Литмир - Электронная Библиотека

– Ktoś się zbliża – zauważył.

Gdzieś w oddali widać było nikłe światła samochodu.

– Przywitajmy się z Greerami – zaproponował.

Weszli po schodkach na ganek, pchnął drzwi i wprowadził Alice do salonu. Lampa naftowa stała na komódce, syczała, płonąc jasno.

Choć była trzecia w nocy, Bobby siedział z matką przy stole. Rusty była ubrana w dżinsy i koszulę. Bobby zajmował miejsce obok niej ze wzrokiem utkwionym w pustkę.

– Czyż to nie romantyczna sceneria? – odezwał się Reacher.

Rusty poruszyła się zakłopotana.

– Boję się ciemności – wyjaśniła – to silniejsze ode mnie. Zawsze tak było.

– W ciemności mogą się też zdarzyć różne nieszczęścia – przyznał Reacher.

Nic nie odpowiedziała.

– Twoja półciężarówka jeździła dzisiejszej nocy – zwrócił się Reacher do mężczyzny.

– Ale to nie my – zastrzegł się Bobby – Nie ruszaliśmy się z miejsca, tak jak nam kazałeś. Oboje.

Reacher uśmiechnął się.

– Stanowicie dla siebie nawzajem alibi – powiedział. – Koń by się uśmiał.

Teraz usłyszał, jak pod ganek podjeżdża samochód. Kroki na schodach. Skrzypią drzwi frontowe, kroki w przedpokoju. Drzwi do salonu się otwierają i do pokoju wchodzi Hack Walker.

– Świetnie – powiedział Reacher. – Nie mamy wiele czasu.

– To ty się włamałeś do mojego gabinetu? – odezwał się Walker.

Reacher kiwnął głową.

– Byłem ciekaw.

– Czego?

– Szczegółów – odparł. – Interesują mnie szczegóły.

– Wpadłeś po uszy.

Reacher uśmiechnął się.

– Siadaj, Hack – zaproponował.

Walker zawahał się.

W końcu usiadł obok Rusty Greer. Reacher zajął miejsce naprzeciwko. Położył dłonie na drewnianym blacie.

– Byłem niezłym gliną przez trzynaście lat – zaczął. – Wiele się nauczyłem. Na przykład tego, że kłamstwa są niechlujne. Wymykają się spod kontroli. Ale prawda też bywa niechlujna. A więc w każdym wypadku będą jakieś zadziory. Zawsze nabieram podejrzeń, gdy wszystko jest gładziutkie, jak pupcia niemowlaka. Sytuacja Carmen była wystarczająco pogmatwana, by być prawdziwa.

– Ale?

– Niektóre zadziory były zbyt ostre. Carmen nie miała przy sobie pieniędzy. Wiem to na pewno. Choć ma dwa miliony na koncie, podróżuje pięćset kilometrów z jednym dolarem w portmonetce? Śpi w samochodzie? Jeździ od jednej stacji Mobila do drugiej?

– Udawała. Jest niezłą komediantką.

– Słyszałeś o Mikołaju Koperniku?

– To przedpotopowy astronom – odparł Walker. – Udowodnił, że Ziemia krąży wokół Słońca.

Reacher kiwnął głową.

– Zadał nam pytanie, jakie jest prawdopodobieństwo tego, że możemy być pępkiem całego wszechświata? Jakie szanse, że to, co widzimy, jest absolutnie wyjątkowe?

– Co z tego wynika?

– Jeśli Carmen miała na koncie dwa miliony dolarów, ale podróżowała z jednym dolarem, na wszelki wypadek, że a nuż spotka tak podejrzliwego gościa jak ja, to jest najbardziej przewidującą i najlepszą aktorką wszech czasów. Poczciwy staruszek Kopernik pyta mnie, na ile jest to prawdopodobne? Otóż prawdopodobieństwo jest bliskie zeru.

– Do czego zmierzasz?

– Zmierzam do tego, że nie kupiłem tej wersji. Zacząłem rozmyślać o pieniądzach w banku. I tu znów coś mi się nie zgadzało.

– Co takiego?

– Ludzie Ala Eugene'a przesłali kurierem dokumenty dotyczące finansów Slupa, prawda?

– Dziś rano, a wydaje się, że minęły wieki.

– Kiedy jednak szedłem do muzeum, zobaczyłem przypadkiem biuro Ala. Jest tuż obok sądu, zaledwie minuta marszu. Dlaczego więc osobiście nie przynieśli tych dokumentów? Przecież to była bardzo pilna sprawa. Samo zamówienie kuriera trwało na pewno dziesięć razy dłużej.

– Tu często przesyła się różne rzeczy kurierem – powiedział Walker. – To normalka. Zresztą było zbyt gorąco na chodzenie.

– Może. To nie miało wtedy jeszcze wielkiego znaczenia. Ale potem nie zgodziło mi się jeszcze coś. Obojczyk.

– Co z nim nie tak?

