Albo to on natknął się na nas.
Zatrzymaliśmy się przed zakrętem w labiryncie porzuconych samochodów, zdając sobie dokładnie sprawę, że ofiara znajduje się za nim. Dobiegła nas silna woń i wyraźne ciche dźwięki. Przygotowaliśmy się do ataku, gdy nagle szczur pojawił się przed nami.
Był to największy szczur, jakiego kiedykolwiek widziałem. O połowę tylko mniejszy ode mnie (a do tego czasu znacznie urosłem). Miał brązową sierść i długie, złowieszcze siekacze. Stwór był równie zaskoczony niespodziewaną konfrontacją jak my. Zniknął natychmiast, a my zostaliśmy na miejscu, mrugając z niedowierzaniem ślepiami. Po chwili wypadliśmy zza zakrętu, lecz szczura nie było.
„Szukacie mnie?”, dobiegł nas głos gdzieś z góry. Rozejrzeliśmy się niepewnie i w końcu dostrzegliśmy szczura. Ulokował się na dachu samochodu i patrzył na nas z pogardą.
„Tu jestem, cherlaki. Pewnie chcielibyście się do mnie dobrać?”, spytał.
Szczury w zasadzie nie wdają się w takie konwersacje. Większość z nich jedynie klnie, pluje na nas lub krzywi się niemiłosiernie. Tym razem trafiliśmy na najrozmowniejszego szczura, jakiego dane było nam spotkać.
„Słyszałem o was dwóch – ciągnął szczur. – Przysparzacie nam mnóstwo kłopotów. Tak przynajmniej mówili mi ci, którym udało się wam wymknąć. (Nie dacie rady wyłapać wszystkich.) Czekałem na to spotkanie, zwłaszcza na ciebie. – Ostatnie słowa skierował do Rumba. – Myślicie, że potraficie stawić mi czoło?”
Musiałem podziwiać odwagę Rumba, ponieważ sam miałem ochotę zaszyć się w mysią dziurę. Choć szczur nie dorównywał mi wielkością, jego drapieżne pazury i zęby sugerowały, że potrafią porządnie poharatać psią skórę. Rumbo jednakże odezwał się z absolutnym spokojem:
„Zejdziesz, paplo, na dół, czy też będę musiał tam wleźć, żeby się do ciebie dobrać?”
Nie do wiary, szczur się roześmiał, a one rzadko to czynią. Usadowił się wygodniej na dachu wozu i odpalił:
„Zejdę, kundlu, kiedy będę miał ochotę. Najpierw chcę z tobą porozmawiać. (Z pewnością nie był to zwykły szczur.) Co właściwie masz przeciwko nam, szczurom, przyjacielu? Wiem, że nie kochają nas ani ludzie, ani zwierzęta, ale ty wyjątkowo nas nie znosisz, nieprawdaż? To dlatego że jesteśmy ścierwojadami? Przecież jesteś, prawdę mówiąc, jeszcze gorszy. Czyż wszystkie zwierzęta domowe nie żywią się odpadami, które raczy im rzucić człowiek? Czy nie są pasożytami? Oczywiście wolałbyś, żeby nie określać zwierząt domowych słowem „zniewolone”, bo zdaje ci się, że sam wybrałeś taki sposób życia, prawda? A może nienawidzisz nas dlatego, że jesteśmy wolni, że nie zostaliśmy udomowieni, nie… – zawiesił głos, uśmiechając się przekornie. -…wykastrowani tak jak ty?”
Rumbo zjeżył się, słysząc ostatnią uwagę.
„Nie jestem wykastrowany, szczurza gębo. Nigdy tego ze mną nie zrobią!”
„Nie trzeba tego pojmować dosłownie, dobrze wiesz – powiedział z zadowoleniem szczur. – Mówię o twoim umyśle.”
„Wciąż robię, co chcę.”
„Rzeczywiście? – zachichotał szczur. – My, pasożyty, przynajmniej jesteśmy wolni, nikt nas nie dozoruje, nie; mamy żadnych opiekunów.”
„A któż by cię zechciał, do cholery? – powiedział szyderczo Rumbo. – Kiedy robi się ciężko, rzucacie się sobie do gardła.”
„To się nazywa walka o przetrwanie, psie. Przetrwanie. – Szczur był niezadowolony. Wyprostował się. – Nienawidzisz nas, ponieważ wiesz, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Wszyscy: ludzie, zwierzęta, owady. Wiesz też, że szczury żyją w sposób, który inne zwierzęta starają się ukryć. Czyż nie tak, psie?”
„Nie, nie jest tak, i dobrze o tym wiesz!”
Trochę za dużo było tych aluzji do tego, o czym ponoć wszyscy wiedzieli. Ja w każdym razie nie pojmowałem, o co chodzi.
Rumbo ruszył w stronę szczura, najeżywszy sierść.
„Są powody, dla których szczury żyją tak, jak żyją, tak samo, jak jest powód, dla którego psy zachowują się tak, jak się zachowują – i dobrze o tym wiesz.”
