– Dosyć. Już wiem, że za wami jest już okres niemowlęctwa i dzieciństwa cywilizacji. Podbiwszy kosmos zbliżyliście się do okresu młodości. Ale wiek dojrzały jest jeszcze daleko przed wami. Wasza myśl nie uzyskała władzy nad materią, nie opanowała dróg wszechświata. Rozumiem teraz, dlaczego nasze sygnały nie zostały odebrane.
Ja też zrozumiałem. Cóż mogli odpowiedzieć na sygnały Hedończyków nasi przodkowie w Babilonie i Tebach? Uśmiechnąłem się nawet, przypuszczając, że mój współrozmówca nie dostrzeże nietaktu. I nie omyliłem się. Mózg posłał w odpowiedzi nieoczekiwaną replikę:
– To nie byli wcale Hedończycy. Nasza tutejsza cywilizacja jest młoda. Ma nie więcej niż tysiąc lat.
Bez słowa otworzyłem i zamknąłem usta – nawet nie pamiętam pytania, które miałem na końcu języka. Po prostu zgłupiałem z zaskoczenia. Jeżeli to mistyfikacja, to po co, w jakim celu? Jeżeli nie, jeżeli właściwie zrozumiałem odpowiedź mego milczącego współrozmówcy, to od razu rodziły się dalsze pytania. Jakaż więc cywilizacja próbowała się skontaktować z Ziemią dwa tysiące lat temu? Gdzie się podziała? Skąd wzięła się tutejsza? Dlaczego Mózg mówi w imieniu ich obu?
Odpowiedzi nie było, chociaż wszystkie te pytania Mózg na pewno odczytał w mych myślach, jak w otwartej księdze. Teraz nie poruszał się, tylko dwa równoległe fragmenty, zapewne płaty skroniowe, jaśniały, jakby podświetlone od wewnątrz. A więc jakieś jego nerwowe centra znajdowały się w stanie napięcia. Najwidoczniej oczekiwał mojego podsumowania. Ale tych pytań miałem zbyt wiele.
– Teraz zobaczysz, jak to było – „usłyszałem” wreszcie. – Wy nazywacie to historią. Mógłbym przekazać ją, nie uciekając się do obrazów wzrokowych, ale twoje zdolności bezpośredniego odbioru są nierozwinięte. Nie masz receptorów. Dlatego usiądź tak, żeby było ci wygodnie i patrz.
Usiadłem na tym, co wydawało mi się fotelem, znajomym przezroczystym fotelem z „kolby” i w śnieżnej białości sali zobaczyłem dziwną grę świateł. Jak w ruchomym obrazie abstrakcyjnym barwy przesuwały się, napływały jedna na drugą, skręcały spiralnymi taśmami, to Nabierając intensywnego koloru, to blednąc, zupełnie jakby ktoś próbował wyregulować ostrość obrazu, starając się, aby projekcja była maksymalnie jasna i sensowna. Zobaczyłem budynki bez okien odbijające słońce, wieże i kopuły, ażurowe mosty, estakady i schody, fantastyczny pejzaż miasta, marzenia artysty – urbanisty, bajeczne tło dla poruszających się mechanizmów i tłumów ludzi.
Rozumiałem, że „mowa była” o cywilizacji, która zrodziła obecną, to jest o cywilizacji, która być może dawno zginęła; a my jeszcze z ławy szkolnej wiemy, że tysiąclecia istnienia każdej cywilizacji to kropla w morzu wszechświata. Być może, zginęła dlatego, że minęła apogeum swojego rozwoju, wynaturzyła się, straciwszy zainteresowanie do nauki i techniki. I czy obecna jest jej dziecięciem, jej następcą na tej planecie?
– Nie na tej, na innej – „usłyszałem” i mieszanina żywych obrazów w oślepiającej białości sali zniknęła.
Nie zadając pytania, które dopiero formowało się w świadomości, które jeszcze nie stało się myślą, natychmiast otrzymałem na nie odpowiedź:
– Zmniejszyłem prędkość moich wspomnień do minimum, ale twój mózg nie jest w stanie przystosować się nawet do tej prędkości. Dlatego nie mogę pokazać ci, jak rodziła się cywilizacja.
– Która?
– Ta, którą chcecie poznać i zrozumieć.
– Ale ty znałeś i inną, której zarysy dopiero co widziałem.
– Byłem jednym z jej rady starszych. Słusznie domyśliłeś się, że zginęła, choć nie byłem obecny przy jej śmierci. Ale przewidziałem ją. Osiągnęliśmy wszystko, co może sobie życzyć człowiek, nawet nieśmiertelność, i tym samym naruszyliśmy biologiczną równowagę w przyrodzie. Śmierć to prawidłowy etap biologicznej ewolucji. Wszystko umiera i rodzi się, nawet gwiazdy. I dlatego nieśmiertelni ludzie stracili zainteresowanie życiem. Rozumieliśmy, że niemożliwy jest ratunek ginącej cywilizacji, ale można było stworzyć nową, która odziedziczyłaby całą informację pramaterii.
