Литмир - Электронная Библиотека

Podszedł do jej biurka i usiadł. Spojrzała na niego, ale nie przerwała rozmowy. Miała ciemne oczy i bielutkie zęby. Mówiła powoli po hiszpańsku z akcentem ze Wschodniego Wybrzeża, na tyle wolno, że wszystko rozumiał. Mówiła: „To prawda, wygraliśmy, ale on nie zapłaci. Najzwyczajniej odmówił”. Reacher obserwował jej twarz. Była przybita i zakłopotana, mrugała szybko dla powstrzymania gorzkich łez frustracji. Powiedziała: Llamaredĕ nuevo mĕs tarde i odłożyła słuchawkę. „Wkrótce znów zadzwonię”.

Spojrzała przed siebie, zacisnęła oczy i zaczęła głęboko oddychać przez nos, wdech, wydech, wdech, wydech. Otworzyła oczy, wrzuciła akta do szuflady i spojrzała na Reachera.

– Kłopoty? – spytał.

Wzruszyła ramionami, jednocześnie kiwając głową.

– Wygranie sprawy to tylko połowa bitwy – powiedziała. – Czasem znacznie mniej niż połowa.

– Co się stało? Jakiś gość nie chce płacić?

Znów kiwnęła głową.

– Pijany ranczer wjechał na ciężarówkę mojego klienta. Ranny został mój klient, jego żona oraz dwójka ich dzieci. Stało się to podczas zbiorów, nie mogli pracować na roli, więc całe plony diabli wzięli. Słodka papryka. Uschła na polu. Zaskarżyliśmy tego pirata drogowego i za sądzono nam dwadzieścia tysięcy dolarów, ale facet nie chce płacić. Uparł się, że nam nie zapłaci. Bierze na przetrzymanie. Zamierza wziąć ich głodem, żeby wrócili do Meksyku.

– Nie byli ubezpieczeni?

– Za wysoka składka. Mogliśmy tylko wystąpić bezpośrednio przeciwko ranczerowi.

– Cholerny pech – przyznał Reacher.

– Niewiarygodny – westchnęła. – Doprawdy trudno uwierzyć, przez co muszą przechodzić ci ludzie. Patrol graniczny zastrzelił im najstarszego syna.

– Naprawdę?

Kiwnęła głową.

– Dwanaście lat temu. Byli wówczas nielegalnymi imigrantami. Szli nocą na północ, patrol gonił ich, w końcu zastrzelili najstarszego syna. Rodzina pochowała go i ruszyła w dalszą drogę.

– Nic się nie dało zrobić?

– Żartuje pan? Nielegalnie przekroczyli granicę. Nie mieli żadnych praw. To nie pierwszy taki przypadek. Teraz w końcu się tu osiedlili, otrzymali obywatelstwo w ramach amnestii dla nielegalnych imigrantów, staramy się, by zaufali prawu, a tu nagle spotyka ich coś takiego. Ale zmieńmy temat, co pana do mnie sprowadza?

– Nie chodzi o mnie – rzekł Reacher – tylko o moją znajomą.

– Potrzebuje adwokata?

– Zeszłej nocy strzelała do swojego męża. Bił ją.

– Zabiła go?

Reacher kiwnął głową.

– Na amen.

Wzięła żółty notes.

– Jak się pan nazywa? – spytała.

– Reacher. A pani?

– Alice. Alice Amanda Aaron.

– Powinna pani otworzyć własną kancelarię. Byłaby pani na pierwszym miejscu w książce telefonicznej firm.

Uśmiechnęła się nieznacznie.

– Kiedyś otworzę – powiedziała. – To pięcioletni układ z moim własnym sumieniem.

– Spełnienie powinności?

– Pokuta. Albo zadośćuczynienie. Za to, że los się do mnie uśmiechnął, że uczęszczałam do Harvardu, że pochodzę z rodziny, dla której dwadzieścia tysięcy dolarów to przeciętny czynsz za lokal firmowy na Park Avenue, a nie sprawa życia i śmierci podczas teksańskiej zimy

– Jest pani w czepku urodzona, Alice.

– Proszę opowiedzieć mi o swojej znajomej.

– Nazywa się Carmen Greer, jej mężem był Slup Greer. Nie bił jej przez ostatnie półtora roku, ponieważ trafił do paki za uchylanie się od podatków. Wczoraj wyszedł na wolność i wrócił do dawnych obyczajów, więc go zastrzeliła, trudno będzie znaleźć dowody i świadków. Nikt nie wiedział o tym, że jest bita.

– Obrażenia? – spytała Alice, notując.

– Dość ciężkie, ale zawsze tłumaczyła, że winne są konie, że spadała podczas jazdy.

– Ale to pewne, że mąż ją bił?

– Według mnie, tak. Musi wyjść za kaucją – powiedział Reacher. – Jeszcze dzisiaj.

– Za kaucją?

– Alice wytrzeszczyła oczy.

– Dzisiaj? Mowy nie ma.

