Литмир - Электронная Библиотека

Drzwi otworzyły się cicho i Jessie znalazła się przy dużym łożu, wspartym na czterech słupach, zanim Rodrigo, stojący przy oknie wychodzącym na dziedziniec, zdążył się odwrócić. Łoże zasłonięto tiulowymi firanami, lecz w pokoju paliło się tylko jedno światło, toteż trudno było dojrzeć, co się za nimi dzieje.

– Dlaczego odgradzacie go od świata? Cierpi na jakąś zaraźliwą chorobę?

– Ależ skąd! – szepnął Rodrigo, robiąc krok naprzód. – Lekarz zalecił spokój, a my stosujemy się do jego instrukcji.

– Chory powinien mieć powietrze i światło. Nie wolno zasłaniać łóżka.

– Mnie się też tak wydaje, ale nie jestem medykiem i nie wiem, co byłoby najlepsze dla wuja.

– Zdrowy rozsądek… a zresztą wszystko jedno… – odparła Jessie z irytacją. Nie znosiła czuć się jak intruz, choć była właśnie intruzem.

– Musisz wyjść – powiedział Rodrigo grzecznie, ale stanowczo.

Zmarszczyła brwi.

– Jeszcze mu o mnie nie wspominaliście, prawda? Czy to również pomysł doktora, czy raczej Nity?

– Postępujesz nie fair. Nie rozumiesz, jak bardzo by się zdenerwował, myśląc o czymś, co może okazać się nieprawdą.

– Wuj wiedziałby, czy to prawda.

– Szok mógłby go zabić. Nie rozumiesz?

– Bardzo mi przykro. Wierzę jednak, że gra warta jest świeczki.

– Kto to przyszedł? – Na dźwięk tego cichego głosu Jessie aż się wzdrygnęła. Rodrigo spojrzał na nią ostrzegawczo.

– Nikogo tu nie ma, wuju. – Już nie szeptał.

– Kłamiesz, chłopcze. Oczy mnie nie zawodzą. Widzę coś przez ściany tego mauzoleum, choć ty pewnie nie możesz zajrzeć do środka.

– Chciałem ci zapewnić spokój, wuju – odparł Rodrigo ze skruchą. – Musisz wypoczywać.

– Wypoczywam stanowczo zbyt dużo. Potrzebna mi odmiana. Kto tu jeszcze jest?

Długie, szczupłe palce rozchyliły kotarę. Jessie wstrzymała oddech ze zdziwienia.

– Jaki pan młody! – wykrzyknęła.

– Nie tak młody jak kiedyś, kochanie.

– Wyobrażałam sobie pana zupełnie inaczej – wybuchnęła bez zastanowienia. – Siwowłosy, pomarszczony… Do licha… to znaczy…

– Urocza z ciebie istota – zaśmiał się don Carlos. – Podejdź bliżej, abym mógł się przekonać, czy naprawdę jesteś taka ładna, jak się wydaje. Oczy chyba mnie nie zawodzą, ale ten półmrok płata figle.

Jessie przysunęła się bliżej. Jej zdziwienie rosło. Nie sądziła ani przez chwilę, że wygląd don Carlosa potwierdzi prawdę, lecz tak właśnie się stało. Mężczyzna leżący w ogromnym łożu przypominał Chase'a do tego stopnia, że nie mogło być mowy o pomyłce. Był, oczywiście, starszy, lecz nie tak stary, jak się spodziewała. Nie przypuszczała, że poznał Mary jako młodzieniaszek. Najwyraźniej nie liczył więcej niż czterdzieści sześć czy czterdzieści siedem lat, odznaczał się "wyjątkowo szczupłą budową ciała i bladą cerą. Był wychudzony, lecz stanowczo nie osiągnął jeszcze wieku, kiedy to pora umierać. Na czarnych jak skrzydła kruka włosach widniało zaledwie pojedyncze pasemko siwizny, ciemne oczy patrzyły bystro i przenikliwie. Kąciki warg unosiły się wesoło do góry – jak u Chase'a.

– Mój wygląd dziwi panią coraz bardziej, prawda? – spytał.

– Wygląda pan po prostu jak ktoś, kogo bardzo dobrze znam – odparła Jessie z roztargnieniem.

– Jessico… -powiedział Rodrigo ostrzegawczo. Pojął dwuznaczność tej wypowiedzi.

– To prawda, Rodrigo. – Jessica skinęła uspokajająco głową. – Ale nie zapomniałam o naszej rozmowie.

