– A ja dwanaście – wtrąciła się kobieta.
Bibl domyślił się tego po jej gwałtownym ruchu ku przodowi.
– Dziękuję – podziękował ironicznie – ale ja również wolę ścisłe wiadomości. – I już nie szeptem, lecz pełnym głosem, nie ukrywając rozczarowania i niezadowolenia, powiedział do Kapitana: – Pudło, Kep. Albo świadomie nas mistyfikują, albo zetknęliśmy się tu zupełnie z nową wartością społeczno-biologiczną, całkowitym brakiem zainteresowania w stosunku do wszystkiego, obojętne co by to nie było. I w jednym, i w drugim wypadku niczego nie uzyskamy. Nie ma wspólnych zainteresowań, nie ma kontaktu.
– Spokojnie, Bibl – przerwał mu Kapitan. Patrzył wyłącznie na Bibla, ignorując Hedończyków. – Zdaje się, że zapomniał pan o tym, co jest najważniejszą cechą badacza kosmicznego. Wynika z tego, że będziemy musieli zbierać te tak tu niepopularne ścisłe informacje po troszeczku. Mimo wszystko są i takie. Czego, na przykład, uczą ich w szkole?
– Bójek, gier i tworzenia mitów – roześmiał się sarkastycznie Bibl.
Hedończycy milczeli.
– Dlaczego nam nie przerywacie? – zapytał Kapitan.
– Przecież porozumiewacie się między sobą. Myśl jest zamknięta
– Mówimy o ścisłej wiedzy. Uważam, że taka jednak u was istnieje – powtórzył Kapitan. – Czym nas obezwładniliście?
Jasnoskóry Hedończyk machnął ręką – Bibl gotów był przysiąc, że wykonując ten ruch nie miał on niczego w dłoni – i pokazał Kapitanowi coś w rodzaju klucza francuskiego z bladoniebieskiego metalu.
– Paralizator. Strzela molekułami gazu usypiającego. Możesz sobie wziąć.
Rzucił Kapitanowi błękitny pseudoklucz i natychmiast podał oszołomionemu Biblowi drugi taki sam.
– Widziałeś cudeńka? – roześmiał się Kapitan i zapytał: – A dlaczego „granatowy”, którego okładano „biczami”, nie użył paralizatora?
Nieoczekiwanie odpowiedział atleta siedzący obok:
– Bo takie są zasady gry. Tym „granatowym” byłem ja. W tych samych warunkach co „błękitni”. Nawet bez koszuli ochronnej. – Dotknął jednego z jej sznureczków.
– A pan wątpił, że posiadają oni jakieś ścisłe informacje – powiedział Kapitan – Widać, że o niektórych sprawach są dobrze poinformowani. Ciekawe, jak się do siebie zwracają? Mam nadzieję, że nie jednym z dwunastu wymyślonych wariantów?
Odpowiedź otrzymali od razu. Znowu odpowiadał jasnoskóry, najwidoczniej cieszący się wśród Hedończyków największym autorytetem. I co ciekawe, mimo braku intonacji myśli nie zawsze były anonimowe! Czasami ich natężenie pozwalało odgadnąć autora.
– Imiona nasze są ustalone, choć niestałe – wyjaśnił. – W kręgu niemowlęcym obchodzą się bez nich, „błękitni” wybierają je opierając się na wskazówkach maszyn liczących. Najczęściej są to nazwy przedmiotów i zjawisk otaczającego świata, czasem oddzielnych pojęć. „Granatowi” mogą zmienić imię: ich horyzonty są szersze, a w związku z tym większa możliwość wyboru. Ja zachowałem poprzednie – Grom.
Hedończyka, którego kosmonauci poznali podczas pierwszej rozmowy w „kolbie” nazywano Biczem. Imię atlety, który wytrzymał walkę z „błękitnymi”, zabrzmiało różnie. Kapitan „usłyszał” Mężny, a Bibl – Wytrwały. Przyjęli Wytrwałego. Imię kobiety dawało jeszcze większą możliwość wyboru: Drzazga, Igiełka, Szpilka. Wybrali Igiełkę.
– A czego uczą was w szkole oprócz gier i wyobraźni? – zapytał Bibl.
– Dlaczego „i”? Wyobraźnia to także gra.
– No, a nauki ścisłe? Matematyka, fizyka, chemia?
Odpowiedź nie padła od razu. Hedończycy znowu popatrzyli po sobie.
– Ostatnie dwa pojęcia są u nas w ogóle nie znane. Uczymy się tylko matematyki.
– Podstawowej czy wyższej?
– Rozumiemy wasze pytanie następująco: podstawowa to liczenie na tablicy za pomocą cyfr, wyższa to działania na dowolnych liczbach w pamięci.
– A geometria, algebra, analiza matematyczna?
– Pewne elementy o wyższym stopniu trudności matematycznej są nauczane już w kręgu dojrzałości. Ale również jako gra czy też hobby.
– To nawet zabawne, że nasze myślowe tłumaczenie zaczyna zahaczać o żargon – szepnął Bibl do Kapitana.
