Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wszystko miało przebieg wręcz cudowny. Oboje z mężem dowiedzieli się, że są umieszczeni na liście osób podejrzanych, co oczywiście oznaczało, że ich osądzenie i śmierć były tylko kwestią czasu. Potem zaświtała nadzieja ucieczki: tajemniczy list, podpisany zagadkowym czerwonym kwiatkiem, jasne energiczne wskazówki, pożegnanie z hrabią de Tournay, które rozdarło serce biednej kobiety, obietnice rychłego połączenia, ucieczka z dwojgiem dzieci, wóz kryty płótnem ze straszliwą wiedźmą na koźle, podobną raczej do szatana, ze swą wstrętną zdobyczą, przyczepioną do bata…

Hrabina rozglądała się po cichej i starej sali angielskiego zajazdu, tchnącego bezpieczeństwem spokojnego kraju o prawdziwej wolności, religijnej i społecznej. Następnie zamknęła oczy, aby oddalić wciąż powracający obraz przerażonego tłumu przy bramie zachodniej, gdy stara wiedźma wspomniała o dżumie. Ukryta na spodzie wozu, w każdej chwili spodziewała się, że ją poznają, zawloką wraz z dziećmi przed sąd i na stracenie. Ci młodzi Anglicy pod rozkazami odważnego i tajemniczego wodza narażali życie, aby ratować ich wszystkich, jak wyratowali już kilkudziesięciu innych niewinnych ludzi. I to wszystko dla sportu. Nigdy! Oczy Zuzanny, szukające spojrzenia sir Andrewa, zapewniały go, że ma niezachwianą pewność, że on, właśnie on, ratował bliźnich dla wyższych pobudek.

– Ilu was jest w tej szlachetnej lidze? – zapytała nieśmiało.

– Dwudziestu – odrzekł. -Jeden rozkazuje, a dziewiętnastu słucha. Wszyscy jesteśmy Anglikami i wszyscy służymy tej samej sprawie: słuchać wodza i ratować niewinnych.

– Oby Bóg otaczał was swoją opieką, panowie! – rzekła gorąco hrabina.

– Pani! do tej chwili Bóg nam pomagał.

– To rzecz wprost zdumiewająca! Jesteście wszyscy tacy odważni, tacy pełni poświęcenia dla bliźnich, będąc przecież Anglikami, a we Francji nie ma nic prócz zdrady i to w imię wolności i braterstwa!

– Kobiety francuskie są jeszcze bardziej wrogo usposobione do nas, arystokratów, niż mężczyźni -rzekł z westchnieniem wicehrabia.

– Ach! tak – potwierdziła hrabina, a w oczach jej odbił się wyraz najwyższej pogardy i goryczy. – Na przykład taka kobieta, jak Małgorzata St. Just. To ona zdradziła margrabiego de St. Cyra i całą jego rodzinę przed trybunałem rewolucyjnym.

– Małgorzata St. Just? – rzekł lord Antony, rzucając krótkie i niespokojne wejrzenie na sir Andrew. – Małgorzata St. Just? Jestem przekonany, że…

– Tak – odrzekła hrabina -znacie ją z pewnością. Była słynną aktorką w teatrze francuskim, a potem wyszła za Anglika; musicie ją znać.

– Czy ją znamy? – zawołał lord Andrew. – Czy znamy lady Blakeney, najwytworniejszą damę w Londynie, żonę najbogatszego człowieka w Anglii? Naturalnie, że ją znamy!

– Była moją koleżanką w paryskim klasztorze – dodała Zuzanna – i przyjechałyśmy razem do Anglii, aby nauczyć się waszego języka. Lubiłam bardzo Małgorzatę i uwierzyć nie mogę, aby była zdolna uczynić coś podobnego.

– Jest to zupełnie nieprawdopodobne – rzekł sir Andrew. – Twierdzisz, hrabino, że niedawno zdradziła margrabiego de St. Cyr. W jakim celu mogła to uczynić? To musi być pomyłka.

– Nie ma mowy o żadnej pomyłce

– odparła zimno hrabina. – Brat Małgorzaty St. Just jest zaciekłym republikaninem. Zaszła jakaś sprzeczka między nim a moim kuzynem de St. Cyr. St. Justowie są plebejuszami, a republikański rząd ma wielu szpiegów… Zapewniam pana, że tu nie ma pomyłki. Nie słyszałeś nigdy o tej aferze?

– Przyznać muszę, że doszły mnie wieści o tej sprawie, ale nikt w Anglii nie daje temu wiary. Sir Percy Blakeney, mąż Małgorzaty, jest człowiekiem bardzo majętnym, ma wysokie stanowisko społeczne, jest bliskim przyjacielem księcia Walii, a lady Blakeney nadaje ton całemu londyńskiemu towarzystwu.

– Być może, ale my będziemy wiedli bardzo spokojne życie w Anglii i proszę Boga, aby nie spotkać się z Małgorzatą St. Just, dopóki pozostanę w tym pięknym kraju.

Po tych słowach wśród gromadki spożywającej wieczerzę zapanowało głuche milczenie. Zuzanna posmutniała. Sir Andrew bawił się bezwiednie widelcem, a hrabina, siedząc w wysokim krześle, naburmuszona i wyniosła, wyglądała dziwnie sztywno i chłodno. Lord Antony od czasu do czasu rzucał stroskane spojrzenia na Jellybanda, jeszcze bardziej zakłopotanego niż on sam.