– Ale ona ma przecież dziecko. Małą dziewczynkę o imieniu Ellie, sześciu i półletnią…

– To bez znaczenia – odrzekła. – Wszyscy mają dzieci. W takiej sprawie są tylko dwa sposoby na uzyskanie kaucji. Po pierwsze, możemy przeprowadzić całą rozprawę podczas przesłuchania w sprawie kaucji. Ale nie jesteśmy na to gotowi. W tych okolicznościach przygotowanie materiałów zajmie wiele miesięcy.

– Niby w jakich okolicznościach?

– Jej słowo przeciwko reputacji zmarłego. Jeśli nie istnieją świadkowie, będziemy musieli przeanalizować w sądzie akta jej choroby i udowodnić, że obrażenia nie zostały spowodowane upadkami z konia. Ona oczywiście nie ma pieniędzy, w przeciwnym razie nie przyszedłby pan do mnie, będziemy, więc musieli poszukać biegłych, którzy zgodzą się stanąć przed sądem bez honorarium. Nie znajdzie się takich od ręki.

– Więc, co się da zrobić od ręki?

– Mogę przejechać się do aresztu i powiedzieć: „Witam, jestem pani adwokatem, do zobaczenia za rok”. Tyle da się zrobić od ręki.

Reacher rozejrzał się po pomieszczeniu.

– Mówiła pani, że są dwa sposoby.

– Drugi to przekonanie prokuratora okręgowego, żeby się nie sprzeciwiał. Jeśli poprosimy o wyznaczenie kaucji, a on nie wyrazi sprzeciwu, wtedy wystarczy już tylko zgoda sędziego.

– Hack Walker to serdeczny przyjaciel jej męża.

Alice znów opadły ręce.

– Cudownie. Zapomnijmy więc o kaucji.

– Czy weźmie pani tę sprawę?

– No jasne. Zadzwonię do biura Hacka i spotkam się z Carmen. Ale nic więcej na razie nie jestem w stanie zrobić, rozumie pan?

Reacher potrząsnął głową.

– To za mało, Alice – powiedział. – Chcę, żeby pani z miejsca zabrała się do roboty. Żeby sprawa ruszyła natychmiast.

– To niemożliwe. Przez kilka najbliższych miesięcy mój terminarz pęka w szwach.

Przyglądał jej się przez moment.

– Może się jednak dogadamy?

– Dogadamy?

– Mogę odzyskać dwadzieścia tysięcy dla pani hodowców papryki. Jeszcze dziś. W zamian zajmie się pani sprawą Carmen Greer. Dzisiaj.

– Czyżby pan ściągał długi?

– Nie, ale proszę wyobrazić sobie, że wrócę tu z czekiem na dwadzieścia kawałków.

– Jak zamierza pan to zrobić?

– Grzecznie poproszę gościa o wypisanie czeku.

– Myśli pan, że się zgodzi?

– Czemu nie? – odparł. – Kim jest ten ranczer?

Zerknęła na szufladę i potrząsnęła głową.

– Nie mogę tego powiedzieć – rzekła. – To wbrew zasadom.

– Składam propozycję. O nic pani nie proszę.

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Muszę na chwilę wyjść do toalety.

Gwałtownie wstała i wyszła. Miała na sobie dżinsowe szorty, była wyższa, niż sądził. Kuse szorty i długie nogi. Do tego ładna opalenizna. Wyszła tylnymi drzwiami na dawne zaplecze sklepu. Wstał natychmiast i wysunął szufladę biurka. Wyjął leżącą z wierzchu teczkę i wyszukał między papierami zeznanie pod przysięgą. W ramce z nagłówkiem „Pozwany” napisano elegancko na maszynie nazwisko i adres. Złożył kartkę na czworo i włożył do kieszeni. Zamknął teczkę, włożył do szuflady i usiadł. Po chwili Alice Amanda Aaron wróciła do swojego biurka.

– Czy jest tu gdzieś biuro wynajmu samochodów? – spytał.

– Może pan wziąć mój wóz – zaproponowała. – Stoi na parkingu za budynkiem.

Sięgnęła do kieszeni kurtki wiszącej na fotelu. Wyjęła kluczyki.

– Volkswagen. W schowku na rękawiczki są mapy. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie znał okolicy. Wziął od niej kluczyki i wsiał.

– Do zobaczenia – powiedział, wychodząc na słońce.

ALICE miała nowego jaskrawożółtego garbusa. Nowojorska rejestracja, a w schowku na rękawiczki był nie tylko stos map. Znalazł tam pistolet model Heckler Koch P7M10 z dziesięciocentymetrową lufą oraz dziesięć naboi kaliber 10 mm.

Reacher odsunął fotel i zapalił silnik. Rozłożył mapy na siedzeniu obok i sprawdził adres ranczera. Ranczo mieściło się na północny wschód od miasta, może z godzinę drogi.

Garbus miał ręczną skrzynię biegów z ostro biorącym sprzęgłem. Dwukrotnie zdławił silnik, nim udało mu się ruszyć. Odjechał z zaułka prawników w kierunku El Paso i znalazł dokładnie to, czego szukał. Każde miasteczko, niezależnie od wielkości, ma przy jednej z ulic szpaler salonów sprzedaży samochodów. Pecos nie było wyjątkiem.

20
{"b":"108056","o":1}