Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak, proszę pani – powiedziała pokojówka Jane. – Z pewnością. Ale lubię doglądnąć, żeby wszystko było w porządku.

– Idźmy! – pani Bramley uśmiechnęła się ponownie. – Nie zapomnij książek.

– Na pewno nie zapomnę, proszę pani.

W kwadrans później szary, lśniący rolls-royce ruszył cicho parkową aleją ku bramie. Siedząc samotnie z tyłu, odgrodzona szybą od kierowcy i Jane, pani Bramley przymknęła oczy. A choć ludziom biednym wydaje się, że byliby bardzo szczęśliwi mając wiele pieniędzy, pani Bramley była bardzo bogata i bardzo smutna.

Lecz po chwili rysy jej wygładziły się. Spotkanie, które ją czekało, niosło z sobą przeczucie szczęścia.

IX Czy naprawdę coś mu dolega?

Doktor Cecil Harcroft uniósł dużą czarną torbę podróżną i zważył ją w dłoni.

– Nie jest ciężka – powiedział z ulgą. – Na szczęście, to tylko dwa dni.

Podszedł do stołu i otworzył małą, także czarną walizeczkę zamykaną na szyfrowane zameczki.

– Zabierasz ją? – Agatha Harcroft uśmiechnęła się.

– Myślałam, że ma to być pogodny weekend z bankietem na cześć pani Amandy Judd i spotkaniem z domowym duchem o północy.

– Myślę, że tak będzie…

Doktor Harcroft przesunął oczyma po zawartości walizeczki, kiwnął z zadowoleniem głową i zamknął wieczko.

– Ale lekarz nigdy nie przestaje być lekarzem. Zresztą, pan Quarendon jest moim pacjentem i szczerze mówiąc myślę, że to jedyny powód tego zaproszenia,

– Czy naprawdę coś mu dolega? Harcroft uśmiechnął się.

– Trudno odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie. Na pewno stan jego serca nie jest alarmujący, ale kłopot z ludźmi takimi jak Quarendon polega na tym, że przywykli do rozkazywania, a nie do wysłuchiwania rad, nawet profesjonalnych. – Znowu uśmiechnął się. – Ma już ponad sześćdziesiąt lat i bardzo przytył ostatnio. Ciśnienie także mu się podniosło. A ponieważ pracuje więcej i intensywniej niż niejeden młody człowiek, więc zaczyna się rysować pewien problem. A Quarendon jest człowiekiem tak bogatym, że pragnie, aby problem ten wziął na siebie zaufany lekarz. To znaczy, sądzi, że powinien przejadać się i pracować tak jak dotychczas, a ja powinienem wziąć na siebie ochronę jego bezcennego organizmu. Na razie ma na to coś w rodzaju mojej cichej zgody. Ale badam go dość często i jeżeli zauważę w jego elektrokardiogramie albo samopoczuciu jakąś wyraźną zmianę, wkroczę stanowczo i… zobaczymy, czy mnie posłucha. – Znów się uśmiechnął.

Ujął torbę i walizkę w ręce. Jego żona wstała z fotela, podeszła i pocałowała go lekko w policzek. Był wysokim, atletycznym mężczyzną, ale niemal dorównywała mu wzrostem.

– Ucałuj ode mnie chłopców, gdyby zadzwonili! – powiedział idąc w stronę drzwi. – Powiedz im, gdzie jestem i dodaj trochę szczegółów. Mam nadzieję że będą mi zazdrościli.

– Na pewno! Kiedy mam się ciebie spodziewać?

– W poniedziałek, oczywiście. Ale nie mam pojęcia, o której.

– Odwiedzę tatusia – powiedziała – i może zostanę u niego na noc. Więc, jeżeli miałbyś telefonować, zadzwoń najpierw do niego.

Odprowadziła go do drzwi, a kiedy wkładał torbę i walizeczkę do auta, nadal stała na ganku spokojna i uśmiechnięta. Zapuścił silnik i skinął jej ręką, Odpowiedziała ruchem głowy. Nie lubiła gwałtownych objawów uczucia. Widział ją przez chwilę w lusterku, później zwrócił oczy ku jezdni. Ulica była jeszcze niemal pusta. Zapowiadał się ciepły, słoneczny dzień.

Doktor Harcroft prowadził spokojnie i nadal myślał o żonie. Przeżyli z sobą dwadzieścia spokojnych, szczęśliwych lat, urodziła mu dwóch synów, którzy byli teraz daleko w szkole. W tej samej szkole, którą ukończył jej ojciec, stary sir Joshua Tabard, twardy, uczciwy, o tak niezłomnych zasadach moralnych, jak gdyby czytywał wyłącznie Dziesięć Przykazań. Musiał chyba ciężko przeżyć chwilę, gdy jego jedyna córka powiedziała mu przed laty, że kocha młodego, nikomu nieznanego lekarza, który przybył z dalekiej prowincji mając jako jedyny majątek wiarę we własne siły. Ale Agatha miała równie niezłomny charakter i równie niezłomne zasady jak jej ojciec, który stwierdził w końcu, że skoro zięć stał się jednym z najbardziej znanych kardiologów w Londynie, córka jego nie omyliła się. W dodatku, najwyraźniej była szczęśliwa. Kochał zresztą obu swych wnuków i wszystko ułożyło się dobrze.

