– A teraz spójrz.
Wyjął magazynek i włożył do niego dziewięć nabojów. Wsadził magazynek i umieścił pierwszy nabój w komorze. Wyjął ponownie magazynek i włożył z dołu jeszcze jeden nabój. Umieścił magazynek na miejscu, przeładował i zabezpieczył broń.
– Broń przeładowana i zabezpieczona – wyjaśnił. – Musisz zrobić dwie rzeczy. Odbezpieczyć broń i nacisnąć spust dziesięć razy.
Przekazał jej pistolet.
– Spróbuj – polecił. – Odbezpiecz i strzelaj.
Odbezpieczyła broń lewą ręką. Potem wycelowała prawą, zamknęła oczy i nacisnęła spust. Pistolet skoczył jej w dłoni i skierował się w dół.
Trzy metry od jej stóp odprysnął kawałek skały i uniósł się kłąb pyłu.
– Zabezpiecz go.
Przesunęła odpowiednią dźwignię. Zdjął koszulę przez głowę, odszedł pięć metrów na południe, powiesił ją na skale i rozprostował, by przypominała tułów człowieka. Wrócił i stanął za kobietą.
– A teraz strzelaj w moją koszulę – rozkazał. – Celuj w tułów.
Uniosła pistolet, ale natychmiast go opuściła.
– Nie mogę tego zrobić. Nie chcesz chyba, żebym ci podziurawiła koszulę.
– Ryzyko jest naprawdę niewielkie – powiedział. – Spróbuj.
Odbezpieczyła broń. Wycelowała, zamknęła oczy i strzeliła. Chybiła o całe sześć metrów.
– Nie zamykaj oczu – zwrócił jej uwagę Reacher. – Pomyśl sobie na przykład, że jesteś wściekła na koszulę, wyceluj w nią palec, jakbyś na nią wrzeszczała.
Tym razem nie zamykała oczu. Wycelowała, unosząc prawą rękę, strzeliła i tym razem chybiła o dwa metry na lewo.
– Daj mi spróbować.
Podała mu pistolet. Przymknął jedno okno i wycelował.
– Chcę trafić tam, gdzie była kieszeń.
Wystrzelił dwukrotnie raz za razem. Pierwszy strzał trafił pod pachą po przeciwnej stronie oderwanej kieszeni, drugi zaś w środek, za to u dołu koszuli. Oddał jej pistolet.
– Teraz twoja kolej.
Strzeliła jeszcze trzy razy, za każdym razem haniebnie chybiając.
– Czego się dziś nauczyłaś? – spytał.
– Że muszę podejść blisko celu.
– O to chodzi – przytaknął.
– To wcale nie twoja wina, sam chybiłem o trzydzieści centymetrów, choć jestem dobrym strzelcem. W wojsku wygrywałem zawody strzeleckie.
Wziął pistolet i załadował ponownie. Odwiódł kurek, zabezpieczył broń i położył ją na ziemi.
– Zostaw go tu – powiedział. – Chyba że nie masz naprawdę żadnych wątpliwości.
Nie poruszyła się przez dłuższą chwilę. Potem podniosła pistolet i włożyła go do torebki. Zabrał swoją koszulę i wciągnął ją przez głowę. Nie było widać żadnego śladu po kuli. Jedna dziura schowana była pod rękawem, a druga skryła się głęboko w spodniach. Przemierzył wąwóz, by odszukać wszystkie osiem łusek. To jego dawny nawyk, przejaw ostrożności. Podrzucił je w dłoni i wsypał do kieszeni spodni.
WRÓCILI późnym popołudniem. Josh i Billy czekali oparci o ścianę stajni. Pick-up stał na podwórku, gotowy do drogi po paszę.
– Odprowadzę konie – zaproponowała Carmen.
Zsiedli z wierzchowców przed wrotami stajni. Josh i Billy odskoczyli od ściany, ich ruchy zdradzały zniecierpliwienie.
– Gotowy? – zawołał Billy.
– Miał być gotów pół godziny temu – przygadał Josh.
Na te słowa Reacherowi zupełnie przestało się spieszyć. Powolutku poszedł do baraku, skorzystał z łazienki, zmył z twarzy pył. Potem wrócił wolnym krokiem. Pick-up stał już zwrócony ku bramie, silnik był na chodzie. Josh siedział za kierownicą, Billy zaś stał przy drzwiach od strony pasażera.
– No, to w drogę – zawołał Billy.
Wskazał Reacherowi miejsce w środku i sam wcisnął się obok niego. Josh ruszył ku bramie, a kiedy skręcił w lewo, Reacher uświadomił sobie, że jego położenie jest znacznie gorsze, niż myślał.
Widział worki z paszą w magazynie. Było ich całe mnóstwo, pewnie ze czterdzieści. Ile czasu potrzeba czterem koniom i kucykowi na przejedzenie takiej ilości?
