Sir Andrew wszedł bez wahania.
– Jesteśmy podróżnymi z Anglii, obywatelu – rzekł śmiało po francusku.
Człowiek, który otworzył dzrzwi, okazał się właścicielem tej wstrętnej chałupy. Był to mężczyzna średniego wieku, tęgi, ubrany w brudną niebieską bluzę i ciężkie chodaki, z których wyglądały długie źdźbła słomy. Nosił oczywiście nieodstępną czerwoną czapkę, z trójkolorową kokardą, odpowiadającą jego obecnym poglądom politycznym, a w ręku trzymał krótką drewnianą fajkę, cuchnącą tytoniem. Spojrzał podejrzliwie i z widoczną pogardą na podróżnych, mruknął "przeklęci Anglicy" i splunął na ziemię, aby okazać swą niezależność moralną. Jednak usunął się nieco, aby dać im miejsce, w przypuszczeniu, że ci intruzi mają pełną sakiewkę.
– O Boże! – szepnęła Małgorzata, wchodząc do pokoju z chustką przy nosie – co to za okropna dziura. Czy wiesz na pewno, że to właśnie ta gospoda?
– Ależ na pewno – odrzekł jej towarzysz, odkurzając krzesło chusteczką ozdobioną koronkami -choć przyznaję, że nigdy nie widziałem brudniejszej nory.
– Istotnie, lokal ten nie jest zbyt pociągający – westchnęła Małgorzata, rozglądając się z ciekawością i obrzydzeniem po odrapanych murach, złamanych krzesłach i kulawym stole.
Właściciel zajazdu pod "Burym Kotem", zwany Brogard, nie zwracał już teraz żadnej uwagi na gości. Sądził, że zamówią kolację, a wolny obywatel nie miał najmniejszego obowiązku okazywania grzeczności lub uszanowania komukolwiek, nawet ludziom najlepiej ubranym. Przy piecu siedziało jakieś stworzenie, okryte łachmanami i gdyby nie czepiec – niegdyś biały – i szmata naśladująca spódnicę, nikt nie domyśliłby się w nim kobiety. Mruczała pod nosem i od czasu do czasu mieszała coś w garnku.
– Hej przyjacielu – zawołał w końcu sir Andrew – zjedlibyśmy chętnie kolację. Ta obywatelka – rzekł, wskazując palcem stos łachmanów skulony przy ogniu – gotuje jak widzę jakąś znakomitą zupę, a moja pani nie miała nic w ustach od kilku godzin.
Brogard milczał. Nie przystoi bowiem wolnemu obywatelowi odpowiadać zbyt grzecznie na życzenia gości.
– Przeklęty arystokrata – zamruczał i znów splunął na ziemię.
Następnie zbliżył się powoli do kredensu, stojącego w kącie pokoju, wyjął z niego starą cynową wazę i podał ją połowicy, która również milcząco zaczęła ją napełniać dymiącą zupą.
Małgorzata przypatrywała się temu z wzrastającym obrzydzeniem. Gdyby nie doniosłość jej planów, dawno by uciekła z tej cuchnącej nory.
– Nasz gospodarz i gospodyni nie są zbyt mili – zauważył sir Andrew, widząc wyraz niesmaku na twarzy towarzyszki. – Wolałbym podać pani wytworniejszy i smaczniejszy posiłek, lecz sądzę, że zupa nie okaże się zbyt odrażająca, a wino będzie nie najgorsze. Ci ludzie gniją w brudzie, ale jedzą dobrze.
– Sir Andrewie -zaprotestowała – nie troszcz się o mnie, doprawdy, nie myślę w tej chwili o jedzeniu.
Brogard milcząc przygotowywał kolację. Położył na stole dwie łyżki i ustawił 2 szklanki, które sir Andrew wytarł starannie, a następnie przyniósł butelkę wina i bochenek chleba. Małgorzata niechętnie siadła do stołu i zmusiła się do jedzenia. Sir Andrew, grając rolę lokaja, stanął za jej krzesłem.
– Zaklinam cię, madame – szepnął, widząc, że Małgorzata nie mogła prawie nic przełknąć – zaklinam cię, bądź rozsądna i jedz. Pamiętaj, że potrzeba ci jeszcze dużo sił.
Zupa nie była zła, zapach i smak miała znośny, ale otoczenie budziło wstręt i odejmowało chęć do jedzenia. Małgorzata ukroiła kawałek chleba i wypiła trochę wina. – Tak mi przykro, sir Andrewie, że stoisz, zamiast jeść razem ze mną. Potrzebujemy przecież sił oboje. Ten człowiek po prostu pomyśli, że jestem ekscentryczną Angielką, która ucieka ze swym lokajem. Usiądź przy mnie i spożyj tę lichą zupę.
Obsłużywszy swych gości, Brogard nie zajmował się potem nimi wcale, a matka Brogard wyszła cicho z pokoju, człapiąc pantoflami, gospodarz zaś chodził po pokoju, paląc śmierdzącą fajkę, puszczając niekiedy dym w twarz Małgorzaty, jak przystało wolnemu obywatelowi, dla którego nie istnieją różnice klas.
