Литмир - Электронная Библиотека

– Raczej nie – powiedział.

– A Fort Stockton?

– To zwykłe miasto – powiedziała. – Właściwie takie jak Pecos. Ale warto odwiedzić Stary Fort Stockton.

Spojrzał na mapę. Stary Fort Stockton zaznaczono tam jako zabytkowe ruiny, na północ od samego miasta. Niedaleko Pecos. Zmierzył odległość. Jakieś siedemdziesiąt kilometrów. Niewykluczone.

– Co to dokładnie jest?

– Dawny fort wojskowy – odparła. – Stacjonowała tam kiedyś Czarna Kawaleria.

Sprawdził jeszcze raz. Ruiny mieściły się na południowy wschód od Pecos, można tam dojechać trasą numer 285, droga wydawała się porządna. Przymknął oczy. Alice pędziła przed siebie.

– Podoba mi się ten Stary Fort Stockton – powiedział.

– Myślisz, że tam właśnie są?

Nie odzywał się przez kolejne półtora kilometra.

– Nie tam – odezwał się. – Ale w pobliżu. Spójrz na to z ich punktu widzenia. To zawodowcy. Cisi i dyskretni. Przemykają, nie rzucając się nikomu w oczy. Postaw się na ich miejscu, Alice. Kim są? Mnie się zdawało, że to zespół handlowców. Rusty Greer wzięła ich za pracowników opieki społecznej, a Al Eugene najwyraźniej za agentów FBI. Więc jeśli myślisz tak jak oni, to waszą bronią jest to, że wyglądacie przeciętnie. W takim razie jesteście białymi przedstawicielami klasy średniej, jeździcie crown victoria, która bez tych wszystkich gadżetów wygląda na przeciętny rodzinny wóz.

– W porządku.

– Ale teraz macie dzieciaka. Tworzycie rodzinę.

– Przecież było ich troje.

Nie otwierał oczu.

– Jeden z mężczyzn to wujek – powiedział. – Jesteście rodziną klasy średniej na wakacjach. Wyglądacie na spokojnych ludzi, może lekko sztywnych intelektualistów. Przyjechaliście z innego stanu. Co za interesowałoby sztywnawą rodzinę klasy średniej z małą córeczką?

– Stary Fort Stockton – wyrecytowała Alice.

– Właśnie. Jedziecie fordem, a nie bmw. Liczycie się z kosztami. Nie lubicie trwonić pieniędzy na motele, podobnie jak na samochody. Nadjeżdżacie więc z północy i zatrzymujecie się w rozsądnie odległym miejscu, na obrzeżach turystycznego rejonu Fort Stockton.

Otworzył oczy.

– Właśnie tam byście się zatrzymali, Alice.

– Naprawdę?

Kiwnął głową.

– W miejscu, gdzie pełno jest sztywnawych, niezbyt majętnych rodzin klasy średniej na wakacjach. Tam, gdzie nie będziecie się niczym wyróżniać. Skąd jest pół godziny drogi do Pecos.

– To chyba przekonująca teoria – zgodziła się.

– Logiczna. Pozo staje tylko kwestia, czy kierowali się tymi samymi przesłankami?

– Mam taką nadzieję, bo zostało nam mało czasu na poszukiwania. Podejrzewam, że Ellie grozi wielkie niebezpieczeństwo.

POSTANOWIŁ najpierw wziąć prysznic. Nie musi się spieszyć. Ma czas. Pokój jest zamknięty. Dziecko śpi głęboko. Zdjął ubranie i złożył je równiutko na krześle. Wszedł do łazienki i odkręcił wodę.

Stanął pod natryskiem i pozwolił, by ciało obmywał mu ciepły strumień wody. Potem dokładnie umył sobie dłonie i przedramiona, jak chirurg szykujący się do operacji.

– ILE nam jeszcze zostało? – spytała Ałice.

– Czterdzieści kilometrów – odparł Reacher. – Musimy ułożyć plan.

– Żeby schwytać tego gościa? – spytała. – Nie mam pojęcia.

– Nie, na później. Jak wyciągnąć Carmen z ciupy.

– Wykorzystamy habeas corpus, czyli zakaz więzienia obywatela bez wyroku sądowego – powiedziała. – Zgłosimy się do sędziego federalnego i poprosimy o tryb nadzwyczajny, ale potrzebne nam będzie zeznanie świadka, więc jeśli nie proszę o zbyt wiele, zachowaj tego ostatniego przy życiu.

OBUDZIŁ ją szum wody.

Mężczyzna brał prysznic. W pokoju nie paliła się żadna lampa, ale kotary nie były do końca zasłonięte, więc z zewnątrz sączyło się żółtawe światło.

Jej ubranko było złożone na stole. Wygramoliła się z łóżka, włożyła koszulkę i szorty. Usiadła, żeby zapiąć sandałki.