Na skrzyżowaniu zapaliły się czerwone światła. Harcroft zahamował miękko. Wóz stanął.

Tak, nie chciał niczego więcej od życia. Wszyscy poszukują szczęścia, ale nie wszyscy je znajdują. A to było szczęście, które znalazł, utrzymał i którego powinien był bronić przed każdym zagrożeniem, jakie mogła nieść przyszłość.

X Czy przygotowałeś miejsce dla tych bestii?

Amanda Judd wsparła nagie łokcie na wysokim, kamiennym obramowaniu wieży i przyłożyła do oczu ciężką, polową lornetkę, za którą zniknęła niemal jej drobna, śniada twarz. W dole, początek odpływu odkrył czarną, gładką smugę skalnej grobli łączącej zamek z lądem, wznosząc ją nad drobnymi, rozmigotanymi w słońcu falami, które cofając się lizały chwilami jej krawędzie. Grobla i biegnąca wzdłuż niej stalowa poręcz lśniły parując w słońcu. Wkrótce cofające się morze osłoni na całej długości wąskiej zatoki rozległe jęzory piasków i tysiące ciemnych, wilgotnych głazów, nieruchomych jak stada olbrzymich zwierząt morskich wypoczywających przy brzegu. W osłoniętej półkolistym przylądkiem przystani na skraju wsi, biały jacht motorowy i kilkanaście łodzi rybackich, opadną nisko przy linii nadbrzeża. A wieczorem woda powróci.

Amanda przesunęła szkła wzdłuż pnącej się łagodnie ku górze wąskiej, asfaltowej drogi, która przecinała pola i niknęła w lesie porastającym grzbiet pasma odległych wzgórz. Później opuściła lornetkę ku domom wioski, wyglądającym z tej odległości jak domki lalek. Przed jednym z nich chłopiec w jaskrawo-zielonej koszuli bawił się z psem rzucając mu patyk. Blask słońca, stojącego już wysoko nad morzem za plecami patrzącej, rozjarzył szyby w niewielkich oknach.

– Nikogo… – powiedziała Amanda półgłosem – a dochodzi już dziesiąta. Boję się, że nie wszyscy zdążą na lunch.

Opuściła lornetkę i położyła ją na obramowaniu. Później zwróciła spojrzenie ku stojącej obok młodej kobiecie.

– Jak myślisz, Grace, czy wszyscy przyjadą?

– Oczywiście! – Grace Mapleton uśmiechnęła się. Była śliczna, smukła i spokojna – Po pierwsze, jesteś już tak znana, że nie ma chyba ani jednego człowieka w tym kraju, który nie skorzystałby z twojego zaproszenia. Po drugie, nie zapominaj, że sponsorem tego weekendu jest QUARENDON PRESS. Nie przypominam sobie, żeby Melwin Quarendon kiedykolwiek czegokolwiek zaniedbał. Możesz mi wierzyć, bo przez trzy lata byłam jego osobistą sekretarką.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz – powiedziała cicho Amanda, nieco poważniej niż miała zamiar. – Nie chciałabym się ośmieszyć. – Mimowolnie zacisnęła usta.

Znad morza powiał mocniejszy podmuch i osłonił jej zatroskane oczy kosmykiem ciemnych rozwichrzonych włosów.

– Ośmieszyłby się ten, kto by nie przyjechał – dodała Grace z przekonaniem. – Dzwoniłam zresztą wczoraj do Londynu i biuro QUARENDON PRESS potwierdziło ich przyjazd. Wszyscy zostali powiadomieni i wybierają się tutaj. Oczywiście zawiadomiłam ich, że przed dziesiątą będzie się trudno do nas dostać. Nie wyobrażam sobie pana Quarendona brnącego po kolana w wodzie po grobli i zanurzanego po uszy przez każdą większą falę. Ale powiedziałam ci już przecież o tym.

– Tak, powiedziałaś… – Amanda Judd uśmiechnęła się niepewnie. – Nie rozumiem, dlaczego mnie to wszystko tak przejmuje? W końcu, taka miła uroczystość i trochę rozrywki, powinny mi sprawiać przyjemność i nic więcej. Chyba jestem przepracowana.

Ponownie uniosła lornetkę, ale odłożyła ją nie podnosząc ku oczom.

Grace Mapleton sięgnęła do kieszeni szortów i wyciągnęła złożoną we czworo kartkę papieru. Rozprostowała ją i przesunęła po niej szybko wzrokiem.

8
{"b":"106788","o":1}