Литмир - Электронная Библиотека

Otworzył drzwi i zajrzał do środka. Nie znalazł jej tam.

PRZED trzecim motelem zamiast neonu wisiał zwykły szyld. Kawał dechy na łańcuchach. Litery były tak wymyślne, że Reacher nie był pewny, co tam napisano. Coś tam, coś tam Canyon. Literki pocieniowano na złoto.

– Podoba mi się tu – powiedział. – Niezły gust.

– Wchodzimy? – spytała Alice.

– No jasne.

Przez ogród prowadziła długa dwudziestometrowa droga wjazdowa. Rośliny przywiędły i trochę wyschły, ale ktoś najwyraźniej stale je pielęgnował.

– Podoba mi się tu – powtórzył.

Motel przypominał poprzedni. Z przodu recepcja, parking w kształcie podkowy okalający dwa pawilony skierowane do siebie plecami, stojące prostopadle do ulicy. Alice objechała motel wokoło. Dziesięć pokoi w jednym rzędzie, w sumie dwadzieścia, dwanaście samochodów zaparkowanych równiutko przed dwunastoma drzwiami. Dwa chevrolety, trzy hondy, dwie toyoty, dwa buicki, stary saab, stare audi i gdzieś pięcioletni ford explorer.

– Dwie trzecie minus dwa – podliczył Reacher.

– To tu? – spytała Alice, zatrzymując wóz przed recepcją.

Nie odezwał się, tylko otworzył drzwi i wysiadł.

Recepcja była zamknięta, w środku ciemno, ale na drzwiach zobaczył mosiężny przycisk dzwonka. Wdusił go kciukiem.

Na tyłach recepcji zapaliło się światło i pojawił się mężczyzna. Reacher wyjął z kieszeni odznakę zastępcy szeryfa hrabstwa Echo i przyłożył ją do szyby. Mężczyzna otworzył zamek. Reacher wszedł do po mieszczenia. Ulotki na półce zachęcały do odwiedzenia wszelkich atrakcji turystycznych w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów. Wśród nich wybijał się Stary Fort Stockton. Skinął na Alice, żeby też weszła do środka.

– To właśnie tu – powiedział.

– Naprawdę?

Kiwnął głową.

– Pasuje mi.

– Jesteście z policji? – spytał recepcjonista.

– Niech mi pan pokaże księgę gości – polecił Reacher. – Tych, którzy zameldowali się dziś wieczorem.

To ABSOLUTNIE niemożliwe. Dziewczynki nie było na zewnątrz, nie było jej też w środku. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Łóżka, meble, szafa. I nic. Nie było jej też w łazience, bo przecież on wyszedł z łazienki.

Chyba…

Chyba że schowała się pod łóżkiem albo w szafie, a potem kiedy wyszedł na zewnątrz, ukryła się w łazience. Otworzył drzwi łazienki i odsunął zasłonę w kabinie prysznicowej.

– Tu cię mam – powiedział z ulgą.

Siedziała skulona w kąciku brodzika, ubrana w koszulkę, szorty i sandałki. Wierzch dłoni wcisnęła sobie do buzi. Jej ciemne oczy były szeroko rozwarte.

– KSIĄŻKA gości, szybko – powtórzył Reacher i wyjął z kieszeni swojego hecklera kocha.

– Nie mamy czasu na żarty.

Facet wszedł za kontuar i obrócił w ich stronę księgę.

– Jakie nazwiska? – Alice spytała Reachera.

– Nie mam pojęcia. Patrz po samochodach. Na stronie było pięć kolumn. Data, nazwisko, adres domowy, marka wozu oraz data odjazdu. Dwadzieścia wierszy na dwadzieścia pokoi. Zajętych było szesnaście. Do jedenastu pokoi przypisano samochody. Cztery pokoje odnotowano jako dwie pary, do których przypisane było po jednym samochodzie.

– Rodziny – wyjaśnił recepcjonista – lub większe grupy.

– Czy pan ich meldował? – spytał Reacher.

Facet potrząsnął głową.

– Ja tu pracuję na nocnej zmianie – rzekł. – Przychodzę do pracy dopiero o północy.

Reacher wpatrywał się w kartkę.

– To nie tu. Schrzaniłem wszystko.

– Czemu? – spytała Alice.

– Spójrz na samochody.

Przejechał lufą pistoletu po czwartej kolumnie. Trzy chevrolety, trzy hondy, dwie toyoty, dwa buicki, jeden saab, jedno audi. I jeden ford.

– Powinny być dwa fordy – powiedział. – Ich crown victoria i explorer, którego widziałem na parkingu.

– Cholera.

Reacher zbladł. Skoro to nie tu, nie miał zielonego pojęcia, gdzie dalej szukać. Postawił wszystko na jedną kartę. Nie miał żadnego planu awaryjnego. Spojrzał na księgę meldunkową. Wszystko zapisano tym samych charakterem.