– O której godzinie spodziewasz się sir Percy'ego i lady Blakeney? – szepnął niepostrzeżenie do gospodarza.

– W każdej chwili, lordzie -odparł cicho Jellyband.

Jeszcze nie skończył, gdy rozległ się daleki turkot nadjeżdżającego powozu. Z każdą chwilą stawał się wyraźniejszy, usłyszano trzaskanie z bata i tętent kopyt końskich na nierównym bruku. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i wbiegł pachołek, wołając:

– Sir Percy Blakeney i jego żona nadjeżdżają!

Zadzwoniły podkowy o kamienny dziedziniec, i wspaniały kocz, zaprzężony w cztery kasztany wysokiej krwi, stanął przed drzwiami "Odpoczynku Rybaka".

Rozdział V. Małgorzata

W mgnieniu oka gościnna kawiarnia zajazdu stała się widownią zamieszania i beznadziejnego popłochu.

Gdy pachołek oznajmił przybycie gości, lord Antony zerwał się na równe nogi i zaczął wydawać śpiesznie rozkazy biednemu Jellybandowi, który z przerażenia całkiem stracił głowę.

– Na miłość Boską, człowiecze

– szepnął lord Antony – spróbuj zatrzymać lady Blakeney choćby na chwileczkę w przedpokoju, nim te panie zdążą wyjść z sali. Do kaduka! a to się dopiero udało!

– Prędko, Sally, światła! -krzyczał Jellyband, biegając tu i tam i powodując jeszcze większe zamieszanie w ogólnej sytuacji.

Hrabina wstała z krzesła sztywna i dumna i starając się ukryć wzburzenie pod pozorem zimnej krwi, powtarzała machinalnie:

– Nie chcę jej widzieć, nie zobaczę jej!

W przedpokoju zaś ruch, spowodowany przyjazdem tak znakomitych gości, wciąż się powiększał.

– Dobry wieczór, sir Percy! Dobry wieczór, lady! Najniższy sługa! – słychać było jakby chór głosów, przeplatany słabszym nawoływaniem. – Nie zapominajcie o biednym ślepym człowieku, zlitujcie się nad nim! Poratujcie mnie, lordzie, lady!

Wśród tego zgiełku rozległ się dziwnie słodki i śpiewny głos o lekkim, cudzoziemskim akcencie:

– Nie wypędzajcie tego biedaka, dajcie mu jeść na mój rachunek, proszę was.

W kawiarni wszyscy mimo woli zamilkli. Lecz Sally trzymając lichtarze, szła już ku drzwiom prowadzącym do sypialnych pokojów, a hrabina pośpieszyła za nią, uchodząc przed nieprzyjacielem o tak słodkim i melodyjnym głosie.

Zuzanna posłusznie zamierzała uczynić to samo; z żalem tylko rzucała spojrzenia na drzwi wejściowe, w których wciąż jeszcze miała nadzieję zobaczyć ukochaną koleżankę.

Jellyband otworzył drzwi, ufając, że zdoła zażegnać katastrofę, wiszącą w powietrzu, lecz już ten sam cichy, dźwięczny głos odezwał się żartobliwą skargą:

– Br… jestem przemoczona jak śledź. Boże! Czy kto widział taki klimat?

– Zuzanno, chodź ze mną natychmiast, czy słyszysz? -zawołała hrabina wyniośle.

– Mamo! – błagalnie szepnęła Zuzanna.

– Panie… chwileczkę… hm…

– jąkał się Jellyband, który stanął w poprzek drzwi, aby nie dopuścić nowo przybyłych do sali.

– Przepraszam, przyjacielu -rzekła lady Blakeney z cieniem zniecierpliwienia w głosie – po co stoisz przede mną i tańczysz jak kulawy indyk? Puść mnie do ognia, zmarzłam do szpiku kości!

I w jednej chwili, odtrąciwszy lekko gospodarza, weszła do sali.

Istnieje dużo portretów i miniatur Małgorzaty St. Just, lady Blakeney, jak się wówczas nazywała, ale jest bardzo wątpliwe, aby znalazła się jedna podobizna, mogąca oddać w całej pełni jej nadzwyczajny wdzięk i urodę. Wysoka, ponad średnią miarę, o wspaniałej królewskiej postawie, była tak urocza, że nawet hrabina zatrzymała się, oczarowana jej widokiem.

Małgorzata Blakeney miała najwyżej lat 25, a uroda jej była w pełnym rozkwicie. Duży kapelusz, przybrany w miękkie falujące pióra, rzucał lekki cień na jej klasyczne czoło, okolone aureolą złotych włosów, tego dnia nie pudrowanych. Miała słodkie, niemal dziecięce usta, prosty, kształtny nos, okrągły podbródek i delikatną szyję, a czar jej podnosił jeszcze malowniczy ówczesny strój. Bogata suknia z niebieskiego aksamitu przylegała do jej zgrabnej figury; w drobnej ręce trzymała z właściwym sobie wdziękiem laskę, ozdobioną szerokim pękiem wstążek, wedle mody wprowadzonej niedawno przez wytworne panie.

7
{"b":"108657","o":1}