Литмир - Электронная Библиотека

Oto, jak otrzymałem swoje prawdziwe imię.

Przed barakiem Szefa zgromadziła się niewielka grupka gości, czekających na jego przybycie. Rumbo ganiał za jakąś suką w rui, a ja pałętałem się bez celu po dziedzińcu, bocząc się, że zostałem sam. Potruchtałem do ludzi, mając nadzieję, że podsłuchani coś ciekawego (lub może ktoś obdarzy mnie odrobiną czułości). Zobaczył mnie jeden z młodszych mężczyzn. Przykucnął i wyciągnął do mnie rękę.

– Pies, chodź tu! – zawołał. Ucieszony pogalopowałem w jego stronę.

– Jak się wabisz, piesku? – zapytał mężczyzna. Nie chciałem powiedzieć, że Horacy, więc w milczeniu polizałem jego dłoń.

– Niech no ci się przyjrzę – powiedział mężczyzna, drugą dłonią odwracając moją obrożę. – Żadnego imienia, hm? Zobacz, co mam dla ciebie.

Wstał, sięgnął do kieszeni kurtki i wydobył opakowanie dropsów, na widok których zacząłem wymachiwać ogonem. Wyjął jeden z dropsów i zademonstrował mi go. Natychmiast stanąłem na zadnich łapach, rozdziawiając pysk. Mężczyzna roześmiał się i upuścił drops. Zręcznie schwyciłem go na język, zgniatając zębami, nim zdążyłem opaść na przednie łapy. Przełknąłem i oparłem o nogi mężczyzny moje zabłocone łapy, dopraszając się o następny cukierek; miały przyjemny miętowy smak.

– Och, nie, jeśli chcesz jeszcze jednego, będziesz musiał na niego zarobić. Hej hop, łap! – Podrzucił cukierek w górę.

Skoczyłem i złapałem go zgrabnie w powietrzu. Młody mężczyzna się roześmiał. Jego znudzeni kompani zaczęli przejawiać zainteresowanie tą sceną. Próżnowali koło forda granady, którym przyjechali, przytupując dla ochrony przed chłodem.

– Niech zrobi to jeszcze raz, Lenny – powiedział jeden z nich.

Ten, którego nazywano Lenny, rzucił w górę drugi cukierek, który złapałem w powietrzu.

– Rzuć jeszcze, ale wyżej.

Lenny rzucił. Skoczyłem i odniosłem znowu sukces.

– Straszny spryciarz z ciebie, co? – rzekł Lenny.

Musiałem przyznać mu rację; odczuwałem zadowolenie z siebie. Gdy Lenny ujął miętusa między palec wskazujący i kciuk, przygotowałem się do powtórzenia wyczynu.

– Chwila, Lenny – powiedział tym razem inny z mężczyzn. – Utrudnij mu trochę robotę.

– Niby jak?

Mężczyźni zastanawiali się przez chwilę. W końcu jeden z nich wypatrzył na parapecie okna baraku kilka cynowych kubków.

– Spróbuj starego numeru z trzema kubkami.

– Stuknij się w łeb! To przecież durna psina – zaprotestował Lenny.

– Nie marudź, zobaczymy, czy sobie poradzi.

Lenny wzruszył ramionami i poszedł po kubki. Stali pracownicy wykorzystywali je podczas przerw śniadaniowych, ale pewnie nie mieliby nic przeciw takiemu ich użyciu. Prawdę mówiąc, zauważyłem, że starali trzymać się z dala od wspólników do interesów swojego szefa. Lenny postawił dwa kubki do góry denkami na równym kawałku gruntu, a ja zacząłem go trącać nosem, żeby dał mi jeszcze jeden cukierek. Odepchnął mnie od siebie, a inny z mężczyzn złapał mnie za obrożę, by nie dopuścić do Lenny'ego.

Lenny wydostał jednego miętusa, zademonstrował mi go przesadnym gestem i włożył pod jeden z kubków. Zacząłem szarpać się w obroży, chcąc dobrać się do cukierka.

Lenny zrobił potem coś zaskakującego, tzn. nie odrywając kubków od ziemi, zaczął zmieniać ich położenie. Robił to powoli, ale to wystarczyło, by zdezorientować zwykłego psa. Lenny odsunął się i dał znak drugiemu mężczyźnie, by mnie puścił. Wyrwałem do przodu i od razu przewróciłem kubek, spod którego dobywał się silny zapach mięty.

Nie miałem pojęcia, dlaczego mężczyźni wykrzykują z radością i dlaczego Lenny jest tak zachwycony, patrząc jak pożeram miętusa. Merdaniem skwitowałem poklepywanie Lenny'ego po grzbiecie, zadowolony, że sprawiłem mu przyjemność.

– No, miał nosa. Fuksem mu się udało. Ale pies nie zrobi tego dwa razy pod rząd – stwierdził jeszcze inny mężczyzna z krzywym uśmieszkiem.

– Na pewno powtórzy. Ten szczeniak to stary cwaniak – stwierdził Lenny. – A może postawisz na to parę groszy?