– Kto to wypełnia? – spytał.

– Właścicielka – odparł recepcjonista. – Robi to w swoim staroświeckim stylu.

Pomyślał o wszystkich starych motelach, w jakich przyszło mu się wielokrotnie zatrzymywać.

– Dobrze – powiedział. – Gość mówi jej nazwisko i adres, ona to zapisuje. A potem może tylko wygląda przez okno i odnotowuje na oko markę wozu.

– Może. Ja pracuję na nocnej zmianie. Nie ma mnie, kiedy ona to wszystko pisze.

– Słabo się zna na samochodach, prawda?

– Skąd mam wiedzieć. A co?

– Ponieważ w rejestrze są trzy chevrolety, a na parkingu stoją tylko dwa. Chyba zapisała tego explorera jako chevroleta. Może pomyliła go z blazerem albo jakimś innym modelem.

Dotknął lufą słowa ford.

– To jest nasza crown victoria – powiedział. – To oni. Czuję to przez skórę.

Wynajęli dwa pokoje nie sąsiadujące ze sobą, ale w tym samym pawilonie. Numer pięć i osiem.

– W porządku – powiedział Reacher. – Pójdę to sprawdzić.

Wskazał palcem na recepcjonistę.

– Pan tu zostaje. Proszę być cicho.

Następnie zwrócił się do Alice.

– Zadzwoń do policji stanowej i zacznij załatwiać sprawy z sędzią federalnym.

– Dać klucze? – zaproponował recepcjonista.

– Nie – odparł Reacher. – Nie potrzebuję kluczy I wyszedł na dwór.

SZEREG pokoi po prawej stronie zaczynał się od numeru pierwszego. Przy drzwiach biegł betonowy chodnik. Szybko przemierzał go, starając się iść jak najciszej. Między drzwiami były równe odstępy. Nie było okien. Pewnie są z tyłu.

Przy pokoju numer pięć leżała na chodniku tabliczka: NIE PRZESZKADZAĆ, jakieś trzydzieści centymetrów od drzwi. Minął ją. Porwane dziecko trzyma się jak najdalej od recepcji. Ruszył znowu i zatrzymał się przy pokoju numer osiem. Przyłożył ucho do szpary przy drzwiach. Nic nie było słychać. Dotarł do końca budynku. Dwa pawilony stały równolegle naprzeciw siebie, przedzielał je prostokąt ogrodu szeroki na dziesięć metrów. Rosły tu rośliny pustynne, jakieś niskie, kolczaste sukulenty w zagrabionym żwirze.

Przeszedł pod oknami dziesiątki i dziewiątki, schylił się i podkradł do przodu, znalazł się dokładnie pod oknem ósemki. Powolutku uniósł głowę. Zajrzał do środka.

Pokój był opustoszały. Może nikt w nim nie mieszkał. Wstał i poczuł, jak ogarnia go panika. Biegiem znalazł się przy oknie piątki. Zajrzał.

Ujrzał niewielkiego bruneta z biodrami owiniętymi ręcznikiem, który wywleka Ellie z łazienki. Jedną ręką trzymał ją za oba nadgarstki nad jej głową. Kopała i gwałtownie się wyrywała. Reacher przyglądał się tej scenie przez ułamek sekundy i tyle wystarczyło, by dostrzegł czarny pistolet na półce. Schylił się po kamień z ogródka i wrzucił go przez okno. Szyba się rozprysła, a on dał nura do pokoju.

Drobny mężczyzna zamarł na ułamek sekundy, puścił Ellie i sięgnął w stronę półki. Reacher go jednak wyprzedził, przydusił do ściany, walnął z lewej w brzuch, aż tamten się osunął, i jeszcze doprawił kopniakiem w głowę. Widział, jak facet przewraca oczami.

Potem zwrócił się do Ellie.

– Nic ci nie jest? – zapytał bez tchu.

Pokręciła głową.

– To bardzo zły człowiek – powiedziała cicho. – Chciał mnie chyba zastrzelić.

Reacher z trudem łapał oddech.

– Teraz już nic ci nie zrobi.

Była bardzo opanowana. Nie płakała, nie krzyczała. W pokoju zapanowała absolutna cisza. Cała akcja od początku do końca zajęła raptem trzy sekundy. Właściwie, jakby nic się nie stało.

– Naprawdę nic ci nie jest? – spytał ponownie.

Ellie znów pokręciła głową. Uśmiechnął się, podniósł słuchawkę i wykręcił zero. Odezwał się recepcjonista. Reacher poprosił, żeby przysłał Alice do piątki.

Po minucie Alice weszła do środka. Ellie spojrzała na nią.

– To jest Alice – powiedział Reacher. – Pomaga twojej mamusi.

40
{"b":"108056","o":1}