Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozkazawszy więc, aby w czas odpływu zawsze trzymano uniesiony most zwodzony, sir Edward odjechał na wojnę.

Był na niej długo, póki korona królewska nie padła w proch przed potęgą Parlamentu. A jako czas pokazał, lepiej by się stało, gdyby poszedł w ślad za ludźmi mniejszego serca, którzy zawczasu opuścili swego nieszczęsnego monarchę. Powracając, gdy znalazł się w hrabstwie Devon, pozostawił ludzi, by czuwali przy wozach, na których nagromadził nieco łupów zdobytych w tej bratobójczej wojnie, a sam ruszył konno nie mając z sobą żadnego ze zbrojnych, tak był stęskniony widoku swej młodej, czekającej w zamku małżonki. Wątpić nie trzeba, że wiodła go także obawa, gdyż, choć jako już rzekliśmy, zamek był warowny, a miejsce, w którym stał, bezpieczne, wszelako niezbadane są wyroki Boże.

Wkrótce wyjechał z puszczy porastającej wzgórze schodzące ku nadmorskiej równinie, a na niej ujrzał pola uprawne, chaty swych wieśniaków i pastwiska należące do zamku, a także i sam zamek, dobrze widomy z dala, gdyż dzień był piękny. Zbliżywszy się podziękował Bogu widząc, że grobla skalna jest odkryta, a fale nie przelewają się przez nią.

Jak było dalej, wiadomo z opowieści starej jego piastunki, która napotkała go w furcie zamkowej, a także z tego, co rzekli ludzie jego, którzy byli z nim później. Prawda ich słów podważona być nie może, gdyż byli to ludzie prości, nie znający kłamstwa, a boleść okazywali prawdziwą i wątpić o niej nie można.

Gdy napotkał ową starą kobietę w furcie, zalała się ona łzami mówiąc, że jeszcze nim śniegi stopniały przyszła wieść o tym jak życie w boju postradał, podana przez ludzi, którzy przysięgali, że widzieli ciało jego martwe na pobojowisku. W tymże czasie, nim nastało przedwiośnie, chłopi okoliczni przywieźli do zamku młodego rannego szlachcica, który takoż był zwolennikiem Króla, ściganym przez ludzi Protektora. – “Małżonka twoja…” – rzekła piastunka – “jęła leczyć jego rany, a tak serdecznie, że nie odstępowała go za dnia ni w nocy. Dość rzec, panie, że gdy przyszła wieść o twojej śmierci, kryć się przestała ze swą skłonnością do niego, a on, choć zdrów już w pełni, także nie udał się w swoje strony, lecz pozostał i panem stał się nad nami, wydając ludziom rozkazy za przyzwoleniem tej, która miała strzec twego zamku i czci twojej…”

Sir Edward odparł jej na to, by zebrała wszystkich ludzi, czeladź całą, mężów, niewiasty i dzieci, i wyprowadziła wszystkich z zamku groblą na łąki. A niechaj tam czekają, póki do nich nie wyjdzie. Tak uczyniła, a on udał się do komnaty swej małżonki.

Czekali długo, spoglądając na zamek, z którego głos żaden nie dochodził. Cicho było, kobiety uklękły i poczęły się modlić, choć nikt im nie kazał; mężowie milczeli, a tylko dzieci niewinne bawiły się uganiając po polu.

Wreszcie w otwartej bramie ukazał się sir Edward De Vere, przeszedł po grobli, stanął przed nimi i rzekł im, aby wrócili do swych spraw w zamku. Sam zaś wziął wodze swego konia z ręki stajennego, który czekał przy grobli, dosiadł rumaka i ruszył drogą, którą przybył. Nie ujechał daleko, gdy spotkał swe wozy i ludzi, podążających do zamku.

Zatrzymał ich i nakazał, by czekali wraz z nim.

Niedługo przyszło im czekać, gdyż na drodze leśnej ukazał się wkrótce ów młody szlachcic, przyczyna całego nieszczęścia. Pojmali go, związali, a na rozkaz pana powiesili na pierwszym przydrożnym drzewie. Sir Edward, jak powiedzieli później, stał nieporuszony i patrzył, gdy tamten konał. A gdy upewnił się, że nie żyje, nakazał wozom jechać na zamek, wskoczył na konia i ruszył w stronę przeciwną.

Lecz nie ujechał daleko. Zaledwie wozy ruszyły, usłyszeli strzał, a gdy przybiegli, ujrzeli konia stojącego pośrodku drogi leśnej i sir Edwarda leżącego na ziemi. Palce jego martwej dłoni zaciskały się na jednym z dwóch pistoletów, które zawsze na wojnie miał zatknięte za pas. Krew splamiła już cały kaftan, gdyż kula, którą skierował w swą pierś, ugodziła wprost w serce. Łatwo pojąć z tego gwałtownego czynu, jak niezmiernie musiał miłować swą niewierną małżonkę. Sam przecie targnął się z rozpaczy na własny żywot i zatrzasnął przed sobą bramę wiodącą do Zbawienia Wiecznego.

