Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chodźmy, panie doktorze – powiedział Parker półgłosem i ruszył ku drzwiom, a Harcroft za nim. Zniknęli.

Joe podszedł powoli do stolika, przy którym siedziała Dorothy.

– Czy można?

– Och, oczywiście! – zamknęła notatnik i odwróciła go grzbietem do góry. – Biedaku – powiedziała półgłosem – wygląda pan, jak gdyby zobaczył pan ducha. Czy przynieść panu odrobinę whisky?

– Ależ! – bąknął Joe i chciał się podnieść, ale Dorothy była już na środku sali i po chwili wróciła.

Wszyscy milczeli.

– Czy… czy ktoś chciałby może filiżankę mocnej kawy? – powiedziała Amanda starając się mówić spokojnie. – Jest bardzo późno i dobrze nam to wszystkim zrobi.

Kilka osób miało ochotę na kawę.

Dorothy pochyliła się nad stolikiem i szepnęła:

– Czy naprawdę ją zamordowali?

Alex zawahał się na ułamek sekundy, ale zaraz nieznacznie skinął głową.

– Niesłychane! – uniosła swój notatnik, ale prędko odłożyła go na powrót. – Nie do uwierzenia!

– Właśnie – Joe zniżył głos jeszcze bardziej. – A mówiąc nawiasem, pani jest ostatnią osobą, która widziała ją żywą.

– To wspaniałe! – Dorothy stłumiła okrzyk i przykryła sobie usta drobną dłonią.

– Tyle razy czytałam to zdanie w waszych książkach, a teraz usłyszałam je i w dodatku, dotyczy mnie!

Oczy jej zabłysły.

– Niestety – Joe nieznacznie rozłożył ręce. – Nie jest pani podejrzana… – pochylił się ku niej – Mogę pani zdradzić jedno: gdyby można było panią podejrzewać, mój przyjaciel komisarz Parker spędziłby dzisiaj znacznie spokojniejszą noc.

Dorothy zbliżyła usta do jego ucha kładąc się niemal na stoliku.

– A kto jest podejrzany?

– No właśnie – Joe wstał widząc Amandę podchodzącą z tacą, na której dymiły filiżanki z kawą.

– Dziękuję, Amando. Cieszę się, że jesteś dzielna. Uśmiechnęła się bladym, niemal płaczliwym uśmiechem.

Śmierć sekretarki musiała wstrząsnąć nią bardziej niż chciała okazać.

Joe powrócił do stolika.

– Pytała pani, kto jest podejrzany, Dorothy. Mówiąc szczerze, nikt. I wszystko byłoby “wspaniale”, żeby użyć pani określenia, gdyby nie to, że przed niecałą godziną, ktoś wyprawił ją w wiekuistą podróż jednym uderzeniem miecza.

XXI Nikt sam nie spuści tej kraty…

Parker zatrzymał się na progu, a doktor Harcroft powoli podszedł do stołu z napojami nie spoglądając na nikogo z obecnych.

Joe wstał od stolika i podszedł do komisarza, który przez chwilę stał zacierając odruchowo ręce i najwyraźniej szukając słów.

– Proszę państwa, jest mi naprawdę niezmiernie przykro, że będę musiał prosić was wszystkich o pozostanie tutaj jeszcze przez pewien czas… Postaramy się załatwić, jak najprędzej, wszystkie… niezbędne czynności, a później będę nawet nalegał, żeby obecni udali się do swoich pokój ów… W tej chwili jednak… – zawahał się – chciałbym, aby drzwi tej sali były zamknięte od wewnątrz na klucz i otwarte dopiero wówczas, kiedy zapukamy po powrocie… Na razie, chciałbym prosić, aby pan Tyler i pan Quarendon udali się z nami… Chodzi o pańskie psy – dodał prędko widząc, że Melwin Quarendon blednie. – Im prędzej załatwimy konieczne sprawy, tym prędzej wrócimy. Proszę nie zapominać o kluczu! Widzę, że tkwi tu w zamku.

Wyszedł z Alexem na korytarz. Czekali przez chwilę zanim Quarendon i Tyler nie dołączyli do nich. Usłyszeli szczęk przekręcanego w drzwiach klucza.

Parker bez słowa skinął na stojących i oddalił się od drzwi sali jadalnej. Kiedy znaleźli się u podnóża schodów, powiedział półgłosem:

– Muszę mówić krótko. Grace Mapleton została zamordowana i to w takich okolicznościach, które wykluczają udział w tej zbrodni kogokolwiek z obecnych tutaj. Nasuwa to, oczy, wiście, myśl o mordercy, którym musi być ktoś z zewnątrz. Czy jest pan pewien, że wszystkie okna zamku są okratowane, mister Tyler?

– Absolutnie! Ale…

Parker uciszył go unosząc rękę.;

– W tej chwili nikt zapewne nie odpowie na żadne pańskie pytanie dotyczące tej zbrodni. Wiemy tylko, że jeśli – co jest jedynym logicznym rozwiązaniem – morderca ukrywa się gdzieś w zamku, musimy go odnaleźć. Nie wiemy, kto to jest i dlaczego zabił. Może być po prostu szaleńcem. Dlatego kazałem zamknąć] jadalnię od wewnątrz…

Spojrzał na Quarendona.:

– Przyszły nam na myśl pańskie psy. Sądzi pan, że mogą nam pomóc w poszukiwaniach? Czy są odpowiednio wytresowane?

