Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale…

– Ale słuchaj dalej, Ben. Harcroft otrzymałby wieloletni wyrok i wyszedłby jako stary złamany człowiek, wzgardzony przez żonę i dzieci, i pozbawiony prawa wykonywania zawodu. Nie chciał tego! Kiedy uzyskał ode mnie cień nadziei, że nie zatonie w tym bagnie, podjął jedyną decyzję, którą mógł podjąć… A Frank Tyler? Czy nie pomyślałeś o tym, co się z nią stanie?

– Z kim?

– Z Amandą Judd, człowieku!

– Musi to jakoś znieść…

– Nie poznaję cię, Ben. Zawsze byłeś wrażliwym, mądrym człowiekiem, a w tej chwili powiadasz: Musi to jakoś gnieść… A dlaczego musi?

– Jak to?

– A gdyby Frank Tyler pośliznął się na dachu tej wieży i wypadł?

– I cóżby z tego wynikło?

– Bardzo wiele, pod warunkiem, że zechcesz mnie wysłuchać.

– Słucham cię, Joe, chociaż…

– Chociaż nie pozwoliłem, żebyś zakuł Harcrofta w kajdany i unieszczęśliwił na całe życie jego żonę i dwóch chłopców, a jemu samemu zgotował los gorszy niż sama śmierć! Czy za to chcesz mnie winić? I za to, że gdyby Tyler potknął się na śliskim dachu wieży i runął w dół przez obramowanie, uratowalibyśmy los biednej Amandy Judd. Może ona nie uwierzy w przypadek, bo jest bystra i przenikliwa… Ale w każdym razie, nie dowie się, kim naprawdę był człowiek, którego kochała i to da jej wrócić do normalnego życia.

– Ale nawet gdybym chciał tego wszystkiego dokonać, Joe, wszystko to jest niemożliwe w świetle tego, co się stało.

– A co się stało? Grace, Frank, doktor i pani Wardell nie żyją! Nie pozostał przy życiu ani jeden z bohaterów tej tragedii. Nie proszę cię, żebyś krył czyjąkolwiek winę. Wystarczy, jeśli śledztwo potwierdzi, że ostatnia osoba, która widziała Grace, czyli pani Bramley, zabiła tę biedną dziewczynę, ogarnięta manią wyzwolenia Ewy De Vere. Pisała przecież o tym w swych książkach! Mało tego, zostawiła list będący najlepszym dowodem tego, co zamierza uczynić! A że w przypływie szaleństwa zabiła także lekarza, który przeszkadzał jej, być może, popełnić samobójstwo, to także jest niezaprzeczalne. Siedzą tam oboje w jej pokoju, zabici tą samą trucizną… Bramley-Wardell nie pozostawiła na świecie nikogo… Jej historia będzie zamknięta… A jeśli stwierdzi się, że ona zabiła, nikt nie dowie się, że Frank Tyler był mózgiem tego morderstwa, a Grace Mapleton czymś więcej niż nieszczęsną, śliczną sekretarką znanej pisarki… Sprawa zgaśnie i nie pozostanie żaden ślad.

Parker rozłożył ręce.

– To prawda, że nie pozostał nikt, kogo możnaby ukarać, więc rola policji będzie polegała na zamknięciu tej smutnej sprawy, ale wiesz przecież, Joe, że pani Bramley nie mogła zabić Grace! Więc, jak możemy pomóc tym wszystkim ludziom?

– Daj mi klucz… – Joe wskazał palce w górę – ja to zrobię…

– Co? – Parker nie zrozumiał.

– Wyrwę ten miecz z jej piersi i cisnę go na podłogę tak, jak zrobiłby uciekający morderca…

Zamilkł. Parker przymknął oczy. Przez długą chwilę milczeli obaj. Wreszcie komisarz poruszył się.

– Wszystko jest straszliwie nieformalne… – powiedział cicho – a nawet sprzeczne z regulaminem służby. Ale oni wszyscy nie żyją, a bez nich nie wyobrażam sobie, jak moglibyśmy udowodnić, że sprawy przebiegły w tak niewiarygodny i niesamowity sposób… No i ci ludzie… ta żona i dzieci. I ta biedna Amandą Judd… Policjant we mnie krzyczy wielkim głosem o zatajeniu prawdy w śledztwie, ale człowiek we mnie, zatyka mu usta. Wszyscy winni są już ukarani… ostatecznie i bez prawa apelacji. A żywym oszczędzimy cierpień, wstydu i upokorzeń – sięgnął do kieszeni i podał Alexowi klucz. – To od mojego pokoju. Tamten jest w szufladzie.

Joe skinął głową i zerwał się biorąc klucz. Po chwili drzwi zamknęły się za nim.

Przez pewien czas Parker siedział nieruchomo, później przeciągnął ręką po czole, wstał i podszedł do termosów z kawą. Niespodziewanie uśmiechnął się.

– Starzeję się… – mruknął – ale chyba mam słuszność… – Znowu uśmiechnął się. Wypełniała go świadomość odniesionego zwycięstwa, którego znaczenia nie umiał dobrze pojąć.

Drzwi otworzyły się i wszedł Joe. Był blady i usta miał zaciśnięte.

Bez słowa skinął głową i podał Parkerowi klucz, który komisarz schował na powrót do kieszeni.

Nagle usłyszeli z dala donośne, powtarzające się uderzenia.

– Cóż to jest?

– Kołatka przy furcie… Ruszyli korytarzem ku bramie.

– Otwieramy! – zawołał Parker.

Stanęli przy obu kołowrotach i nacisnęli grube uchwyty. Krata drgnęła i zaczęła wolno wędrować w górę.

***
Cicha jak ostatnie tchnienie - pic_2.jpg
37
{"b":"106788","o":1}