„Tak, istnieje też powód, dla którego rozerwę ci gardło”, prychnął szczur.
„Niedoczekanie twoje, szczurza gębo!”
Jeszcze przez kilka minut przerzucali się obelgami, nim nienawiść wzięła górę. Gdy doszło do walki, miała ona dziwny przebieg.
I szczur, i pies zamilkli nagle, jak gdyby wszystko zostało już powiedziane. Wpatrywali się sobie nawzajem w ślepia: Rumbo w żółte, złe oczka szczura, szczur w brązowe, wytrzeszczone ślepia Rumba. W obydwóch parach wyraźnie odczytać można było nienawiść. Napięcie między nimi rosło w ciszy, która wydawała się krzyczeć, pełna jadu. W końcu szczur skoczył z piskiem z dachu.
Rumbo był przygotowany na atak. Uskoczył, a szczur wylądował ciężko na ziemi. Rumbo rzucił się szczurowi na kark, ten odwrócił się i odparował atak. Zęby zazgrzytały o siebie, a pazury wpiły się w ciała.
Stałem nieruchomo, oszołomiony i przestraszony, przyglądając się, jak obydwaj starają się rozszarpać na kawałki. Spomiędzy szamoczących się ciał dobywały się warknięcia. piski i pomruki. Skowyt Rumba pobudził mnie do czynu. Skoczyłem do przodu, szczekając na cały głos, licząc na to, że gniew doda mi odwagi. Niewiele mogłem zrobić, ponieważ szczur i pies spleceni ze sobą kotłowali się szaleńczo, przetaczając się w kółko, rozszarpując sobie łapami skórę, gryząc się, raniąc, wydzierając kępy sierści. Przyskakiwałem do nich, gdy tylko widziałem na wierzchu brunatne futro i skubałem je zębami.
Zupełnie niespodziewanie walczący się rozdzielili. Dyszeli wyczerpani, ale wciąż wpatrywali się w siebie z nienawiścią. Spostrzegłem, że Rumbo ma fatalnie poharatany bark, a jedno ucho szczura zwisa w strzępach. Obydwaj przypadli do ziemi dygocząc, z ich gardeł wydobywały się chrapliwe pomruki. Pomyślałem, że być może są zbyt wyczerpani, by kontynuować walkę, lecz szybko przekonałem się, że jedynie zbierali siły do ostatecznego rozstrzygnięcia.
Skoczyli znów do siebie. Tym razem przyłączyłem się do nich. Rumbo wpił zęby w gardziel szczura. Ja złapałem szczura za przednią łapę. Niedobrze mi się zrobiło od smaku świeżej krwi, lecz z całych sił zaciskałem zęby. Szczur wiercił się, szarpał i kłapał zębami. Poczułem przenikliwy ból w barku, gdy rozjechał go siekaczem. Ostry ból zmusił mnie do rozluźnienia uchwytu na jego łapie, co wystarczyło, by szczur wykręcił się i uderzył mnie obydwiema tylnymi nogami. Potoczyłem się po zamarzniętym błocie.
Natychmiast rzuciłem się na niego ponownie i zarobiłem głęboką rysę na nosie od jego pazura. Z bólu cofnąłem się na chwilę, ale równie szybko rzuciłem się na niego raz jeszcze. Rumbo wciąż trzymał szczura za gardło, starając się unieść go w powietrze i potrząsnąć nim. Wykorzystywał tę sztuczkę do łamania szczurom karków. Tym razem jednak szczur był za duży i za ciężki. Zaciśnięcie zębów na jego gardle uchroniło przynajmniej Rumba przed solidniejszymi obrażeniami od szczurzych zębów. Miałem przeciętą skórę na barku, ale byłoby o wiele gorzej, gdyby szczur mógł zatopić w nim siekacze. Był tak silny, że udało mu się wyrwać. Odbiegł od nas, zawrócił i rzucił się znów do ataku, wymachując łbem na prawo i lewo, by haratać wystawionymi zębiskami nasze delikatne w porównaniu z nim ciała. Rumbo zaczął rozpaczliwie szczekać, gdy z boku chlusnęła mu krew. Zatoczył się, a szczur z okrzykiem triumfu rzucił się na niego. W podnieceniu zapomniał jednak o mnie.
Skoczyłem mu na kark, powaliłem na ziemię swoim ciężarem i zacisnąłem kły na czubku łba, łamiąc ząb o jego czaszkę. Resztą nie ma się co chlubić: Rumbo przyłączył się do mnie i wspólnie dobiliśmy szczura. Gryzoń nie miał lekkiej śmierci i po dziś dzień żywię wobec niego niechętny podziw za śmiałość wykazaną w walce z dwoma silniejszymi od niego przeciwnikami. Kiedy wreszcie przestał się ciskać i wyzionął ducha, czułem się nie tylko wyczerpany, ale również zawstydzony. Przecież on też miał prawo żyć tak jak i my; nie można też było zaprzeczyć, że wykazał wielką odwagę. Myślę, że Rumbo także był zawstydzony, chociaż nic na ten temat nie powiedział.