Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ależ nie, bynajmniej. Mam nadzieję, że lady Blakeney czuje się dobrze – dodał żywo Chauvelin, zmieniając tok rozmowy.

Percy zjadł zupę, wypił szklankę wina i Małgorzata miała wrażenie, że obrzucił izbę przelotnym spojrzeniem.

– Dobrze, dziękuję – odrzekł w końcu bardzo zimno.

Zapadło milczenie. Teraz Małgorzata swobodnie mogła obserwować tych dwóch wrogów, mierzących badawczo swe siły.

Widziała męża niemal wyraźnie, gdyż siedział przy stole najdalej o 10 kroków od miejsca, w którym była ukryta, kuląc się w kryjówce. Opanowała już szaloną chęć, by pokazać się mężowi. Człowiek, który tak przepysznie umiał odgrywać swą rolę, jak to czynił Percy w tej właśnie chwili, nie potrzebował pomocy kobiety.

Małgorzata ze wzruszeniem właściwym kochającej kobiecie, wpatrywała się przez podartą firankę w przystojną twarz męża i odgadywała w jego niebieskich, pozornie sennych oczach i w dobrodusznym uśmiechu tę niepospolitą siłę, energię i pomysłowość, które uczyniły go bohaterem i otoczyły tak wielką czcią i bezgranicznym zaufaniem towarzyszy. "19 nas jest gotowych każdej chwili oddać życie za twego męża lady Blakeney" powiedział jej sir Andrew.

Patrząc na to niskie czoło, na te intensywnie niebieskie oczy i całą jego postać, zdradzającą nieugiętą i żelazną energię, pomimo mistrzowsko granej komedii, jego nadludzką siłę woli i genialną inicjatywę, zrozumiała czar, jaki wywierał na towarzyszy. Czar ten podbił przecież ją samą, zapanował niepodzielnie nad jej sercem i wyobraźnią…

Chauvelin starając się ukryć zniecierpliwienie, pod pozorami zwykłej grzeczności, spojrzał ukradkiem na zegarek w nadziei, że Desgas nadejdzie każdej chwili i zuchwały Anglik znajdzie się pod strażą zaufanych żołnierzy kapitana Jutley'a.

– Czy jesteś w drodze do Paryża, sir Percy? – zapytał niedbale.

– Bynajmniej – odrzekł śmiejąc się Blakeney. – Nie jadę dalej jak do Lille. Paryż na razie jest nieprzyjemnym miastem. Czyż nie mam racji, monsieur Chaubertin? Przepraszam, Chauvelin.

– Może Paryż jest niemiły, ale nie dla angielskiego dżentelmena, jakim jesteś ty, sir Percy – odparł sarkastycznie dyplomata – dla dżentelmena, który nie miesza się zupełnie do walk, które się tam rozgrywają.

– A więc widzisz sam, że nie mam tam nic do czynienia, a nasz przeklęty rząd stanął całkowicie po waszej stronie. Ale widzę, że ci pilno sir – dodał, widząc, że Chauvelin wyjął znów zegarek. – Masz może jaką schadzkę? nie krępuj się mną. Mam jeszcze dużo czasu.

Wstał od stołu i przysunął krzesło do kominka i znów Małgorzata zawahała się, czy go nie przestrzec, gdyż czas mijał i Desgas mógł niebawem nadejść, o czym Percy nie wiedział.

– Nie śpieszę się nigdzie -ciągnął Percy wesoło – lecz nie uśmiecha mi się pozostanie w tej przeklętej norze. Zaręczam ci, sir – zaśmiał się, gdy Chauvelin po raz trzeci spojrzał na godzinę – że twój zegarek nie będzie szedł prędzej, dlatego, że ciągle na niego spoglądasz. Czekasz prawdopodobnie na przyjaciela?

– Tak, na przyjaciela.

– Mam nadzieję, że nie na damę, drogi księże – rzekł Blakeney – gdyż Kościół na pewno na takie schadzki nie pozwala. Zbliż się do ognia, panie Chauvelin, czy nie czujesz zimna?

Obcasem kopnął rozpalone kłody, które rozprysły się tysiącem iskier. Rzeczywiście nie śpieszył się wcale i nie przewidywał grożącego mu niebezpieczeństwa. Przysunął drugie krzesło do pieca i Chauvelin, którego niepokój ogarniał coraz widoczniej, usiadł koło ognia w ten sposób, aby widzieć drzwi wejściowe. Desgas wyszedł przed kwadransem. Małgorzata nie wątpiła, że gdy tylko powróci, Chauvelin zaniecha wszelkich dalszych planów, dotyczących pojmania uchodźców, i uwięzi natychmiast jej męża.

– Hej, monsieur Chauvelin! – odezwał się znów Blakeney – czy twoja przyjaciółka jest ładna? Te Francuzeczki bywają niekiedy diabelnie ładne. Ale pytanie moje zbyteczne – dodał, oparłszy się niedbale o stół – gdyż w tych kwestiach Kościół nie powinien mieć zdania. Nieprawdaż?

