Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ale Brogard miał już dość tych wszystkich pytań. Uważał, że nie przystoi wyznawcy równości stanów być zbyt uprzejmym dla tych przeklętych arystokratów, nawet jeżeli to byli bogaci Anglicy. Wreszcie jego godność nakazywała mu raczej jak najgłębsze lekceważenie, niż grzeczne odpowiadanie, które mogłoby oznaczać służalczą uniżoność.

– Nie wiem – mruknął gburowato. – Zdaje mi się, że dosyć powiedziałem. Przyszedł dzisiaj, zamówił kolację, wyszedł, powróci niedługo. Dajcie mi spokój, do diabła.

Zaznaczywszy raz jeszcze w ten sposób prawa obywatela i wolnego człowieka, Brogard wyszedł z pokoju i trzasnął drzwiami na znak, że zachowuje się właśnie tak, jak mu się podoba.

Rozdział XXIII. Nadzieja

– Zapewniam cię, madame -rzekł sir Andrew, widząc, że Małgorzata miałaby ochotę wypytywać w dalszym ciągu swarliwego gospodarza – że lepiej zostawić go w spokoju. Nie wydobędziemy już nic więcej z niego, a także łatwo możemy w nim obudzić podejrzenia! Tym bardziej, że nie wiadomo, czy te przeklęte zajazdy nie są otoczone szpiegami.

– Co mnie to obchodzi -odparła wesoło – jeżeli wiem, że mój mąż jest zdrów i że ujrzę go za chwilę?

– Cicho – przerwał trwożnie, gdy w uniesieniu radości mówiła głośno – we Francji dzisiaj nawet ściany mają uszy.

Wstał od stołu, obszedł wkoło pusty, brudny pokój i podsłuchał uważnie pod drzwiami, za którymi znikł Brogard. Ale nie usłyszał nic podejrzanego prócz zwykłych przekleństw i człapania chodakami. Wdrapał się też po spróchniałych schodach na strych, aby upewnić się, czy nie czają się tam szpiedzy Chauvelina.

– Czy jesteśmy sami, panie lokaju? – zapytała z uśmiechem Małgorzata, gdy młodzieniec usiadł koło niej. – Czy możemy spokojnie rozmawiać?

– Tak, ale ostrożnie – błagał.

– Czemuś taki smutny jak skazaniec? Ja mam ochotę tańczyć z radości. Nie mamy już żadnego powodu do strachu. Nasz jacht "Foam Crest" zajduje się w pobliżu o dwie mile morskie i mój mąż nadejdzie tu może za pół godziny, cóż zatem nas może niepokoić? Chauvelin i jego sfora nie przyszli dotąd.

– O tym nie wiemy, madame.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Był w Dover razem z nami.

– Zatrzymała go ta sama burza, która i nam stanęła na przeszkodzie.

– Oczywiście, ale nie powiedziałem ci tego dotychczas, aby cię nie przestraszyć, widziałem go na wybrzeżu na pięć minut przed naszym odjazdem z Dover. Przynajmniej byłbym przysiągł, że to on. Przebrał się za księdza tak zręcznie, że sam szatan, jego mistrz, by go nie poznał. Zamawiał właśnie statek do Calais i wyjechał najpóźniej w pół godziny po nas.

Twarz młodej kobiety posmutniała. Zrozumiała groźne położenie, w jakim znajdował się Percy, wylądowawszy na ziemi francuskiej. Chauvelin go ścigał i tu, w Calais, ten chytry dyplomata był wszechmocny. Jedno słowo, a Percy zostanie zdemaskowany i pojmany…

Krew ścięła się w jej żyłach. W najcięższych chwilach w Anglii nie rozumiała tak wyraźnie jak teraz grozy sytuacji. Chauvelin poprzysiągł Percy'emu zgubę, a ona własnymi rękoma zdarła maskę ze śmiałego spiskowca, choć ta maska stanowiła jedyną jego obronę.

Gdy w "Odpoczynku Rybaka" Chauvelin schwycił w zasadzkę dwóch młodzieńców, wpadły mu w ręce wszystkie plany przyszłej wyprawy. Armand St. Just, hrabia de Tournay i inni monarchiści mieli się spotkać ze "Szkarłatnym Kwiatem" drugiego października, w miejscu widocznie dobrze lidze znanym, a oznaczonym jako chata "Ojca Blanchard".

Armand, którego stosunki ze "Szkarłatnym Kwiatem" i rozbrat z rządem terroru nie były znane jego współrodakom, opuścił Anglię przed tygodniem, wioząc ze sobą niezbędne wskazówki, umożliwiające spotkanie ze zbiegami i przeprowadzenie ich w bezpieczne miejsce.

Małgorzata wiedziała o tym wszystkim, i sir Andrew utwierdził ją w tych domysłach. Wiedziała także, że gdy Blakeney'a uwiadomiono o zrabowaniu jego planów i wskazówek, było już za późno, by móc skomunikować się z Armandem, lub wysłać inne rozkazy.

Siłą rzeczy zatem zbiegowie musieli dojść na miejsce w oznaczonym czasie, nie wiedząc o niebezpieczeństwie, na jakie narażał się ich bohaterski zbawca.

