Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Bez wątpienia, gdyż ma pomysły wprost zdumiewające, a przestrzeżony będzie jeszcze ostrożniejszy.

– W takim razie przejdź się po tej mieścinie dla zbadania sytuacji, a ja tu będę czekać na przybycie Percy'ego. Może wpadniesz na jego ślad i oszczędzisz tym sposobem dużo cennego czasu. Jeżeli odnajdziesz męża, proś go, aby miał się na baczności.

– Czy czekałabyś pani w tak wstrętnej norze?

– Cóż mi to szkodzi? poproś tylko naszego mrukliwego gospodarza o inny pokój, abym nie była wciąż narażona na towarzystwo tych wchodzących i wychodzących robotników. Ofiaruj mu także hojny napiwek, aby mnie ostrzegł, gdy wróci wysoki Anglik.

Mówiła z wielkim spokojem, prawie wesoło, choć była przygotowana na najgorsze. Postanowiła nie okazać najmniejszej słabości i stać się godną tego, który ofiarowywał życie za bliźnich.

Sir Andrew nie opierał się, chętnie poddając się energicznym rozkazom Małgorzaty. Zapukał lekko do drzwi, za którymi przed chwilą znikł Brogard z żoną, i oczywiście usłyszał siarczyste przekleństwo.

– Hej przyjacielu Brogard! – rzekł młodzieniec rozkazująco – pani chciałaby nieco odpocząć. Czy mógłbyś odstąpić jej osobny pokój, gdyż pragnęłaby pozostać sama?

Wyciągnął z kieszeni pieniądze i zadzwonił nimi znacząco.

Brogard otworzył drzwi i wysłuchał niechętnie żądania gościa. Na widok złota wyprostował się nieco, wyjął fajkę z ust i wszedł do izby. Wskazał przez ramię strych i ryknął:

– Może tam poczekać, zupełnie jej to wystarczy; zresztą nie mam innego pokoju.

– Ależ naturalnie – rzekła lady Blakeney po angielsku, zrozumiawszy jaką korzyść wyciągnie z tej kryjówki. – Daj mu pieniądze, sir Andrew. Jestem zupełnie zadowolona z tej propozycji, gdyż zobaczę wszystko, a sama pozostanę w ukryciu.

Skinęła na Brogarda, który wszedł po schodach na strych i odgarnął słomę leżącą na podłodze.

– Błagam cię, madame – rzekł sir Andrew, gdy Małgorzata podeszła ku chwiejącym się schodom – postępuj z rozwagą! Pamiętaj, że ten dom przepełniony jest szpiegami i nie pokazuj się sir Percy'emu, dopóki nie upewnisz się, że jesteś z nim sam na sam.

Ale zrozumiał, jak dalece ta przestroga była zbyteczna. Młoda kobieta tchnęła spokojem i równowagą jak mężczyzna. Nie potrzebował się obawiać lekkomyślności z jej strony.

– Bądź spokojny – odpowiedziała, siląc się na wesołość. – Mogę uroczyście obiecać, że nie narażę na niebezpieczeństwo życia męża ani jego planów. Nie bój się, zaczekam na sposobność, którą uznam za najkorzystniejszą.

Brogard zszedł ze strychu i Małgorzata udała się do bezpiecznej kryjówki.

– Nie śmiem pocałować cię w rękę, madame – rzekł sir Andrew

– od chwili, gdy jestem twoim lokajem, ale proszę cię, bądź dobrej myśli. Jeżeli nie spotkam się z Blakeney'em w przeciągu pół godziny, powrócę w nadziei, iż zastanę go tutaj.

– Tak, to będzie najlepiej. Możemy bezpiecznie poczekać pół godziny, gdyż Chauvelin rychlej się nie zjawi. Ufajmy Bogu, że jedno z nas zobaczy się z Percy'ym, zanim Chauvelin nadejdzie. Życzę ci szczęścia przyjacielu i nie obawiaj się o mnie.

Wspięła się lekko po ostatnich stopniach spróchniałych schodów prowadzących na strych. Brogard nie zwracał już na nią najmniejszej uwagi, mogła zatem postępować zupełnie spokojnie. Sir Andrew pozostał w izbie, póki nie znikła w głębi kryjówki i nie usadowiła się na słomie. Gdy zasunęła podartą firankę, młodzieniec mógł zdać sobie sprawę, jak dobrze była ukryta, by wszystko widzieć i słyszeć, nie będąc widoczna dla nikogo. Gburowaty Brogard otrzymał zapłatę tak hojną, że nie miał najmniejszego interesu, aby ją zdradzić. Sir Andrew podszedł ku drzwiom i jeszcze raz obrócił się, by spojrzeć na strych.

Dostrzegł przez dziury firanki słodką twarzyczkę Małgorzaty i stwierdził z radością, że była spokojna, a nawet uśmiechnięta.

Skinął przyjaźnie głową na pożegnanie i znikł w nocnej ciemności.

