Литмир - Электронная Библиотека

Bez trudu także zlokalizowałem fabrykę tworzyw sztucznych. Muszę wspomnieć, że po drodze przez miasto coraz lepiej przypominałem sobie sklepy, restauracyjki i bary. Miałem przemożną chęć wejść do jednego z nich i zamówić kufel piwa! Zorientowałem się jednak, że jest niedziela. High Street była bowiem jeszcze pusta, w oddali słychać było wywołujące uczucie winy bicie dzwonów, a bary zostaną otwarte dopiero za parę godzin. Przypomniałem sobie, że zawsze cieszyła mnie odrobina alkoholu wypita do niedzielnego obiadu.

Widok parterowej fabryki milę za miastem obudził stare wspomnienia, mieszaninę dumy, podniecenia i lęku. Był to niewielki, lecz zwarty i nowoczesny budynek. Zobaczyłem, że dobudowano dość duże nowe skrzydło. Przez całą długość nowej ściany ciągnął się napis wykonany także z plastykowych liter (wiedziałem, że świeciły w nocy), głoszący: NETTLE AND NEWMAN – ADVANCED PLASTICS LTD.

Zadumałem się. Newman? Kto to był…? Pewnie się domyśliłeś. Zgadza się, zabił mnie mój wspólnik.

Wszystko zaczynało nabierać kształtu, wszystko zaczynało do siebie pasować. Najbardziej bolesny był fakt, że rzekomy przyjaciel nie zadowolił się przejęciem mojej fabryki, ale musiał też zabrać mi żonę. Przypomniałem sobie teraz wyraźnie, wyraźnie zobaczyłem jego twarz, jego sylwetkę. Wspólnie zaczęliśmy działać w tej branży, stworzyliśmy zakłady z niczego, razem dzieliliśmy niepowodzenia i razem cieszyliśmy się sukcesami. Miał świetną głowę do interesów (choć czasem niepotrzebnie ryzykował), ja natomiast dysponowałem większą – niemal instynktowną – wiedzą na temat tworzyw sztucznych. Wydaje się to teraz niedorzeczne i głupie, ale byłem dumny z fabryki. Masy plastyczne! Nawet nie nadają się do jedzenia. Przez długi czas byliśmy dobrymi wspólnikami, prawie braćmi, szanującymi swoje uzdolnienia. Nie tylko mojemu cwanemu partnerowi, ale i mnie czasem udawało się wykazać spryt w interesach. O ile pamiętałem, wspólnik bywał uparty, gdy przychodziło do wyboru kierunku działania. Sądzę, że to właśnie jego upór doprowadził do konfliktu.

Tego, czego dotyczyły nasze konflikty, nie mogłem sobie jeszcze przypomnieć, jednak natarczywie stawały mi przed oczyma obrazy zażartej kłótni w końcowym okresie naszej wspólnej pracy. W pewnym momencie wydawało się, że nieporozumienia doprowadzą do rozpadu spółki. Co jednak stało się później?

Najwyraźniej zostałem zamordowany.

Newman. Reginald Newman. Wujek Reg! Właśnie to imię powiedziała Carol, gdy Poiły pytała, czy może mnie zatrzymać w domu. „Będziemy musiały zapytać wujka Rega”, czy coś w tym stylu. Ten drań wcisnął się do mojej rodziny! Czy dlatego właśnie byłem odmieńcem? Czy należałem do tych nieszczęśliwych duchów, które za swoje winy są przywiązane do przeszłej egzystencji, które powstrzymuje jakieś nie wypełnione zadanie? Czy pozwolono mi (czy też wynikało to z mojego wrodzonego uporu?) zatrzymać dawne wspomnienia, bym mógł pomścić doznaną krzywdę?

Najeżyłem się. Dyszałem chęcią zemsty, nie bacząc na nierówne szansę z moim przeciwnikiem. Zamierzałem bronić rodziny. (Nie ma nic gorszego niż idiota natchniony żądzą odwetu!)

Fabryka oczywiście była w niedzielę zamknięta, węszyłem jednak wokół niej, zastanawiając się, co znaczy nowo dodane do fabryki skrzydło. Najwidoczniej mimo mojej śmierci interes nie szedł najgorzej.

Po jakimś czasie się znudziłem. To dziwne, ale firma, która tak wiele znaczyła dla mnie za życia, teraz wydała mi się nieciekawa, wręcz trywialna. Nagle zdałem sobie sprawę, że przeszłość stała się dla mnie czymś bardzo pospolitym. Zostawiłem więc w spokoju fabrykę i zacząłem ganiać króliki na łące.

Kiedy wróciłem później pod swój dom, z zaskoczeniem stwierdziłem, że jest pusty. Z podjazdu zniknął samochód, a w środku panowała absolutna cisza. Dom wydał mi się pustą skorupą – podobnie jak fabryka. Obydwie budowle straciły dla mnie znaczenie. Bez mieszkańców, bez emocjonalnego zaangażowania było to jedynie nagromadzenie cegieł i zaprawy.