– Nie zabawne, lecz straszne. Wynikałoby z tego, że nie znają ani wytrzymałości materiałów, ani mechaniki budowlanej. Jak więc budują?
– My nie budujemy.
– Ale ktoś buduje.
– Nikt nie buduje. Wszystko zostało zbudowane dawno i na zawsze.
Kapitan i Bibl tylko popatrzyli po sobie: już im brakowało słów.
– Może chodziło wam o budownictwo logiczne? – padło tak samo anonimowe, jak zresztą większość w całym tym dialogu, pytanie.
– A co to takiego budownictwo logiczne?
Na różowej ścianie pojawił się nagle prostokątny, podświetlony od wewnątrz biały ekran, a w jego środku żółty kwadrat. Natychmiast przykleił się do niego czarny krąg, a z boku czerwony wielokąt. Z wierzchołków popełzły w różne strony łańcuchy nasuwających się jeden na drugi sześcianów i sześcianików, kolejno zmieniających barwę. Trójgraniaste linie przeszyły je jak bagnety i owinęły się spiralą wokół kwadratu – ojca.
– Abstrakcyjne malarstwo filmowe – mruknął Bibl – wczesny kubizm. Ale nawet dla takiej bzdury konieczna jest znajomość geometrii, choćby w obrębie dwóch pierwszych lat. Obawiam się, że czegoś tu nie zrozumieliśmy.
– Zaczynam rozumieć – odezwał się Kapitan. – Patrz!
W wolnym, nie zakreślonym kącie ekranu od czarnego kręgu popełzła w górę cieniutka linia, utworzyła ściętą ażurową piramidę z wysuniętym z boku ramieniem. Rysunek dźwigu budowlanego w konwencji sprzed stu lat – pomyślał Bibl. – Ciekawe, kto jest autorem tego arcydzieła? Hedończycy również okazali zupełnie nieoczekiwane zainteresowanie. Popatrzyli po sobie, pomrugali, ich źrenice rozszerzały się i zwężały i nagle wszyscy, jak jeden mąż, odwrócili się w kierunku Kapitana.
– To ty?
– Narysowałem im schemat dźwigu budowlanego, tak, jak robiłem: w dzieciństwie – wyjaśnił Biblowi Kapitan.
– Tak właśnie pomyślałem – odezwał się Bibl. – Cień realizmu w ich malarskich abstrakcjach. Myślowym malarstwie – poprawił się. – Jeszcze jeden przykład ich oderwania się od realnego życia. Ciekawe, komu i po co było to potrzebne.
„Zamknięta” replika Bibla nie doszła chyba do Hedończyków. Milcząco, ale z bardzo dużym ożywieniem rozmawiali między sobą. Bibl natychmiast to zauważył: wyraz ich oczu zmieniał się gwałtownie. Nagle kobieta wstała i zauważywszy, z jak napiętą uwagą Bibl się im przygląda, uśmiechnęła się, podobnie jak jej współplemieńcy, wyłącznie kącikami ust. Ale jej myśl odpowiedź adresowana była najwyraźniej do wszystkich.
– Zanim spotkaliśmy się tutaj, brakowało mi ośmiu jednostek. Teraz będę miała więcej. Do zobaczenia w Aorze.
– Daleko? – zainteresował się Bibl.
– Moja szkoła znajduje się po tamtej stronie równika. Ale ciebie interesują środki transportu? Nie mamy ich. Wychodzę stąd i wchodzę do siebie.
– Błyskawiczne przemieszczenie w przestrzeni?
– Tak. U nas nie ma odległości. Wszystko to jest bardzo proste – znowu uśmiechnęła się, odebrawszy niewypowiedzianą myśl Bibla. – Musimy tylko pomyśleć o tym, gdzie powinniśmy być i zaraz się tam znajdujemy.
Z tymi słowami roztopiła się w różowej mgiełce ściany.
– Jeszcze jeden test i rozdzielicie się – powiedział Grom.
Kapitan odpowiedział zdziwionym spojrzeniem: wyjaśnij! Hedończyk milczał.
– Co to znaczy „rozdzielicie się”? – podniósł głos Kapitan.
– Chwileczkę – skrzywił się Hedończyk. Najwidoczniej drażnił go podniesiony głos ludzkiego głosu. – Przecież powiedziałem: jeszcze jeden test.
Pośrodku pokoju zawisnął między nimi w powietrzu półmetrowy sześcian podzielony na czarne i żółte sześcianiki – dwanaście w każdym rzędzie. W przezroczystej, mimo zabarwienia, przestrzeni sześcianików widniały podświetlone od wewnątrz szare i żółte figurki.
– Kłast – powiedział Hedończyk. – Gra.
– Rozumiem – Bibl nie okazał zdziwienia. – Coś w rodzaju szachów o wyższym stopniu trudności. Mamy coś podobnego, tylko rozmieszczone na płaszczyźnie, a u was zaś jest to w przestrzeni. W naszej grze są sześćdziesiąt cztery pola, a u was tysiąc siedemset dwadzieścia osiem. Każda figura najprawdopodobniej porusza się inaczej, z prawem usunięcia z gry zbitych figur przeciwnika i zajęcia odpowiedniego gniazda w przestrzeni sześcianu.