Złożyli ciało jego na wozie, a na drugim ciało owego młodego szlachcica, który, choć grzeszny, także winien był otrzymać chrześcijański pochówek, i ruszyli ku zamkowi, gdzie kobiety zaczęły przetrząsać komnatę po komnacie, wszelkie schowki i zakamarki w poszukiwaniu swej pani. Nie mogła ona przecie opuścić zamku niedostrzeżona przez nich, gdyż nie odstąpili od grobli, a później powrócili i unieśli most zwodzony. Lecz nie znaleźli jej. Rozwiała się jako mgła i nie odnalazł jej nikt, choć wielu poszukiwało nie szczędząc trudu, chcąc znaleźć kryjówkę, do której sir Edward złożył jej ciało, jako że wszyscy zgodni są, że ukarał to jawne wiarołomstwo ciosem śmiertelnym, który zadał jej własną ręką. Dowodem tego, że ciało owej nieszczęsnej niewiasty nadal spoczywa ukryte w czeluściach murów zamkowych, niechaj będzie świadectwo wielu, którzy widzieli na własne oczy ducha jej w białej pokrwawionej szacie i przysięgają, że słyszeli głos żałosny, błagający, by nie szukano jej cielesnej powłoki i nie zakłócano spokoju ukrytych przed okiem ludzkim szczątków. Pośród ludu krąży też wieść, że nikt nie znajdzie miejsca, gdzie pogrzebał ją jej małżonek i zabójca, póki inną wiarołomną niewiastę nie spotka podobna kara w tym zamku. Wówczas dusza jej wyzwolona odejdzie tam, gdzie miłosierny Bóg naznaczy jej mieszkanie, a prochy odnalezione spoczną w poświęconej ziemi.»

Alex uniósł głowę i spojrzał w okno, zmarszczywszy brwi. Później uśmiechnął się. Ogarnęło go niejasne przeczucie tego, o czym pan Melwin Quarendon chce mówić z nim podczas lunchu, na który go zaprosił.

III “Nie sztuka mieć osiemnaście lat…”

Któryś z zawistnych, a miała ich wielu, powiedział, że dobry Bóg obdarował Dorothy Ormsby tylko jednym rzeczywistym talentem: umiejętnością pozostawania podlotkiem. Była smukła, śliczna, jasnowłosa i spoglądała na świat niebieskimi, czystymi, nieodmiennie niewinnymi oczyma. Gdy stawała w drzwiach którejś z licznych redakcji w City rozglądając się z pełną wdzięku bezradnością za jakimś miejscem, gdzie mogłaby nakreślić szybko, niemal bez poprawek jedną ze swych krótkich, twardych, genialnie celnych recenzji, zawsze unosił się z krzesła któryś z niezliczonych, szpakowatych, starszych kolegów i z przyjaznym uśmiechem ofiarowywał jej krzesło, wskazując uprzejmym gestem stojącą na biurku maszynę do pisania. Nieodmiennie przyjmowała z dziewczęcym wdziękiem te niedwuznaczne dowody uznania dla swej wiośnianej urody.

Prawda była taka, że Dorothy Ormsby pisała recenzje już od piętnastu lat, a od dziesięciu była niekwestionowanym autorytetem i sędzią w rozległej dziedzinie zawierającej to wszystko, co na rynku wydawniczym mieści się w określeniu “powieść sensacyjna”. Miała lat trzydzieści siedem i mówiła o tym zdumiewającym fakcie głośno i dobitnie, ile razy nadarzyła się sposobność, bo towarzyszące temu wybuchy niedowierzania słuchaczy zawsze sprawiały jej prawdziwą, głęboką przyjemność. Doszło nawet do tego, że Mała Encyklopedia Powiedzeń Wielkich Ludzi wzbogaciła się przed rokiem o hasło: Dorothy Ormsby: “Nie sztuka mieć osiemnaście lat, kiedy się je ma!”.

W tej chwili Dorothy Ormsby otworzyła senne oczy, odwróciła powoli głowę w lewo, dostrzegła, że fosforyzujące wskazówki zegara pokazują niemal południe i wstała lekko, opuściwszy nogi na puszysty dywan. Ziewnęła. Naga jak Ewa, ruszyła na palcach ku drzwiom łazienki. Pośrodku pokoju przystanęła i obejrzała się. Story nie były dokładnie zasunięte i wpadała przez nie wąska smuga światła. Mężczyzna, którego pozostawiła w łóżku, nadal spał spokojnie. Z czułością przypatrywała się przez chwilę jego ciemnej, kędzierzawej, ledwie widocznej w półmroku głowie. Oddychał równo. Uśmiechnęła się. Chociaż trwało to już dwa miesiące, ta noc była miła jak poprzednie. Ale czas rozstania przybliżał się nieuchronnie. Zawsze tak było. Nie umiałaby określić, w jakich obszarach podświadomości budziły się pierwsze sygnały, ale gdy tylko pojawiały się, wiedziała na pewno, że tak się stanie. Jak gdyby nagle i bezpowrotnie zaczęły wysychać źródła namiętności, serdeczności i oddania, które jeszcze dzień wcześniej biły tak gwałtownie.

4
{"b":"106788","o":1}