Blakeney, który zawsze sam planował i organizował ucieczki, nie chciał pozwolić, aby jeden z jego młodszych towarzyszy naraził się na pewną zgubę. Dlatego to nakreślił na balu lorda Grenville'a krótką notatkę: "Wyjeżdżam jutro sam". A teraz, gdy jego identyczność została odkryta najzacieklejszemu wrogowi, wiedział na pewno, że każdy jego krok będzie śledzony. Ścigany przez emisariuszy Chauvelina aż do nieznanej chaty, w której oczekiwać go będą zbiegli Francuzi, zostanie tam osaczony i schwytany.

Mieli godzinę czasu, gdy wyjechali z Dover mniej więcej o godzinę wcześniej od Chauvelina, by ostrzec Percy'ego i przekonać go o szaleństwie tej wyprawy, której epilogiem mogła być jedynie jego śmierć.

Ale na to mieli tylko godzinę czasu.

– Chauvelin trafi do zajazdu pod "Burym Kotem" dzięki skradzionym papierom – rzekł sir Andrew – i zaraz po wylądowaniu tu przyjdzie.

– Ale jeszcze nie wylądował -odparła. – Mamy zatem nieco czasu, a Percy zjawi się tu lada chwila. Nim się Chauvelin spostrzeże, będziemy już dawno w drodze do Anglii.

Mówiła z ożywieniem, pragnąc wzbudzić w młodym przyjacielu choć iskrę nadziei, której wciąż rozpaczliwie się chwytała; ale on smutnie potrząsnął głową.

– Czemu nic nie mówisz -zapytała z rozdrażnieniem – i czemu potrząsasz głową z taką grobową miną?

– Dlatego madame, że snując różowe plany, zapominasz o najważniejszym czynniku.

– Co mówisz? o niczym nie zapominam… co za czynnik? -dodała z rosnącym zniecierpliwieniem.

– Ma sześć stóp wysokości i nazywa się Percy Blakeney -odparł poważnie sir Andrew.

– Nic nie rozumiem – szepnęła.

– Czy myślisz na serio, pani, że twój mąż opuści Calais, nie wypełniwszy swego zadania?

– To znaczy, że…?

– Przecież chodzi o hrabiego de Tournay.

– O hrabiego…

– I o Armanda St. Justa i o wielu innych jeszcze…

– Mojego brata! – zawołała z okrzykiem zgrozy. – Boże, przebacz mi, ale zapomniałam o nim…

– Ci zbiegowie wyczekują z niezachwianą wiarą zjawienia się "Szkarłatnego Kwiatu", który pod słowem honoru przyrzekł im pomoc.

Tak, ona zapomniała o tym. W szlachetnym egoizmie kobiety, kochającej całym sercem, zapomniała w ubiegłych godzinach o wszystkich, z wyjątkiem męża. Jego cenne życie, groza położenia, słowem on jeden pochłaniał wszystkie jej myśli.

– Mój brat – szepnęła i duże łzy zaczęły znów spływać z jej oczu na wspomnienie o Armandzie, tym towarzyszu i umiłowanym opiekunie jej dzieciństwa, dla którego popełniła ciężki grzech, prowadzący jej męża do zguby.

– Sir Percy Blakeney nie byłby uwielbianym wodzem garstki dżentelmenów – rzekł dumnie sir Andrew – gdyby opuszczał tych, którzy okazali mu ufność. Sama myśl, by mógł złamać słowo, jest niedopuszczalna.

Zapadło milczenie. Małgorzata zasłoniła twarz rękoma, a przez drżące jej palce spadały ciężkie, duże łzy. Młodzieniec nie starał się jej pocieszać, choć cierpiał na widok jej bólu. Zrozumiał cały bezmiar nieszczęścia, w jakie wtrąciła wszystkich lekkomyślność tej kobiety. Znał tak dokładnie swego przyjaciela i wodza, jego szaloną wprost odwagę, bezprzykładne zuchwalstwo i kult danego słowa. Sir Andrew wiedział, że Blakeney stawi czoło każdemu niebezpieczeństwu, narazi się na niechybną zgubę, niż złamie przysięgę. Z Chauvelinem podejmie ostatnią rozpaczliwą walkę, bezowocną może, aby tylko wypełnić obietnicę.

– Tak, sir Andrew – rzekła wreszcie Małgorzata, usiłując osuszyć łzy – masz rację. Okryłabym się hańbą przeszkadzając mu w wypełnieniu obowiązku. Zresztą, jak sam mówisz, prośby moje byłyby daremne. Oby Bóg go wspomagał i wybawił z rąk nieprzyjaciół. Percy ci może nie odmówi, abyś mu towarzyszył i dzielił z nim wzniosłe zadanie. We dwóch znajdziecie więcej sposobów; tak wiele macie odwagi i sprytu! tylko czasu tracić nie trzeba. Jestem przekonana, że ocalenie jego zależy od ostrzeżenia go, że Chauvelin go ściga.

37
{"b":"108657","o":1}