– Mam na myśli otarcie skóry. Jechałem z Carmen w sobotę. Wtedy pierwszy raz. Przede wszystkim pamiętam, jak wysoko siedzi się w siodle. To przerażające. Jeśli więc Carmen spadła z takiej wysokości na kamienie, tak silnie, by złamać sobie obojczyk, to dlaczego nie obtarła sobie skóry na dłoniach?

– Może obtarła.

– W szpitalu nie napisali o tym ani słowa.

– Może zapomnieli.

– To był niezwykle szczegółowy opis badania. Pracujący rzetelnie nowy personel. Zauważyłem to, podobnie zresztą jak Cowan Black. Zwrócił uwagę, że byli niezwykle skrupulatni. Na pewno odnotowaliby skaleczenia dłoni.

– Pewnie miała rękawice do jazdy konnej.

Reacher pokręcił głową.

– Powiedziała mi, że w tych stronach nikt nie nosi rękawic. Zbyt gorąco. Zacząłem się zastanawiać, że może jednak obojczyk złamał jej Slup, kiedy ją bił. Utrzymywała także, że złamał jej rękę oraz szczękę i wybił kilka zębów, w aktach choroby nie było nic na ten temat, więc przestałem się nad tym głowić. Zwłaszcza, gdy przekonałem się, że pierścionek jest prawdziwy.

Świeca na lewym krańcu stołu zgasła. Wypaliła się, przez sekundę prosty jak struna, cieniutki wężyk dymu unosił się nad knotem, a potem zaczął spiralnie wirować.

– Ona kłamie i tyle – rzekł lekceważąco Walker.

– Mój syn nie podniósłby ręki na kobietę – wtrąciła Rusty.

Reacher zwrócił się do niej.

– Wkrótce zajmiemy się tym, co Slup zrobił, a czego nie. Teraz jednak mamy kilka spraw do omówienia z Hackiem.

– Jakich spraw? – zdziwił się Walker.

– Takich spraw – powiedział Reacher, opierając pistolet Alice o stół i celując w pierś Walkera.

– Co ty, do diabła, wyczyniasz? – zawołał prawnik.

– Kiedy zrozumiałem, o co chodzi z tym brylantem, elementy układanki zaczęły do siebie pasować. Stało się dla mnie jasne, po co dałeś nam odznaki i wysłałeś na rozmowę z Rusty Greer w Czerwonym Domu.

– O czym ty gadasz?

– Znasz dobrze Carmen, więc wiedziałeś, co musiała mi powiedzieć. A nigdy nie kłamała. Mówiła prawdę o sobie i o tym, jak traktował ją Slup. Więc ty odwróciłeś kota ogonem. To proste. Sprytna i przekonująca sztuczka. Powiedziała mi, że pochodzi z Napa, więc ty powiedziałeś: „Na pewno mówiła, że pochodzi z Napa, ale to nieprawda”. Powiedziała mi też, że dzwoniła do urzędu skarbowego z donosem, a ty na to: „Na pewno mówiła ci, że dzwoniła do urzędu skarbowego, ale to nieprawda”. Bardzo skutecznie kłamałeś. A wszystko to robiłeś, udając, że chcesz ją uratować.

– Naprawdę chciałem ją ocalić i nadal chcę.

– Nie, Hack. Zależało ci tylko na tym, żeby przyznała się do czegoś, czego nie zrobiła. Plan był prosty. Wynajęci przez ciebie ludzie uprowadzili Ellie, żeby zmusić Carmen do przyznania się do winy. Wszystko poszłoby gładko, gdyby nie ja. Mieszałem się w nie swoje sprawy i zatrudniłem Alice. Psuliśmy ci szyki od poniedziałku rano, więc wodziłeś nas za nos przez bite dwadzieścia siedem godzin. Powoli i precyzyjnie robiłeś nas w balona. Zegarmistrzowska robota. Ale nie obyło się bez potknięć. Żeby wszystko poszło jak po maśle, musiałbyś być najlepszym kłamcą na świecie. A co staruszek Kopernik mówi o możliwości, że najlepszy kłamczuch na świecie trafi się akurat w Pecos?

– Rozum ci odjęło – wycedził przez zęby Walker.

– Wręcz przeciwnie. Byłeś na tyle przebiegły, by podsunąć nam cyniczny powód, dla którego chcesz ją ocalić. Walka o stołek sędziego. Cwany ruch, Hack. Ale ciągle rozmawiałeś z Carmen przez telefon, przedstawiając się strażnikowi jako jej adwokat, a jej groziłeś, że skrzywdzisz Ellie, jeśli zgodzi się na rozmowę z prawdziwym adwokatem. Dlatego nie chciała gadać z Alice. Potem napisałeś na swoim komputerze fałszywe sprawozdania finansowe, sporządziłeś fałszywe dokumenty rodzinnych rachunków powierniczych. Kiedy tylko otrzymałeś wiadomość od swoich zbirów, że porwali dziewczynkę, zadzwoniłeś do Carmen kolejny raz i powiedziałeś jej dokładnie, co ma zeznać, przekazując te same kłamstwa, które wcisnąłeś mnie.

– Nonsens.

36
{"b":"108056","o":1}