Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pan Quarendon nie odpowiedział. Po chwili Joe spojrzał na zegarek.

– Dobrze – powiedział cicho wydawca. – Powiem panu. Ale muszę pana uprzedzić, że w grę wchodzi szczęście dwóch rodzin i los dwóch przyzwoitych ludzi.

– Więc pan także… – szepnął Alex i pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Nie! – zaprzeczył gwałtownie pan Quarendon. – Przed wielu laty przysiągłem sobie, że nigdy żadna sekretarka, pokojówka… Mój Boże, wie pan, o co mi chodzi. Żaden mężczyzna nie jest święty, ale nie wolno na nic pozwalać sobie w pracy ani w domu… To zawsze jest groźne i często źle się kończy… Dlatego nie o mnie tu chodzi. Powiem panu, powiem panu wszystko i niech mnie pan ratuje, mnie i sir Harolda! Mam córkę, a jej mąż jest młodym, świetnie zapowiadającym się członkiem Izby Gmin… mają dwoje dzieci… A moja córka jest bardzo zazdrosna i gdyby przeczytała na przykład w gazecie, że mąż ją zdradza, myślę, że oznaczałoby to koniec jej małżeństwa. Jest bardzo dumna. Dla niego także byłby to koniec kariery. Publiczny skandal to ostatnia rzecz, którą darowałaby mu Partia Konserwatywna! Sir Harold jest moim najbliższym przyjacielem, często odwiedzał mnie w wydawnictwie i razem szliśmy na lunch do klubu… A ten piękny szatan w spódnicy siedział w pokoju, przez który musiał przejść każdy, kto chciał się do mnie dostać… – Odetchnął głęboko i grzbietem dłoni otarł pot z czoła. – Sir Harold jest człowiekiem żonatym, ma troje dzieci i tyleż wnuków. Pamięta pan aferę Profumo? Taka właśnie dziewczyna zniszczyła kompletnie bardzo zdolnego i skądinąd uczciwego człowieka, członka rządu… Nie wspominam nawet o jego rodzinie i wstydzie, który spłynąłby na nią z tych koszmarnych brukowców, drukowanych w milionach egzemplarzy… – Znowu odetchnął głęboko. – Może pan spytać, jak się o tym dowiedziałem. Zięć przyszedł do mnie i powiedział mi. Byłem jedynym człowiekiem, któremu mógł zaufać. Bał się mówić o tym z własnym ojcem. Wtedy zwierzyłam się Haroldowi, szukając jego rady. I okazało się, że jest w takiej samej sytuacji!… Ta kobieta była demonem. Zimnym, racjonalnym demonem, obdarowanym przez Naturę umiejętnością nieuchronnego zdobywania mężczyzn. W obu wypadkach było to samo: wyuzdane fotografie: ona i ofiara w pozach nie pozwalających na żadne wątpliwości… Mój głupi zięć zadzwonił nawet kilka razy do niej, do mego biura i oczywiście nagrała te rozmowy… W obu wypadkach postąpiła tak samo: żądała pieniędzy, co miesiąc, nie za wiele, ale i nie mało… tyle, ile ofiara na pewno była w stanie zdobyć bez większego kłopotu. Ale w każdej chwili coś się mogło stać, ktoś mógł znaleźć te kasety i klisze, mogła przejść do generalnej ofensywy, mogła w rzeczywistości zrobić, co zechce. Miała ich przecież w ręku. Powiem teraz coś, co może panu wydać się zabawne. Wymyśliłem własną powieść kryminalną, mister Alex. Kupiłem zamek Wilczy Ząb, sprowadziłem tu pod pretekstem tego jubileuszu Amandę Judd z mężem i Grace, która na szczęście nie była już od dwóch lat moją sekretarką, bo sama odeszła i pozostaliśmy w dobrych stosunkach. Nie miałem przecież pojęcia o jej procederze. Zaprosiłem gości i stworzyłem ten konkurs. Harold i ja mieliśmy się tu pozbyć tej jadowitej kobry. Pomysł mój był prosty: Drugiego dnia pobytu miałem ją poprosić, aby weszła z nami na wieżę i zrobiła mi wspólne zdjęcie z Haroldem. A wtedy on miał strzelić jej w twarz z pistoletu gazowego obezwładniającym nabojem, ja zarzuciłbym jej na szyję aparat fotograficzny i razem przerzucilibyśmy ją przez obramowanie do morza, oczywiście nie od strony lądu, ale pełnego morza, gdzie nikt by tego nie dostrzegł. Gdyby była jakaś łódź w pobliżu, poczekalibyśmy. Później zbieglibyśmy wołając, że Grace chciała nas sfotografować, weszła na obramowanie, potknęła się i runęła. I nikt, ani pan, ani pana przyjaciel Parker, nie pomyślałby nawet, że dwaj tak szacowni i niemłodzi ludzie mogliby razem zamordować miłą, młodą kobietę, o której dopóki żyła nikt nie wiedział niczego złego. Byliśmy absolutnie pewni swego. Nie miałem wyrzutów sumienia. Szantażysta jest najplugawszym ze stworzeń. Ale Harolda przerażał sam czyn.