Moją największą troską stał się teraz głód – a właściwie zaspokojenie głodu – Potruchtałem więc z powrotem główną uliczką wioski do otwartego bez przerwy sklepu spożywczego. Błyskawiczny rajd na stoisko wielosmakowych chrupek zaopatrzył mnie w niezbyt sycący obiad. Z Marsh Green musiałem się jednak salwować ucieczką.

Dotarłem do otwartych pól, gdy koło mnie zahamował niebiesko – biały wóz patrolowy. Z okna wystawił głowę policjant i zaczął mnie przywoływać. Nie dałem się zwabić. Wiedziałem, że policja będzie miała na mnie oko po ataku na drogiego Reggie'ego poprzedniego wieczoru, nie wolno bowiem napadać na Bogu ducha winnego obywatela, chyba że zostało się do tego celu specjalnie przeszkolonym.

Przez godzinę baraszkowałem radośnie wśród stada włochatek (dla ciebie owiec). W końcu pojawił się zajadły collie, który mnie przepłoszył. Zirytowały mnie owce szydzące z mojego odwrotu, nie było po co jednak zaczynać rozsądnej rozmowy z ich strażnikiem: był zbyt posłuszny człowiekowi.

Napiłem się wody z raźnie toczącego się strumyka, skubnąłem trochę lejków – jadalnych grzybów – i przedrzemałem resztę popołudnia w wysokiej trawie.

Obudziłem się odświeżony, mając w głowie tylko jedno. Wróciłem pod fabrykę i zacząłem czuwać.

* * * * *

Pojawił się następnego ranka, o wiele wcześniej niż którykolwiek z naszych – to znaczy jego – pracowników. Wtrząchałem właśnie młodego królika, którego poprzedniego wieczoru przyłapałem na drzemce na pobliskim polu (przykro mi, ale psie instynkty brały coraz częściej nade mną górę – prawdę mówiąc, byłem bardzo dumny z rezultatu polowania), gdy usłyszałem znajomy dźwięk samochodowego silnika. Skuliłem się, choć i tak nie było mnie widać zza miedzy odgradzającej pole od fabryki, i zawarczałem groźnie. Stopy mężczyzny przy wysiadaniu z samochodu wzniecały małe obłoki kurzu.

Mięśnie napięły mi się na karku, gdy sprężyłem się do ataku. Nie byłem pewny, co mu mogę zrobić, lecz nienawiść nie pozostawiała wiele miejsca na logikę. Gdy już miałem się rzucić do przodu, z szosy zjechał jeszcze jeden samochód i zatrzymał się koło wozu Newmana. Wysiadł z niego pyzaty mężczyzna w szarym garniturze, który pomachał Newmanowi ręką. Jego twarz była mi znajoma. Dopiero jednak, gdy mignął mi w pamięci jego obraz ubranego w biały laboratoryjny fartuch, przypomniałem sobie, że to dyrektor do spraw technicznych. Dobry człowiek, nieco pozbawiony wyobraźni, ale nadrabiał ją sumiennością i pracowitością.

– Znów dzisiaj będzie spiekota, panie Newman – powiedział, uśmiechając się do mojego nieprzyjaciela.

– Nie ma wątpliwości. Pewnie przygrzeje jak wczoraj – odrzekł Newman, wyciągając neseser z tylnego siedzenia swojego wozu.

– Opalił się pan trochę – powiedział dyrektor techniczny. – Pewnie w ogródku?

– Nie, chciałem oderwać się od wszystkiego i zabrałem Carol z Gillian nad morze.

– Nie wątpię, że im się to podobało.

Newman zaśmiał się krótko.

– Tak. Za wiele weekendów spędzałem ostatnio z papierzyskami. Żona nie miała żadnych rozrywek.

Dyrektor techniczny pokiwał głową, czekając, aż Newman otworzy wejście do biur fabryki. – Jak się dziś miewa? – dobiegło mnie jego pytanie.

– Och… o wiele lepiej. Oczywiście wciąż jej go brakuje, mimo że minęło tyle czasu, ale przecież wszyscy za nim tęsknimy… Jak się trochę uspokoi, zajmiemy się planem na ten tydzień… – Ich głosy odzywały się echem w korytarzu, a po zamknięciu drzwi ucichły zupełnie.

Żona? Carol wyszła za niego? Byłem wstrząśnięty. I jeszcze bardziej zraniony. Naprawdę zabrał wszystko!

Wściekłość gotowała się we mnie przez cały dzień. Ukryłem się w pobliżu fabryki i czekałem. W końcu się opanowałem. Z zaciętą mściwością zdecydowałem, że doczekam się jeszcze właściwej chwili.

Newman pojawił się ponownie około południa. W rozluźnionym krawacie i bez marynarki. Pozostałem w ukryciu, ponieważ w pobliżu fabryki znajdowało się zbyt wielu pracowników. Jedni siedzieli w cieniu, opierali się plecami o ścianę i jedli kanapki, inni wygrzewali się na słońcu. Newman wsiadł do samochodu, opuścił okno i odjechał główną drogą.

43
{"b":"108248","o":1}