– Jeżeli gdzieś w tym zamku kryje się jakiś człowiek… – powiedział pan Quarendon głosem, który miał zabrzmieć dobitnie i stanowczo, lecz załamywał się nieco – moje psy odnajdą go i nie ucieknie!

– Doskonale! Czy może je pan przywołać, a pan, panie Tyler, czy może zaopatrzyć nas w latarki? Z pewnością macie je tutaj?

– Tak, mamy ich kilka. Niemal wszyscy używają ich wracając groblą do zamku po zmroku…

– A czy istnieje zapasowy komplet kluczy do pokojów? – zapytał Alex – Musimy przejrzeć wszystkie pomieszczenia, a nie sądzę, żeby miało sens pukanie do jadalni i wywoływanie poszczególnych osób, jeśli któraś z nich zamknęła swój pokój wychodząc.

– Tak – Tyler skinął głową. – Muszą być w kuchni, albo w którymś z pomieszczeń dla służby. Zamki w drzwiach są współczesne, jak panowie zauważyli. Przerobiono je w czasach, kiedy powstał tu hotel… – On także starał się mówić rzeczowo, lecz od czasu do czasu spojrzenie jego biegło w górę ku schodom.

– Czy weźmiemy psy od razu? – zapytał Quarendon. Parker skinął głową.

Tyler zawrócił w stronę jadalni i otworzył niewielkie drzwi w murze. Za nimi był mały, nieoświetlony korytarzyk.

Frank znalazł kontakt i zrobiło się widno. Na wprost widać było wykładaną czerwonymi płytkami posadzkę wielkiej kuchni. Ruszyli. Tyler wskazał Quarendonowi następne, oszklone drzwi, pokryte spływającymi gęsto kroplami deszczu.

– To wyjście na dziedziniec… Zresztą, wie pan przecież bo zaprowadził je pan tam.

Wydawca uchylił drzwi i gwizdnął cicho. Dziedziniec był oświetlony blaskiem padającym z okien znajdujących się na piętrze krużganka. Woda lśniła na wielkich, kamiennych płytach i szumiała w wąskim, wykutym pod murem rynsztoku.

Dwa cienie przebiegły przez dziedziniec i zatrzymały się przed uchylonymi drzwiami.

– Dobre pieski… – pan Quarendon odsunął się i pogłaskał ich mokre łby, gdy weszły do korytarza. Uniosły głowy patrząc na nieznajomych mężczyzn. – Grzeczne psy! – powiedział Quarendon nieco ostrzej. Przysiadły mokrymi zadami na posadzce.

– Idziemy! – powiedział pulchny wydawca, pochylając się ku nim. – I szukaj, Tristan! Szukaj, Izolda!

Psy przesunęły się obok Parkera i weszły do kuchni. Pomieszczenie było wielkie i podobne do wszystkich hotelowych kuchni świata., Psy obeszły je węsząc. Później stanęły przy drzwiach, wodząc oczyma za panem Quarendonem.

Tyler otworzył jedną z szuflad białej szafy w rogu. Wyjął latarkę, sprawdził, czy jasno świeci i odłożył na stół, później wydostał jeszcze trzy.

– Chciał pan zapasowych kluczy, prawda? – rozejrzał się, później wyciągnął jeszcze jedną szufladę. – Chyba będą tu… – Zajrzał i wyciągnął pęk kluczy na małej, mosiężnej obręczy. – Tak, to te…

Podał obręcz Alexowi. Zwrócił się do Parkera:

– Za tymi białymi drzwiczkami w rogu, są dwa małe pokoiki dla dziewcząt kuchennych.

Otworzył drzwi. Weszli, za nimi psy. Pokoiki były puste, najwyraźniej nikt w nich nie mieszkał ostatnio. Dziewczęta obsługujące gości z pewnością powracały na noc do wsi. Wyszli.

Korytarz, schody, pokoje gościnne na piętrze. Alex otwierał kolejne drzwi, we wszystkich tkwiły klucze, nikt nie zamknął swego pokoju. Sukienki… męskie ubrania w szafach… przybory toaletowe w małych łazieneczkach…

Parker rozglądał się, Frank Tyler czekał na korytarzu, a pan Quarendon uważnie przypatrywał się psom, które krążyły spokojnie, chwilami odwracając ku niemu głowy.

– To pokój Amandy – powiedział Frank zatrzymując się przed kolejnymi drzwiami. – Wyobrażam sobie, co się tam dzieje. Byliśmy tu tylko we trójkę i mieliśmy do pracy bibliotekę i dowolną ilość pustych pokoi. Przed przyjazdem państwa, poznosiliśmy wszystko do siebie. – Otworzył drzwi. W pokoju było czysto ale stół i podłoga pod ścianami pokryte były stosami rękopisów i książek.

25
{"b":"106788","o":1}