Reszta wyraziła entuzjastyczną zgodę na propozycję zakładów. Zabawny jest widok grupki znudzonych mężczyzn, znajdujących sobie rozrywkę.

Jeszcze raz przytrzymano mnie, podczas gdy Lenny powtórzył balet z miętówką.

– No dobra, stawiam funciaka, że uda mu się drugi raz – powiedział, tym razem nie tak bezosobowo jak przedtem.

– Dobra.

– Wchodzę.

– Ja też.

I nagle na ziemi znalazły się cztery banknoty. Czterej mężczyźni popatrzyli na mnie z wyczekiwaniem.

Lenny znów zaczął obracać kubki. Jeden z mężczyzn kazał mu robić to szybciej. Usłuchał, i muszę przyznać, że znał się na rzeczy: gołym okiem trudno było rozróżnić ruchy jego rąk. Czułe powonienie rozwiązywało jednak i ten problem. Przewróciłem kubek i połknąłem miętusa w ciągu trzech sekund.

– Fantastycznie! Cholernie cwany skubaniec! – Lenny z zachwytem zgarnął z ziemi cztery funty.

– Mimo to twierdzę, że to był fuks – burknął rozczarowany głos.

– Jak tak gadasz, Ronald, to postaw na to forsę, synu. Stanął kolejny zakład, tym razem bez jednego z mężczyzn, który mruknął:

– On to chyba wywąchuje.

Na chwilę reszta znieruchomiała; o tym nie pomyśleli.

– Nie – powiedział Lenny po chwili namysłu – nie wyniucha cukierka pod kubkiem.

– Cholera go wie, mięta silnie pachnie.

– No dobra, zobaczę, czy mam jakieś inne cuksy. – Pogrzebał bez powodzenia w kieszeniach.

– Zaczekajcie chwilę – odezwał się jeden z mężczyzn i ruszył w stronę granady. Otworzył przednie drzwi, sięgnął do schowka na rękawiczki i wygrzebał pół tabliczki czekolady. – Trzymałem dla dzieciaków – powiedział z niejakim zawstydzeniem. – Zawinę ją w sreberko, żeby nie było czuć zapachu.

Podał czekoladę Lenny'emu. Na jej widok zacząłem się ślinić i musiano mocno mnie trzymać, żebym się nie wyrwał.

– Tak, chyba wystarczy. No dobra, zrobimy to jeszcze raz. – Lenny upewnił się, że czekolada jest starannie owinięta, nim włożył ją pod kubek. Na wierzchu kubka znajdowała się ohydnie wyglądająca tłusta plama.

Czwarty mężczyzna postanowił się teraz przyłączyć do zakładu. Lenny zaczął jeszcze raz błyskawicznie przesuwać kubki. Gdy mnie puszczono, oczywiście natychmiast rzuciłem się do kubka z plamą na wierzchu.

Czekoladę wyrwano mi z pyska, nim zdołałem ją połknąć w całości. Jedynie Lenny zasypał mnie szczodrymi pochwałami.

– Mógłbym zbić majątek na tym psie – powiedział, odłamując kawałek czekolady i wrzucając mi go do pyska. – Ma łeb, nie jest taki durny, na jakiego wygląda. – Najeżyłem się, ale myśl o reszcie czekolady sprawiła, że zachowałem spokój. – Pojedziesz ze mną do Edenbridge, co? Connie i dzieciaki zapieszczą cię na śmierć, a ja będę kasować flotę od ciołków z okolicy.

– To pies Szefa, nie da ci go zabrać – odezwał się ten, na którego wołano Ronald.

– Może. Ma przecież dwa.

– Mimo to mówię, że to tylko fuks. Nie ma tak cwanych psów.

Lenny wzniósł oczy do nieba. – Chcesz się jeszcze raz przekonać?

Ronald miał na to już mniejszą ochotę. Dźwięk samochodu wjeżdżającego na dziedziniec uratował go przed decyzją, czy zaryzykować jeszcze jednego funta. Ze zgrabnego jaguara, który zaparkował za granadą, wysiadł Szef (zmieniał częściej samochody niż niektórzy opony). Miał na sobie gruby kożuszek. W ustach jak zwykle trzymał wielkie cygaro. Mężczyźni powitali go przyjaźnie, lecz wydawało się, że wynika to bardziej z respektu niż sympatii.

– Co tutaj grandzicie? – Szef wetknął ręce w kieszenie i podszedł do mężczyzn, okrążywszy jaguara.

– Bawimy się z psem, Szefie – powiedział Lenny.

– Taaa, piekielnie zmyślna bestia – stwierdził jeden z pozostałych.

Lenny zdawał się wahać przed powiedzeniem Szefowi, za jakiego spryciarza uważa jego psa. Myślę, że zaczynał snuć co do mnie pewne plany.

– Nie da rady, nie powtórzy tego nawet za tysiąc lat – włączył się Ronald.

– Czego, Ron? – spytał z zaciekawieniem Szef.

– Lenny bawi się z psem w „pod którym kubkiem” i pies za każdym razem trafia – odezwał się inny mężczyzna.

20
{"b":"108248","o":1}