Domyślał się jednak, że podróż to pomysł Bobby’ego, żeby go stąd odciągnąć na jakiś czas. Wyprawa po paszę jest tak samo dobrym sposobem jak każdy inny, żeby odseparować go od Carmen. Ale oni wcale nie wybierali się po paszę, ponieważ skręcili w lewo. Na wszystkich workach widniał adres hurtownika w San Angelo. A miasteczko to leżało na północy. Powinni więc byli skręcić w prawo.
Wyglądało na to, że Bobby chce go na dobre usunąć z życia Carmen. Kazał Joshowi i Billy’emu przepędzić go na cztery wiatry. Reacher uśmiechnął się. Nie wiedzieli, że przeczytał adres na workach z paszą. Nie pomyśleli o tym, że skręt w lewo zamiast w prawo wzmoże jego czujność.
– Daleko to? – spytał niewinnie.
– Mniej niż dwie godziny – odparł Josh. – Ze sto pięćdziesiąt kilometrów, nie więcej.
Może zmierzali do baru, o którym mówili wczoraj. Może mieli tam koleżków.
– Czy jedziemy prosto do hurtownika? – spytał Reacher.
Było to pytanie taktyczne. Nie mogli odpowiedzieć „nie”, nie wzbudzając jego podejrzeń. Nie mogli powiedzieć „tak”, jeśli nie jechali tam w pierwszej kolejności.
– Najpierw wskoczymy na parę piw – powiedział Billy.
Im dalej posuwali się na południe, tym droga stawała się gorsza. Słońce wisiało nisko nad horyzontem na zachodzie. Znak na poboczu informował: ECHO 8 KILOMETRÓW.
– A ja myślałem, że Echo jest na północy – zauważył Reacher. – Tam, gdzie Ellie chodzi do szkoły.
– Jest podzielone – wyjaśnił. – Pół na północy, a drugie pół na południu. Dzieli je dwieście pięćdziesiąt kilometrów.
– Największe miasto świata od jednego krańca do drugiego – zaszydził nagle Josh.
W oddali pojawiła się grupa niewielkich budynków. Stacja benzynowa, sklepik oraz bar o nazwie „Longhorn Lounge”, przed którym stało dziesięć czy dwanaście pick-upów skierowanych maskami w stronę budynku. Najbliżej wejścia stał radiowóz szeryfa.
Josh wjechał na parking i zatrzymał samochód obok innych. Równocześnie z Billym otworzyli drzwi i wyskoczyli na zewnątrz. Reacher wygramolił się od strony pasażera.
– No dobra – powiedział Billy, otwierając szeroko drzwi baru. – My stawiamy.
Glina czuje się w barze jak bokser na ringu. To jego rejon działania. Pewnie około dziewięćdziesięciu procent wojskowych rozrób odbywa się właśnie w barach. Pierwsza rzecz, policjant liczy wejścia. Zwykle są trzy: główne wejście, drzwi od tyłu obok łazienek oraz prywatne wyjście z biura za barem. Reacher zauważył, że w „Longhom Lounge” były wszystkie trzy.
Potem rozejrzał się po zgromadzonych tu ludziach, szukając zarzewia kłopotów. Kto zamilknie, kto wybałuszy oczy? Gdzie kryją się niebezpieczeństwa? W „Longhorn” nic takiego nie zauważył. W pomieszczeniu znajdowało się jakieś dwadzieścia pięć osób, wyłącznie mężczyźni, żaden nie zwracał na nich szczególnej uwagi, spoglądali tylko przelotnie i kiwali głowami, co wskazywało na zażyłość z Billym i Joshem. Nigdzie nie było widać szeryfa. Przy barze stał jednak wolny stołek, a przed nim nietknięta butelka. Może to honorowe miejsce.
Policjant rozgląda się zawsze za potencjalną bronią. Wszędzie stało mnóstwo butelek z długimi szyjkami, ale Reacher nie obawiał się ich. Butelki kiepsko się sprawdzają jako broń. Najwyżej w filmach, gdzie robią je z waty cukrowej i etykietkami z bibułki. Bardziej niepokoił go stół bilardowy. Stał pośrodku pomieszczenia, przy nim czterech graczy z kijami i jeszcze ponad dziesięć kijów w stojaku obok. Jeśli się nie ma pistoletu, kij do bilardu to najlepszy typ barowej broni.
Za stołem bilardowym rozstawione były stoliki okolone stołkami. Billy uniósł w kierunku barmana trzy palce i otrzymał trzy zimne piwa. Niósł je w głąb sali. Reacher wyprzedził go, by być pierwszy przy stoliku. Wolał sam wybrać sobie miejsce. Najlepiej plecami do ściany z trzema wyjściami na oku. Przepchnął się i usiadł. Josh usadowił się z prawej, Billy zaś z lewej po przeciwnej stronie stolika. Szeryf nadszedł od strony toalet. Przystanął na widok Reachera, a następnie usiadł przy barze na wolnym stołku. Billy uniósł butelkę jak do toastu.