– Co to jest? – szepnęła w śmiertelnej trwodze.
– Ależ nic, kochanie – odparł ze śmiechem. – To tylko mała bagatelka, o której zapomniałaś… mój przyjaciel Ffoulkes!
– Sir Andrew!
W istocie zapomniała zupełnie o wiernym przyjacielu i towarzyszu, który zaufał jej i stał przy jej boku podczas tych strasznych godzin niepewności i udręczenia. Przypomniała go sobie teraz i odczuła wyrzut sumienia.
– Wszak prawda, że zapomniałaś o nim? – rzekł sir Percy żartobliwie. – Na szczęście spotkałem go niedaleko gospody pod "Burym Kotem" przed ową zajmującą kolacją z moim przyjacielem Chauvelinem… Ale mam rozmaite porachunki – i z tym młodym nicponiem! Tymczasem wskazałem mu pewną długą i okrężną drogę, której ludzie Chauvelina nigdy nie odkryją i która miała doprowadzić go tutaj, gdy nie będzie nam już przeszkadzał.
– I usłuchał? – zapytała Małgorzata ze zdziwieniem.
– Bez słowa protestu. Patrz -oto nadchodzi. Bez wątpienia sir Andrew będzie dla młodej Zuzanny najidealniejszym i najbardziej przywiązanym mężem.
Tymczasem sir Andrew Ffoulkes posuwał się ostrożnie wśród skał; przystawał kilka razy, aby posłuchać cichych szeptów, które mu wskazywały miejsce, gdzie ukrywał się Blakeney.
– Blakeney! – szepnął ostrożnie – Blakeney! Czy to ty?
W tej samej chwili okrążył skałę, ukrywającą sir Percy'ego z Małgorzatą, i widząc ohydną postać Żyda w długim chałacie, zatrzymał się osłupiały.
Ale już Blakeney zerwał się na równe nogi i zawołał śmiejąc się:
– To ja przyjacielu, to ja -żywy i cały, choć wyglądam jak straszydło w tych wstrętnych szmatach.
– Na Boga – krzyknął sir Andrew zdumiony, poznając wodza
– do stu…
Młodzieniec spostrzegł Małgorzatę i przerwał dosadne słowa przekleństwa, cisnące mu się na usta, na widok wytwornego Blakeneya w tym okropnym przebraniu.
– Tak – rzekł Blakeney – do stu… hm, przyjacielu, nie miałem czasu dotąd zapytać się, co robisz we Francji, gdy kazałem ci pozostać w Londynie? Niesubordynacja? Co? Poczekaj, aż mi się plecy zgoją, a zobaczysz, jak oberwiesz.
– Zniosę karę z przyjemnością, choćby dlatego, żeś cały i żyw -odrzekł sir Andrew z rozrzewnieniem – czy miałem pozwolić, aby lady Blakeney odbyła podróż sama? Ale, człowiecze, w imię boskie, skąd wziąłeś to nadzwyczajne ubranie?
– Ono jest rzeczywiście niezwykłe – zaśmiał się wesoło sir Percy. – Ale teraz Ffoulkes
– dodał z nagłą powagą – nie mamy czasu do stracenia. Ten nędznik Chauvelin może w każdej chwili po nas przysłać żołnierzy.
Małgorzata czuła się tak szczęśliwa, że byłaby tu pozostała na zawsze, wsłuchując się w głos męża i zadając mu tysiące pytań. Ale na wzmiankę o Chauvelinie zadrżała o drogie życie.
– Jak my się stąd wydostaniemy? – jęknęła. -Wszystkie drogi są strzeżone aż do Calais.
– Nie pójdziemy do Calais, najdroższa – rzekł sir Percy -ale na drugą stronę przylądka Gris Nez, najdalej pół mili stąd. Łódź "Day Dreamu" czeka tam na nas.
– Łódź "Day Dreamu"?
