Литмир - Электронная Библиотека

Sugerował, że moje zachowanie wynika z oporów przed wprowadzeniem wspólników do stworzonego przez nas interesu. Oskarżał mnie, że nie potrafię dostrzec niczego poza produktami, jakie obecnie wytwarzaliśmy, że nie myślę o przyszłości. Zarzucał mi upór i brak wyobraźni. Obruszałem się na niego i obwiniałem go o chciwość.

Naturalnie, obydwaj przesadzaliśmy. Wiedzieliśmy, że podczas kłótni, w gniewie często się przejaskrawia.

Sprawa stanęła na ostrzu noża, gdy Reg potajemnie rozpoczął rozmowy z firmą specjalizującą się w twardych masach plastycznych. „Próbowałem ich tylko wybadać”, tłumaczył się, gdy powiedziałem mu, że się o tym dowiedziałem (w. czasie nieobecności Rega odebrałem telefon od dyrektora tamtej firmy, który nie wiedział o naszej różnicy zdań), nie dałem się jednak udobruchać. Odnosiłem się podejrzliwie do „praktyk”, jakie stosował w interesach, choć żywiłem szczery podziw dla jego zręczności. Sprawy zaczynały biec zbyt szybko dla mnie. Stwierdziłem, że moja wiedza fachowa nie znaczy nic wobec jego polityki ekonomicznej. Przepełniał mnie gniew wypływający z obawy.

Reg miał tego dość, przecież kierował się jak najlepiej pojętym dobrem firmy. Negocjował z innymi zakładami, ponieważ obawiał się, że jeśli nie rozszerzymy działalności, w końcu połkną nas większe firmy. Nie przejmował się, że stracilibyśmy sporo ze swej niezależności. W interesach nie można być biernym, stać w miejscu. Jedynie możliwy jest postęp lub… regres. Byłem dla niego zawadą, dopuszczającym do tego, by firma pogrążała się w stagnacji.

W końcu cisnął we mnie telefonem i wybiegł z biura.

Telefon uderzył mnie w ramię. Osunąłem się na fotel, zaskoczony nie tyle bólem, ile niespotykanym zachowaniem Rega. Po kilku sekundach wezbrał we mnie gniew i pobiegłem za nim.

Ledwie zdążyłem zauważyć, że jego samochód wyjeżdża na drogę dojazdową. Wygrzebałem pospiesznie kluczyki z kieszeni, otworzyłem drzwiczki własnego samochodu i wskoczyłem do środka. Docisnąłem z wściekłością pedał gazu do deski i ruszyłem w pościg za Regiem.

Tylne światła Rega tworzyły daleko przede mną dwa czerwone punkciki. Po chwili zaczęły się powiększać. Przemknęliśmy przez Edenbridge, później przez prosty odcinek szosy i w końcu przez łagodny zakręt. Znaleźliśmy się w pozbawionej świateł wiejskiej okolicy. Reflektorami dałem Regowi znak, by się zatrzymał. Chciałem się do niego wtedy dobrać. Reg zjechał w wiejską drogę prowadzącą do Southborough, gdzie mieszkał. Zwolniłem tylko na tyle, by zmieścić się w zakręcie.

Nacisnąłem hamulce, gdy zobaczyłem, że Reg zatrzymał się i wysiadł z samochodu. Mój wóz zakołysał się i stanął. Reg ruszył w moją stronę. Gdy zrównał się ze mną, wyciągnął przed siebie ręce i zaczął mówić: „Słuchaj, zachowujemy się jak szcze…” Zignorowałem jednak wyciągniętą do mnie w geście zgody rękę oraz słowa mające przywrócić mi rozsądek.

Otworzyłem drzwi wozu, odtrąciłem jego rękę i… trzasnąłem go w szczękę. Natychmiast po tym wskoczyłem do samochodu, wrzuciłem wsteczny bieg i wjechałem z powrotem na główną drogę. Widziałem jeszcze, że Reg podnosi się z ziemi. Twarz zalewało mu światło moich reflektorów.

Poruszał ustami – zorientowałem się, że wypowiada moje imię – a na twarzy pojawił mu się wyraz zgrozy.

Gdy wjechałem z powrotem na główną drogę, oślepiło mnie białe światło. Poczułem, że samochód staje dęba i przez przenikliwy ból usłyszałem czyjś krzyk. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to mój krzyk. Potem ból, światło, krzyk stały się nie do zniesienia. Umarłem.