– Na mój temat? – westchnął don Carlos. – Jakież to niemiłe dla tak młodych ludzi. Powinniście wymieniać wrażenia na temat wesołych rzeczy, przyjęć, zabaw… Właśnie, czy mój siostrzeniec opowiedział już pani o swoich matadorskich umiejętnościach?

– Nie, senor. Jeszcze nie.

– Naprawdę, Rodrigo? Zwykle oczarowujesz młode damy historyjkami świadczącymi o twym męstwie.

Jessie poczerwieniała jak piwonia.

– Myli się pan co do mnie i Rodriga. Dopiero się poznaliśmy.

– Tak więc jest pani przyjaciółką Nity.

– Nie. Nazywam się Jessica Summers. Podróżowałam…

Nie mogła dokończyć. Nie potrafiła go okłamywać.

– Podróżowała pani? – powtórzył don Carlos. – Po Europie? A teraz jest pani moim gościem? Wspaniale! Cieszę się, że czuje się pani tu dobrze, choć sam nie potrafię okazać gościnności. Gdzie znajduje się pani dom, senorita?

– Senora. Mieszkam w Ameryce.

– W Ameryce! Doskonale! Będzie mnie pani musiała często odwiedzać; porozmawiamy. Mój angielski trochę zardzewiał, lecz bardzo chciałbym sprawdzić, jak sobie z nim radzę.

– Z przyjemnością, senor.

– Senor, senor Musi nazywać mnie pani Carlosem. A gdzie się podział ten szczęściarz, mąż pani?

– Rozdzieliliśmy się, niestety, podczas podróży.

– Czy on panią znajdzie?

– Z pewnością, don Carlosie.

– Wspaniale! Musi go pani do mnie przyprowadzić, gdy tylko się pojawi. I nie pleć, Rodrigo, że odwiedziny mi szkodzą. Potrzebuję odmiany. Towarzystwo tej damy bardzo dobrze mi robi.

– Znakomicie, wuju, ale naprawdę powinieneś teraz odpocząć.

– Nie słuchasz mnie, Rodrigo. Może na chwilę zostawisz mnie sam na sam z moim gościem? Nie wspominałeś Jessice o moich wyprawach do Ameryki? Znajdziemy wdzięczny temat do rozmowy.

– O wyprawach? Ależ pojechałeś tam tylko raz, kiedy byłeś młodszy niż ja teraz.

– Bzdura! – odparł Carlos. – Dziesięć lat temu ponownie przeprawiłem się przez ocean. Było to już po pogrzebie Francisca, matka zabrała cię wtedy do Francji.

– Popłynąłeś do Ameryki? Po co?

– Aby kogoś odnaleźć.

– Nie znalazłeś jej, prawda? – wtrąciła Jessie, zanim Rodrigo zdołał ją powstrzymać.

– Nie. Ten twój kraj jest stanowczo zbyt duży – odparł smutno don Carlos, patrząc dziwnie na dziewczynę.

Jessie dostrzegła zdumienie na jego twarzy i zrozumiała, że się zdradziła. Domyśliła się, że don Carlos pojechał szukać Mary i dlatego użyła w pytaniu słowa „jej".

– Naprawdę powinnam już iść – powiedziała niespokojnie. – Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby poczuł się pan przeze mnie gorzej.

– Nie ma obawy – odparł bardzo spokojnie. – Mogę znów liczyć na pani odwiedziny?

– Oczywiście.

– W takim razie muszę teraz panią wypuścić.

Jessie ujęła dłoń mężczyzny, a ten ucałował delikatnie koniuszki jej palców. Przez cały ten czas patrzył na nią tak przenikliwie, jakby potrafił czytać w jej myślach.

Zatrzymał ją jeszcze w progu. Jego pierwsze słowa wypowiedziane po angielsku zaparły Jessie dech w piersiach.

– Jeszcze jedno, Jessico Summers. Kim jest ten podobny do mnie mężczyzna, o którym mój przesadnie ostrożny siostrzeniec wolałby nie mówić?

Jessie odwróciła głowę w kierunku pytającego. Przez chwilę zdawało jej się, że w jego głosie słychać nadzieję. Niemożliwe! Nie mógł się domyślić. Nie na podstawie tak skąpych informacji. Ale posunęła się już daleko, a on musiał w końcu poznać prawdę.

– Moim mężem – odrzekła.

– O Boże! – jęknął. – Dziękuję ci, kochana.

48
{"b":"108549","o":1}