– Przeklęte bydlę – zawołał sir Andrew porywczo, gdy Brogard nachylił się nad stołem i wypuszczając kłęby dymu, przyglądał się ze wzgardą swym gościom.
– Zlituj się – upomniała go żywo Małgorzata, widząc, że młodzieniec z angielską popędliwością zaciskał groźne pięści. – Nie zapominaj, że jesteśmy we Francji i że trzeba tu wszystko znosić spokojnie.
– Miałbym ochotę łeb mu skręcić – syknął z pasją sir Andrew.
Usłuchał Małgorzaty, siadł przy niej, aby zmusić się do przełknięcia zupy i wina.
– Proszę cię, nie drażnij tego gbura, gdyż inaczej nie zechce odpowiadać na nasze pytania.
– Robię co mogę, jak widzisz, ale daję słowo, że wolałbym go zakłuć, niż zadawać mu pytania.
– Hej przyjacielu – rzekł wesoło, zwracając się do Brogarda i klepiąc go lekko po ramieniu. – Czy widujesz tu niekiedy ludzi z naszych stron, czyli angielskich podróżnych?
Gospodarz spojrzał spode łba, znów wypuścił kłąb dymu z fajki, aby pokazać, że mu nie pilno z odpowiedzią, a potem mruknął:
– Tak, niekiedy.
– Naturalnie – odparł sir Andrew niedbale – angielscy podróżni wiedzą dobrze, gdzie szukać dobrego wina. A teraz słuchaj: moja pani chciałaby wiedzieć, czy nie widziałeś przypadkiem jednego z jej znajomych, angielskiego dżentelmena, który często dla interesów przyjeżdża do Calais. Jest bardzo wysoki i dopiero co wyjechał do Paryża. Moja pani miała nadzieję, że spotka się z nim w Calais.
Małgorzata starała się nie patrzeć na Brogarda ze strachu, by nie zdradzić przed nim trwogi, z jaką czekała na jego odpowiedź. Ale wolny francuski obywatel nie śpieszył się i dopiero po chwili rzekł powoli.
– Wysoki Anglik? Dziś? Tak, widziałem go.
– Widziałeś go? – zapytał sir Andrew.
– Tak, dzisiaj – mruknął kwaśno Brogard. Następnie wziął spokojnie kapelusz sir Andrewa leżący na krześle, wsadził go na głowę, strzepnął brudną bluzę i próbował objaśnić rozmaitymi ruchami, że ten pan, o którym była mowa, miał na sobie piękne ubranie.
– Przeklęty arystokrata -mruknął znowu – ten wysoki Anglik!
Małgorzata ledwo powstrzymała okrzyk zgrozy.
– To z pewnością sir Percy! I nawet się nie przebrał!
Uśmiechnęła się przez łzy na myśl o tym szczególnym zamiłowaniu męża do elegancji, z której nie chciał nawet rezygnować w obliczu śmierci i narażał się na szalone i niedorzeczne niebezpieczeństwa, zwracając na siebie uwagę modnym ubraniem, śnieżnymi żabotami i koronkami.
– Ach! co za lekkomyślność! -westchnęła. – Sir Andrewie, zapytaj tego człowieka, kiedy Percy wyszedł.
– Tak przyjacielu – rzekł sir Andrew, zwracając się znów do Brogarda, równie niedbale – ten lord ubiera się zawsze bardzo elegancko i jest przyjacielem tej pani. Mówiłeś, że wyszedł?
– Tak, wyszedł… ale powróci… zamówił kolację.
Sir Andrew nagłym ruchem położył rękę na ramieniu Małgorzaty. To ostrzeżenie nie było przedwczesne, gdyż szalona radość o mało jej nie zdradziła. Był zdrów, nic złego go dotąd nie spotkało, przyjdzie tu za chwilę, zobaczy go może już za parę minut… Ach, ten bezmiar szczęścia po prostu ją zabijał!
– Tutaj? – zawołała patrząc na Brogarda, który zmienił się nagle w jej oczach w jakiegoś niebiańskiego zwiastuna. – Tutaj? Mówisz, że angielski dżentelmen powróci tutaj?
Niebiański zwiastun splunął, aby okazać pogardę dla tych wszystkich wstrętnych arystokratów, którzy upodobali sobie zajazd pod "Burym Kotem".
– Jeżeli zamówił kolację, to wróci – mruknął. – Przeklęty Anglik – dodał niecierpliwie na myśl, że tyle miał kłopotu z powodu jednego marnego Anglika.
– Ale czy wiesz, gdzie jest teraz? – zapytała żywo, kładąc delikatną białą rączkę na brudnym rękawie jego granatowej bluzy.
– Poszedł zamówić konia i wózek – rzekł Brogard lakonicznie, odrzucając nagłym ruchem ze swego ramienia ładną rączkę, którą z dumą całowali książęta krwi.
– O której godzinie wyszedł? – zapytała z bijącym sercem.