– Tak – zaśmiał się wesoło -to znów mała sztuczka wymyślona przeze mnie. Zapomniałem ci powiedzieć, że gdy wrzuciłem ową notatkę do chaty, dodałem drugą dla Armanda, którą kazałem mu w chacie zostawić, celem wysłania Chauvelina i jego ludzi w pogoni za mną z powrotem do gospody pod "Burym Kotem". Ale tylko pierwszy skrawek papieru zawierał prawdziwe rozkazy dla Armanda i starego Briggesa. Poleciłem mu wypłynąć na pełne morze i kierować się na zachód. Gdy będzie już niewidoczny z Calais, wyśle łódź do małej przystani dobrze nam znanej za przylądkiem Gris Nez. Moi ludzie czekają tam na nas. Mamy umówiony sygnał i znajdziemy się niedługo żywi i zdrowi na pokładzie "Day Dreamu", gdy tymczasem Chauvelin i jego żołnierze będą pilnowali małej zatoki naprzeciw gospody pod "Burym Kotem".
– Po drugiej stronie Gris Nez? Ach, ja nie mogę ujść ani kroku Percy – jęknęła bezradnie, czując, że mimo wysiłków nie była w stanie utrzymać się na zbolałych nogach.
– Zaniosę cię kochanie – rzekł czule. – Wiesz przecież, że jak w bajce ślepy musi nieść paralityka!
Sir Andrew pośpieszył z pomocą, ale Percy nie chciał powierzyć innym rękom ukochanego brzemienia.
– Gdy będziemy bezpieczni na pokładzie jachtu – rzekł do młodego towarzysza – a oczy panny Zuzanny nie przyjmą mnie w Anglii z wyrazem pełnym wyrzutu, dopiero wówczas odpocznę za wszystkie czasy.
I mimo zmęczenia i ran objął potężnymi ramionami znękaną, biedną Małgorzatę i podniósł ją w górę jak piórko.
Sir Andrew oddalił się dyskretnie, by nie słyszeć szeptów pełnych czułości tych dwojga ludzi, którzy wreszcie odnaleźli swe szczęście.
Blakeney zapomniał o zmęczeniu i choć ramiona musiały mu boleśnie dolegać, mięśnie jego były ze spiżu, a wytrzymałość wprost niewyczerpana. Niełatwa była ta półmilowa przeprawa po kamienistych zboczach, ale ani przez chwilę nie opuściły go siły i ani razu nie zachwiał się pod drogim ciężarem.
Szedł naprzód pewnym krokiem, silnymi ramionami obejmując żonę, na pół przytomną z radości, wpatrzoną przy blasku wschodzącej jutrzenki w pogodną twarz męża o przymkniętych oczach, jaśniejących uśmiechem.
Usta jej szeptały słowa, które skracały uciążliwą drogę i koiły jak balsam zbolałe członki.
Złocista jutrzenka płonęła na wschodzie, gdy dotarli do zatoki, położonej z drugiej strony Gris Nez. Na umówione hasło zbliżyła się łódź i dwaj silni marynarze brytyjscy przenieśli Małgorzatę do czółna.
W pół godziny później wszyscy troje stali na pokładzie "Day Dreamu". Załoga, która oczywiście musiała być wtajemniczona w sprawy pana i która oddana mu była duszą i ciałem, nie zdziwiła się bynajmniej, widząc go w tak dziwnym przebraniu.
Armand St. Just i inni zbiegowie francuscy czekali niecierpliwie na przybycie zbawcy, ale Percy nie chciał przyjąć od nich wyrazów wdzięczności. Zszedł śpiesznie do prywatnej kajuty, zostawiając Małgorzatę w objęciach brata.
Jacht "Day Dream" był urządzony z wytwornym smakiem, tak drogim sercu sir Percy'ego i zanim dopłynął do portu w Dover, Blakeney przebrał się w ulubione bogate szaty, które zawsze woził ze sobą na okręcie.
Trudniejsze okazało się zaopatrzenie Małgorzaty w obuwie – mały chłopiec okrętowy ucieszył się niemało, gdy lady orzekła, że wysiądzie na brzegach Anglii w jego odświętnych trzewikach.
Na wspaniałym ślubie baroneta Andrewa Ffoulkesa i panny Zuzanny de Tournay, na którym byli obecni jego królewska wysokość książę Walii i elita towarzystwa, najpiękniejszą kobietą była niezaprzeczalnie lady Blakeney, a wspaniały strój sir Percy'ego stanowił przez długi czas jedyny temat rozmów w kołach złotej młodzieży londyńskiej.
Oczywiście, mr Chauvelin, zaufany agent republikańskiego rządu francuskiego, nie był obecny na tej uroczystości i już nigdy, od czasu owego sławnego balu u lorda Grenville'a, nie widziano go w salonach.
***