Ale Chauvelin go nie słuchał. Całą uwagę skupił na drzwiach, w których Desgas miał się ukazać lada chwila. Małgorzata również nie spuszczała wzroku z drzwi, gdyż usłyszała nagle wśród nocnej ciszy odgłos licznych i miarowych kroków.

Był to Desgas i jego ludzie. Za trzy minuty tu będą. Za trzy minuty stanie się rzecz okropna: szlachetny orzeł wpadnie w sidła na wróble! Chciała krzyczeć i biec do Percy'ego, ale nie miała odwagi. Patrzyła tylko na męża i śledziła każde jego poruszenie, gdy kroki żołnierzy stawały się coraz wyraźniejsze. Stał ciągle przy stole, odwrócony plecami do Chauvelina i mówił dalej spokojnym głosem. Dostrzegła jednak, że wyjął z kieszeni tabakierkę i zwinnym ruchem wsypał do niej zawartość stojącej na stole miseczki z pieprzem. Następnie zwrócił się znów do Chauvelina i zapytał z niewinnym uśmiechem:

– O czym to mówiłeś, sir?

Chauvelin, zbyt pilnie wsłuchany w zbliżające się kroki, nie zauważył, co robi jego przebiegły przeciwnik i z wysiłkiem starał się ukryć radość ze spodziewanego triumfu.

– O niczym – odrzekł przytomnie. – Nie mówiłem nic. A ty, sir Percy, co chciałeś powiedzieć?

– Mówiłem – rzekł Blakeney, zbliżając się do Chauvelina – że Żyd w Piccadilly sprzedał mi najlepszą tabakę, jaką kiedykolwiek widziałem. Czy zrobisz mi ten zaszczyt, aby spróbować, mój księżulku?

Stał tuż koło Chauvelina z dobrodusznym uśmiechem, podając mu tabakierkę. Francuz zaś, wsłuchując się w szybko zbliżające się kroki i spoglądając wciąż ku drzwiom, nie podejrzewał żadnej zasadzki ze strony przebiegłego Anglika. Niewinny wygląd przeciwnika uśpił wszystkie jego podejrzenia i z zaufaniem przyjął szczyptę tabaki.

Tylko ten, któremu przypadkiem zdarzyło się zażyć dawkę pieprzu, może mieć pojęcie o okropnych skutkach takiej fatalnej pomyłki. Chauvelinowi zdawało się, iż pieprz rozsadzi mu głowę. Kichał ustawicznie, nie mogąc złapać tchu. Przez chwilę był ślepy, głuchy, nieprzytomny, a tymczasem Blakeney spokojnie, bez najmniejszego pośpiechu włożył kapelusz, wyciągnął z kieszeni pieniądze, zostawił je na stole i swobodnie wyszedł z gospody.

Rozdział XXVI. Żyd

Małgorzata ochłonąwszy ze zdumienia, starała się uporządkować rozpierzchłe myśli. Ten ostatni, nieoczekiwany epizod, nie trwał dłużej niż parę minut, a Desgas z żołnierzami znajdował się już o kilka kroków od gospody pod "Burym Kotem".

Gdy zrozumiała nareszcie, co zaszło, ogarnęło ją gwałtowne uczucie radości i podziwu. Wszystko było tak proste, a takie genialne. Chauvelin znajdował się wciąż w tym samym opłakanym stanie, stokroć gorszym, niż po najsilniejszym nawet uderzeniu pięścią, gdyż nie był w stanie ani widzieć, ani słyszeć, ani przemówić, a tymczasem "Szkarłatny Kwiat" wymykał się z jego sideł. Blakeney uszedł, na pewno z intencją połączenia się ze zbiegami, ukrywającymi się w chacie ojca Blancharda. Co prawda na razie Chauvelin był obezwładniony i "Szkarłatny Kwiat" wyślizgnął się z rąk Desgasa, ale przecież całe wybrzeże było strzeżone, każdy kąt obszukany i każdy nieznajomy śledzony. Dokąd mógł się udać Percy, ubrany w tak bogate szaty i jak mógł nadal uniknąć schwytania?

Wyrzucała sobie teraz gorzko, że nie zeszła ze schodów i nie dała mu dowodu swej trwogi o niego i gorącej miłości, nie przestrzegając go o czyhającym na niego niebezpieczeństwie. Śmiertelnym lękiem przejęła ją myśl, że Percy nie wiedział o rozkazach wydanych przez Chauvelina, tyczących się jego pojmania. Ale zanim te okropne przypuszczenia skrystalizowały się w jej umyśle, usłyszała tuż koło drzwi szczęk broni i silny głos Desgasa, który rozkazywał żołnierzom: "Stój!"

Chauvelin powracał z wolna do przytomności. Nie kichał już tak gwałtownie i chwiejąc się powstał z krzesła. Starał się dojść do drzwi, gdy Desgas zapukał.

Chauvelin otworzył mu śpiesznie i zanim sekretarz zdołał wymówić słowo, zapytał między dwoma kichnięciami:

41
{"b":"108657","o":1}