Odpływałem. Mój samochód był całkiem zmiażdżony, kabina ciężarówki, w którą uderzyłem, była pogięta, wydobywał się spod niej kierowca, na jego wystraszonej twarzy malowało się niedowierzanie, Reg starał się wyciągnąć mnie z samochodu, wołał mnie po imieniu i płakał na widok mojego zmasakrowanego ciała. Potem zapadła ciemność. A potem… wydobywałem się z macicy mojej nowej matki.

* * * * *

Podniosłem się. Chwiejnie stanąłem na nogach. Kręciło mi się we łbie, byłem oszołomiony, ale nie tylko od uderzenia w szybę. Oto nagle uświadomiłem sobie, że Reg nie był złym mężczyzną z moich snów. Był przyjacielem za życia i przyjacielem po śmierci. Respektując moją wolę, nie powiększał firmy. Nowe skrzydło świadczyło jedynie, że przynosiła dochody i rozrastała się tak, jak chciałem, że nie zaszły żadne dramatyczne zmiany, a jedynie ulepszenia istniejącego stanu. Czy Reg zachowywał ten stan przez szacunek dla mnie, czy może jego plany spaliły na panewce przez moje niezdecydowanie? Miałem wrażenie, że raczej przez szacunek dla mnie. Do tego Reg, zatwardziały stary kawaler, przyjaciel, który przyznał otwarcie, że dla niego zawsze istniała tylko jedna licząca się kobieta – moja żona – zdecydował się w końcu na ożenek. Nie był to tylko z jego strony szlachetny gest zaopiekowania się pogrążoną w smutku rodziną. Zrobił tak dlatego, że zawsze kochał Carol. Znał ją dużo wcześniej niż ja (to on mi ją przedstawił). Nasza rywalizacja o jej względy była bardzo zażarta. Gdy wygrałem, pozostał bliskim przyjacielem nas obojga.

Nasza spółka w interesach często przeżywała burzliwe kłótnie, rzadko jednak miały one większy wpływ na naszą przyjaźń. Praktycznie stało się to dopiero przy ostatnim konflikcie. Wiem, że gorzko go żałował. Tak jak ja teraz.

Obejrzałem się na samochód. Silnik zgasł, ale reflektory wciąż były włączone. Wzburzony pył osiadał, tworząc widoczne w snopach światła wiry. Zamrugałem oślepiony silnym blaskiem i potykając się wyszedłem poza światła reflektorów. Moje ślepia szybko przyzwyczaiły się do zmiany oświetlenia. Ujrzałem nieruchome ciało Rega, skulone pod rozbitą przednią szybą.

Sprawiał wrażenie martwego.

Jęknąwszy ze strachu, podbiegłem do samochodu i wskoczyłem na maskę. Jedna ręka Rega zwisała bezwładnie. Zalaną księżycową poświatą twarz miał zwróconą w moją stronę. Podczołgałem się i zacząłem zlizywać przepraszająco krew z porozcinanego policzka oraz ucha. Błagałem o wybaczenie za to, co zrobiłem, co myślałem. Nie umieraj, Reg, modliłem się. Nie umieraj bez sensu tak jak ja.

Reg stęknął i się poruszył. Otworzył oczy i spojrzał mi prosto w ślepia. Przysiągłbym, że przez chwilę mnie rozpoznał.

W jego rozszerzonych oczach pojawił się łagodny wyraz. Sprawiał wrażenie, że czytał w moich myślach, jak gdyby rozumiał, co chciałem mu przekazać. Może sobie to tylko wyobraziłem, może był w szoku, niewątpliwie jednak uśmiechnął się do mnie i spróbował pogłaskać bezwładnie zwisającą ręką. W tej chwili oczy zaszły mu mgłą i ponownie stracił przytomność. Poza rozciętym policzkiem i rozharatanym przeze mnie uchem nie był bardzo pokrwawiony. Przednią szybę wybiłem swoim ciałem, uniknął więc uderzenia w nią. Kierownica przytrzymywała go w miejscu, uderzył tylko głową w karoserię nad szybą. Wtedy to właśnie prawdopodobne musiał stracić przytomność. Sama kierownica, cofając się w tulei, także nie wyrządziła mu poważniejszej krzywdy. Następnego dnia „groziły” mu tylko siniaki na żebrach i brzuchu. Nie pachniał śmiercią.

Z oddali dobiegły mnie głosy ludzi, którzy powychodzili z domów, by sprawdzić, co się stało. Stwierdziłem, że czas na mnie. Nie miałem tu nic więcej do roboty.

Wyciągnąłem łeb i pocałowałem Rega w policzek. Drgnął, ale nie odzyskał świadomości.

Zeskoczyłem z maski i pobiegłem w noc.

45
{"b":"108248","o":1}