy żołnierze jak ciemne cienie zaczęli schodzić po wąskiej i urwistej ścieżce wzdłuż skały.

– Ach, prawda, zapomniałem na śmierć o Żydzie! – rzekł Chauvelin i zwróciwszy się w jego stronę, zawołał groźnie: -Chodź tu, ty, jak się tam nazywasz, Aronie, Mojżeszu czy Abrahamie – rzekł do starca, który stał spokojnie przy swojej szkapie jak najdalej od żołnierzy.

– Beniamin Rosenbaum, za pozwoleniem waszej wysokości -odrzekł pokornie.

– Cicho bądź i słuchaj moich rozkazów. A radzę ci, abyś je wypełnił.

– Słucham, wasza wysokość.

– Trzymaj za zębami przeklęty język, mówię ci. Pozostaniesz tutaj, słyszysz? Pozostaniesz z koniem i wózkiem aż do naszego powrotu. Nie wolno ci wydać najmniejszego dźwięku, a nawet głośniej oddychać. Nie wolno ci opuszczać tego stanowiska pod żadnym pozorem, póki nie dam ci innego polecenia.

45
{"b":"108657","o":1}