Rozdział XXIV. Zasadzka

Następny kwadrans minął spokojnie i cicho. W dolnej izbie Brogard posprzątał ze stołu i nakrył dla nowych gości. Małgorzata z takim zajęciem śledziła te przygotowania, że oczekiwanie wydało jej się mniej męczące. Była pewna, że przyrządzano wieczerzę dla Percy'ego i Brogard musiał odczuwać dla wysokiego Anglika pewne uszanowanie, gdyż zadawał sobie trudu, aby nakrycie przybrało wygląd mniej odrażający.

Wyjął ze starego kredensu coś, co na pierwsze wejrzenie podobne było do obrusa, ale gdy nakrył stół tym czymś i zobaczył mnogie dziury i plamy, pokiwał bezradnie głową, starając się ukryć je, o ile możności, pod talerzami. Potem z szuflady wyciągnął serwetę równie starą i podartą, ale trochę czystszą i zaczął wycierać nią starannie szklanki, łyżki i talerze, stojące na stole.

Małgorzata nie mogła wstrzymać się od śmiechu na widok tych przygotowań, które Brogard uskuteczniał przy wtórze przeróżnych przekleństw. Widocznie olbrzymi wzrost, bary Anglika, a może siła jego pięści zaimponowały wolnemu obywatelowi francuskiemu, gdyż inaczej nie byłby zadawał sobie tyle pracy dla takiego "przeklętego arystokraty".

Gdy stół i nakrycie było gotowe, gospodarz objął owoc swego trudu wzrokiem zupełnie zadowolonym. Wytarł kurz z krzesła rąbkiem bluzy, zamieszał w rondlu, dorzucił trochę suchych gałęzi do ognia i wyszedł z izby.

Lady Blakeney pozostała sama ze swymi myślami. Rozciągnęła na słomie płaszcz podróżny i usiadła dość wygodnie, gdyż słoma była świeża i zaduch z dołu nie dochodził do strychu. I nagle poczuła się niemal szczęśliwa, gdyż przez podartą firankę mogła spoglądać na kulawe krzesło, poplamiony obrus, szklankę, talerz i łyżkę, które czekały na Percy'ego. Była szczęśliwa, że niedługo, bardzo niedługo, mąż jej nadejdzie i że będą już razem.

To przeświadczenie tak było słodkie, że zamknęła oczy w upojeniu na myśl, że za parę minut zbiegnie ze schodów, stanie przed nim i powie mu, że z radością umarłaby za niego lub z nim, a on porwie ją w swe potężne ramiona i przytuli do serca. Co stanie się potem, nie była w stanie tego przewidzieć. Wiedziała, że sir Andrew miał rację twierdząc, że Percy wypełni wszystko, co postanowił, lecz ona mogła błagać go o ostrożność i przestrzec, że Chauvelin go ściga i tropi.

Wiedziała także, że czeka ją nowe rozstanie, gdy Percy wyruszy na niebezpieczną wyprawę i postanowiła posłusznie wypełnić rozkazy, choćby nawet wymagał, by oddaliła się i czekała na dalsze wypadki w nadludzkiej męce i niepewności. Ale i ta ostateczność wydawała jej się znośniejsza niż myśl, że Percy nie dowie się nigdy, jak bardzo go kochała.

Nagle czujny jej słuch uchwycił odgłos dalekich kroków. Serce jej wezbrało nadzieją. Czy to nareszcie Percy? Nie, krok ten nie był tak pewny jak jego chód… wreszcie zorientowała się, że to dwaj ludzie zbliżają się jednocześnie…

Ale nie miała czasu na dalsze domysły, gdyż w tej właśnie chwili rozległ się ostry, rozkazujący głos i pchnięte gwałtownie drzwi otworzyły się szeroko.

– Hej obywatelu Brogard! hola!

Małgorzata nie mogła zobaczyć wchodzących, gdyż przez dziurę firanki tylko jedna część pokoju była widoczna.

Słyszała wlokący się krok Brogarda, wychodzącego z sąsiedniej izby i jego zwykłe przekleństwa, ale gospodarz, gdy zobaczył nieznajomych, zatrzymał się, obrzucił ich pogardliwym spojrzeniem, pogardliwszym nawet od tego, którym obrzucał poprzednich gości, i syknął: -Przeklęta sutanna!

Małgorzata uczuła, że serce jej zamiera z trwogi. Rozszerzone przerażeniem oczy utkwiła w jednym z przybyłych, który właśnie zbliżał się do Brogarda. Ubrany był w sutannę. Miał na głowie kapelusz o szerokich brzegach i trzewiki z klamerkami, zwykły strój francuskich księży. Lecz gdy stanął przed gospodarzem, rozpiął sutannę i odkrył na piersiach oficjalną trójkolorową szarfę, pogardliwa postawa Brogarda zamieniła się w jednej chwili na służalczą uniżoność.

Przybycie francuskiego "księdza" ścięło krew w żyłach Małgorzaty. Nie mogła dostrzec jego twarzy osłoniętej wielkim kapeluszem, ale poznała cienkie kościste ręce, lekko zgarbioną postać, słowem całą jego sylwetkę. Był to Chauvelin.

38
{"b":"108657","o":1}