– A gdzie jest ten pistolet gazowy? – zapytał niespodziewanie Alex.

– Tutaj… – pan Quarendon podszedł do stolika, wyciągnął szufladę i podał mu ciemno-oksydowany pistolet.

Joe skinął głową i schował go do kieszeni.

– To nie koniec – powiedział prędko gospodarz. – To miał być nieszczęśliwy wypadek i byliśmy pewni, że nikt nie rzuci się do robienia rewizji w mieszkaniu Grace, a my dostalibyśmy się tam. Niestety, w tej chwili popełniono morderstwo i nie wiemy… nie wiemy, co policja tam znajdzie…

– Rozumiem – Powiedział Alex. – To, co mi pan powiedział, nie jest na razie istotne. Sam zamiar nie podlega karze, jeżeli nie zaczęto go realizować… Zresztą, rozmawiamy w cztery oczy i gdybym komukolwiek o tym napomknął, może pan po prostu powiedzieć, że wszystko to wymyśliłem.

– Ale…

– Ale mogę pana pocieszyć. Ja wiem, kto zabił Grace Mapleton. Wiem od pierwszej chwili, bo nie miałem żadnego wyboru. Tylko jedna osoba mogła wchodzić w grę. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobiła. Od pewnego czasu wiem. Jestem pewien, że policja nie udostępni nikomu ani jednego dowodu mogącego skompromitować którąś z ofiar zamordowanej. Zresztą jestem przekonany, że w mieszkaniu Grace Mapleton nie znaleźlibyście panowie niczego. Nie była to osoba roztargniona, o ile wiem. A z pewnością nie byliście jedynymi ludźmi, którzy wiele by dali, żeby odzyskać zdjęcia, listy czy kasety z nagranymi rozmowami. Dobranoc, mr. Quarendon.

I wyszedł cicho, pozostawiając swego gospodarza z szeroko otwartymi ustami i pobladłą twarzą.

XXVII Karta drgnęła

Joe wszedł do biblioteki i usiadł na ławie naprzeciw Parkera.

– Co odkryłeś?

– Miałeś słuszność, to był on… – Parker wzruszył ramionami. – Początkowo zaprzeczał, ale… kiedy poszedłem za twoją radą i nastraszyłem go trochę, załamał się od razu. Powiedział mi, że nie miał żadnych złych zamiarów. Chciał ją tylko postraszyć. Nie miał oczywiście pojęcia, że zostanie tu popełniona zbrodnia. Żeby to skrócić: zobaczyłem prawdziwe łzy w jego oczach. Ocierał je chusteczką i kajał się, jak gdyby to on zabił tę nieszczęsną Grace Mapleton. Wreszcie zaczął mnie błagać, żebym nikomu tego nie zdradził.

– A ty?

– Obiecałem mu… – Parker uśmiechnął się bezradnie – ale to niestety nie posunęło naprzód naszego śledztwa.

– Chcesz przez to powiedzieć, że byłeś także u Dorothy, przeczytałeś jej notatnik i nie odkryłeś w nim niczego, co mogłoby stanowić jakiś trop?

– Właśnie to chcę powiedzieć. Kiedy dowiedziała się, że to nie lord Redland podrzuca do jej pokoju trupie czaszki, wyraźnie była ucieszona i nie zapytała mnie nawet, kto to zrobił. Zresztą, nie powiedziałbym jej. A w notatniku były różne uwagi o nas wszystkich… – Joe dostrzegł, że jego przyjaciel zarumienił się nagle – nic ważnego.

– Zdaje się, że potraktowała cię z wyraźną sympatią?

– Skąd wiesz?… Tak… rzeczywiście… ale to nie ma znaczenia. A ty, czego dokonałeś?

– Byłem u doktora Harcrofta i dyskutowałem z nim parę minut o tym przeklętym mieczu. Twierdzi, że nawet gdyby pani Wardell była naprawdę szalona i odkryła w sobie nadludzkie siły, nie mogłaby tak jej przebić… Niestety, myślę, że on ma słuszność, Ben. Byłem też u pana Quarendona…

– Słuchaj – Parker westchnął. – Dzwonili z wioski. Cała ekipa jest już tu i czeka. Zaczął się odpływ, ale od morza wiatr gna ku brzegom sztormowe fale i przelewają się one przez groblę. Deszcz przestał padać. Superintendent Derry jest pewien, że mimo wszystko teraz nie mogliby przenieść ekwipunku. Powiedziałem im, że nic się w tej chwili nie dzieje i niech nie ryzykują, póki nie będą mogli spokojnie tu dojść.

– Mamy więc godzinę czasu, a może nawet więcej.

– I co zrobimy z tą godziną? Jeżeli pani Wardell nie mogła jej zabić, jesteśmy ciągle i beznadziejnie w tym samym miejscu. Gdyby nie psy Quarendona mógłbym jeszcze mieć cień nadziei, że gdzieś ukrywa się morderca, ale jestem pewien, że wywęszyłyby go. A jeżeli tego obcego mordercy nie ma, oznacza to, że nie ma żadnego innego. To obłęd, Joe! Taka sprawa może się człowiekowi przyśnić, ale nie może zdarzyć się na jawie.

33
{"b":"106788","o":1}