Bardzo cicho wstała i podkradła się powoli do drzwi. Stanęła na palcach i przesunęła ostrożnie łańcuch. Szarpnęła go i łańcuch puścił. Spadł w dół, uderzając głośno o framugę. Wstrzymała oddech i przerażona nasłuchiwała.

Woda pod prysznicem nadal leciała.

Spróbowała otworzyć zasuwkę. Ani drgnęła. Chwyciła oburącz i na parła mocniej. Nagle zasuwka puściła.

Znieruchomiała, nasłuchując. Mężczyzna zakręcił prysznic.

Zamarła. Stała nieruchomo, biała ze strachu jak ściana.

ALICE nie spuszczała nogi z gazu, pędząc przez teren zabudowany Fort Stockton z szybkością stu czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę. Reacher pochylony do przodu rozglądał się we wszystkie strony. Mijali niskie budynki. Niektóre z nich to motele.

– Może szukamy w złym miejscu – zaniepokoiła się Alice.

– Niebawem się przekonamy.

ZAKRĘCIŁ wodę, odsłonił zasłonkę i wyszedł z brodzika. Owinął sobie ręcznik na biodrach i wszedł do pokoju. Do środka wpadło światło z łazienki. Szerokim żółtym snopem legło na podłodze. Stanął jak wryty i wbił wzrok w puste łóżko. Podbiegł do drzwi i ujrzał wiszący luźno łańcuch.

Otworzył drzwi. Tabliczka: NIE PRZESZKADZAĆ leżała na betonowym chodniku, trzydzieści centymetrów od progu. Uciekła.

Zabezpieczył drzwi, żeby się nie zatrzasnęły, i wybiegł na zewnątrz boso, owinięty tytko ręcznikiem. Gdzie ona, do diabła, się podziała? Pewnie pobiegła ile sił w nogach. Prawdopodobnie w stronę drogi. Za wrócił do pokoju. Musiał się ubrać. Nie może gonić za nią w samym ręczniku.

KOŃCZYŁ się teren zabudowany i zaczynała pustynia.

– Zawróć – powiedział teraz Reacher.

Zahamowała i gwałtownie skręciła w drugą stronę.

– Zwolnij trochę – polecił. – Musimy patrzeć ich oczami.

Pierwszy motel, który znów mijali, miał dwa piętrowe skrzydła, w każdym po sześć pokoi. W recepcji było ciemno.

– Nie – zawyrokował Reacher. – Nie zatrzymamy się w pierwszym napotkanym miejscu. Raczej spróbujemy w drugim.

Kolejny motel znajdował się czterysta metrów na południe. Recepcja stała przodem do drogi, natomiast dwa pawilony ustawione prostopadle do ulicy były ukryte przed wzrokiem przechodniów. Teren obsadzono drzewami, kapały z nich krople deszczu.

– Wjedź na teren motelu.

Alice przejechała obok pierwszego rzędu pokoi. Było ich osiem. Na parkingu stały trzy samochody. Objechała pawilony od tyłu i wyjechała z drugiej strony. Kolejne osiem pokoi. Dalsze trzy samochody.

– No i co? – spytała.

Pokręcił głową.

– Nie – odparł. – Za mało gości. Szesnaście pokoi i tylko sześć samochodów. Musi być co najmniej osiem.

– Czemu?

– Nie zatrzymają się tam, gdzie motel świeci pustkami. Większe prawdopodobieństwo, że wpadną komuś w oko. Pewnie szukali miejsca zapełnionego w dwóch trzecich, gdzie na szesnaście pokoi przy padnie dziesięć, jedenaście samochodów. Wynajęli dwa pokoje, ale w tej chwili nie mają żadnego samochodu, więc powinno być osiem, dziewięć samochodów na szesnaście pokoi. Interesuje nas tylko taka proporcja.

Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami. Wjechała z powrotem na drogę i ruszyła dalej na południe.

MĘŻCZYZNA zatrzymał się, nim doszedł do drzwi. Światło padające z parkingu oświetlało wilgotny beton, na którym widniały ślady jego stóp. Nie widział jednak jej śladów.

Byty tylko jedne odciski, należące do niego. Nie wyszła na zewnątrz. Uśmiechnął się. Schowała się w środku.

Przebiegł ostatnie osiem kroków i znów znalazł się w pokoju. Po cichu zamknął drzwi, założył łańcuch i przekręcił zasuwkę.

– Zaraz cię dorwę – wyszeptał.

Zaczął od okna, przy którym stało krzesło obite tapicerką, ale nie było jej tam. Zajrzał pod łóżka. Tam też nie. Wiedział, że nie ma jej w łazience. Więc gdzie się schowała? Rozejrzał się po pokoju. Szafa. No jasne.

– Już idę, maleńka! – zawołał.

39
{"b":"108056","o":1}