– Kim byli ci „my”?
– Ja i moi pomocnicy, wszyscy, którzy pracowali nad problemem cyklów genetycznych. Po odnalezieniu planety z takimi samymi komponentami biosfery, przerzuciliśmy tu dwanaście do szóstej potęgi, czyli według waszego systemu liczenia około trzech milionów fizycznie pełnowartościowych dwudziestoczteroletnich osobników w wieku optymalnym dla wieczności.
Zdziwiłem się, dlaczego dla wieczności? Było to sprzeczne z tym, co wyjaśniono mi przed chwilą. Nauczyciel wyjaśnił:
– Określamy w ten sposób bardzo długi, kosmiczny w swej skali wycinek czasu, wiek gwiazd i planet. Ale z innym współczynnikiem nieśmiertelności. – Nie nadążyłem wyrażać swego zdziwienia, mój rozmówca już je odebrał i kontynuował, tak samo bezdźwięcznie i monotonnie: – Nie rozumiesz? Nieśmiertelność to prosta prowadząca w nieskończoność. My przekształciliśmy ją w sinusoidę, periodyczne powtarzanie krótkotrwałych cyklów życiowych. Właśnie krótkotrwałość zapewniała niewygasające zainteresowanie życiem i gwałtowne gromadzenia informacji. Dwa lata trwa dzieciństwo, dwa młodość, cztery wiek dojrzały i cztery stan niezmąconego spokoju. Następnie cała nagromadzona informacja, oprócz dziedzicznego minimum, zostaje starta i cykl życiowy zaczyna się od nowa. Nowa osobowość nie jest powtórzeniem poprzedniej, ale rozwój jej podporządkowany jest temu samemu prawu: wszystko jest dozwolone, wszystko służy rozkoszy, a ukoronowaniem rozkoszy jest spokój.
Mózg „zamilkł”, najwidoczniej oczekując mojej reakcji. A ja również milczałem, zastanawiając się, ale nie adresując swych myśli bezpośrednio do niego. Myślałem o jego zarozumiałości i naiwności. Władca milionów żywotów, wprawdzie nie kierujący nimi, ale który stworzył aparaturę do kierowania, stosuje anarchistyczny system „łap – trzymaj” zakończony czymś w rodzaju buddyjskiej „nirwany”, był w gruncie rzeczy niewiele mądrzejszy od swych wychowanków, zastępujących wiedzę wyobraźnią. No i najprawdopodobniej jest przekonany, że stworzył optymalny wariant szczęśliwości.
– A czy na Ziemi nie myślą o szczęśliwości mieszkańców? – usłyszałem znowu. Nie ociągałem się z odpowiedzią:
– Owszem, myślą. I robią. Tylko według zasady: od każdego według zdolności, każdemu według jego pracy.
Wydało mi się, że Mózg się uśmiechnął. Oczywiście było to złudzenie. Obca myśl odezwała się w świadomości, tak jak poprzednio bezbarwnie i bezosobowo. Nawet nie mogę wyjaśnić, dlaczego „usłyszałem” w niej coś w rodzaju intonacji.
– To niewiele. Praca niszczy rozkosz, męczy myśl, ogranicza wolność. My dajemy więcej.
Ogarnęła mnie złość: zawsze złoszczę się, gdy ktoś mówi głupstwa.
Praca już dawno nie męczy, nawet na Ziemi, tym bardziej u was, przy waszej technice. Męczy nieróbstwo. Praca zgodna z zainteresowaniami to twórczość, a twórczość nie daje rozkoszy tylko głupcowi. Talent to praca, powiedział jeden z geniuszy naszej przeszłości. A czy wam praca nad problemem cyklów genetycznych nie dawała czegoś podobnego do rozkoszy.
– Jestem zrodzony przez inną cywilizację. Mniej doskonałą. Nasi przodkowie doprowadzili do wygasania życia. My je stabilizujemy.
Wierzył, że stabilność stanowi optimum radości życia. Dziwak. Czy warto było tworzyć Wieczny Skarbiec Mądrości, jeżeli mądrość tę mogą u nas wyśmiać nawet najbardziej niezdolni uczniowie? Nie mogę się równać z Biblem, ale czułem się na siłach podjąć dyskusję. I starając się być uprzejmym, wyjaśniłem:
– Stabilność sama przez się nie może dać radości życia. Radość to pokonywanie trudności. Wyśmiałeś naszą zasadę, ale przecież pokonując trudności, w wiecznym poszukiwaniu nowego nie stoimy w miejscu, lecz posuwamy życie do przodu.
– Jak?
Zamyśliłem się. Jak w kilku zdaniach opowiedzieć o zmianie form społecznych, które otworzyły człowiekowi drogę do komunizmu? Nie jestem historykiem ani filozofem i moje wiadomości nie wykraczają poza zakres szkolnych skryptów z socjologii. A może po prostu ograniczyć się do semantycznego wyjaśnienia słowa „komunizm”? Od każdego według zdolności, każdemu według potrzeb.