Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Książki te wydawałam pod panieńskim nazwiskiem Wardell… Ale dość o tym. Córka moja pozostawiła mi swego synka, małego George’a, mego jedynego, ukochanego wnuka, który był od najwcześniejszych lat mądrym i łagodnym dzieckiem, sprawiając mi wyłącznie radość. Kiedy dorósł i nadszedł czas wyboru studiów, oświadczył mi, że czuje powołanie do stanu duchownego. Po powrocie z Cambridge przyjął święcenia i postał pastorem, a później udał się na rok do Afryki, gdzie kongregacja jego zajmowała się pracą misjonarską. Gdy wrócił stamtąd do Anglii, pognał pewną ładną i miłą dziewczynę, którą nazwę tu po prostu Alicją. Mieli się wkrótce pobrać.

Lecz nim to nastąpiło dotarła do mnie tragiczna wiadomość: George, który lubił żeglować na swym małym jachcie, wypłynął w morze i choć znaleziono pusty jacht miotany falami, nie było go na pokładzie. Po dwóch dniach wyłowiono zwłoki. Morze było burzliwe owego dnia i sądzono, że fala musiała zmyć go z pokładu, a wiatr pognał jacht, pozostawiając mego nieszczęsnego wnuka na pastwę fal. Choć wierzę, że śmierć jest tylko czasową rozłąką, lecz ból mój był wielki, a być może większy jeszcze okalał się ból biednej Alicji, pozbawionej tej pociechy…

Na drugi dzień po otrzymaniu wiadomości o śmierci George’a otrzymałam list… pisany jego ręką. To nie był tragiczny wypadek! List ten mój wnuk napisał i wrzucił do skrzynki tuż przed wyruszeniem na morze. Otóż w czasie pobytu w Afryce i po powrocie, pisał i opracowywał swój dziennik misyjny o życiu w dżungli pośród plemion murzyńskich nadal przebywających na skraju cywilizacji. Chciał wydać tę książkę licząc na to, że być może skłoni ona choćby kilku młodych ludzi do poświęcenia się pracy misyjnej. Los sprawił, że udał się z tą książką do wydawnictwa QUARENDON PRESS. Natknął się tam od razu na sekretarkę dyrektora wydawnictwa, której powiedział, że chodzi mu jedynie o wydanie tej książki własnym kosztem, gdyż jest dość zamożny na to, aby ukazała się w nieco większym nakładzie niż podobne utwory i została rozprowadzona jak najszerzej… Tak zaczęła się ich znajomość.

Żeby nie przeciągać tej spowiedzi, nie wystarczy, że Bóg czy Szatan, obdarował Grace Mapleton wielką urodą i magnetyczną siłą, której… jak mi napisał mój wnuk… nie umiał się oprzeć. Była jak owe straszliwe syreny wciągające swym śpiewem żeglarzy na dno. Ale choć kochając Alicję, uznał przelotne odurzenie za swój upadek, nie to było najstraszniejsze. Panna Mapleton pojawiła się przed nim z plikiem zdjęć… ohydnych zdjęć, na których oboje byli aż nadto widoczni… Była piękna, zimna i spokojna. Powiedziała mu, że nie jest zamożna jak on i nie widzi powodu, dlaczego ten zbieg okoliczności nie miałby im obojgu posłużyć do wyrównania różnic majątkowych. Suma, której zażądała, nie była ogromna: chciała tysiąc funtów miesięcznie. Bóg widzi, że nie stanowiłoby to dla mnie żadnej różnicy. George był tak wstrząśnięty i przerażony, że wręczył jej tę sumę. Lecz później stanęła przed nim cała prawda: on, duchowny, który wkrótce przed ołtarzem ma przysiąc wierność młodej, uczciwej dziewczynie, a swym owieczkom będzie głosił co niedziela prawdy moralne i gromił grzech, stał się zwykłym nędznym grzesznikiem, a w dodatku tchórzem, opłacającym milczenie nikczemnej kobiety, aby nie postać napiętnowanym. Całe jego życie: służba Bogu, którego umiłował i miłość do kobiety, którą pokochał i chciał uczynić towarzyszką swego żyda, znieważył tym jednym uczynkiem, pozostając nadal w szponach owej kobiety, z, których nigdy się nie wyzwoli. Kiedy to pojął, wypłynął na morze, by już nie powrócić.

Cóż miałam uczynić? Mogłam zaskarżyć Grace Mapleton do sądu. Jako szantażystka zostałaby pewnie ukarana. Lecz z pewnością sprawa dostałaby się do prasy i nabrała rozgłosu. A wówczas zadałabym drugi straszny cios biednej Alicji. Nie zna ona prawdy do dziś i nie powinna pognać, o co proszę z całej mocy adresata tego listu, kimkolwiek on będzie. Ta biedna dziewczyna nie wyszła za mąż, bywa u mnie często i razem wspominamy George’a. Mam nadzieję, że życie w końcu upomni się o swoje prawa i znajdzie ona godnego siebie, uczciwego człowieka. Ale czas ten jeszcze najwyraźniej nie nadszedł. George jest rycerzem jej smutnych snów. Gdyby miała przebudzić się z, nich przeczytawszy w gazecie, co się naprawdę wydarzyło owego dnia, mogłoby to jej odebrać wiarę w ludzi na całe życie…

Tak więc, czekałam. Miałam świadomość, że wnuk mój z pewnością nie był jedyną ofiarą tej nikczemnej istoty, więc być może kto inny sprawi, że sprawdzą się Nieśmiertelne Słowa o tych, którzy mieczem wojują i od miecza giną, co oznacza, że zło, które człowiek popełnia, musi obrócić się przeciw niemu. Kiedy wreszcie nastąpiło to, co nastąpiło, nie zdziwiło mnie to. Wyjeżdżam do Devonu z niezachwianą wiarą, że sprawiedliwość musi Zatryumfować, a jeśli, w co głęboko wierzę, wspomoże to skołataną duszę nieszczęsnej Ewy De Vere, czekającej od setek lat, aż wypełni się naznaczony jej los, by mogła usnąć w spokoju – będę szczęśliwa. Żegnaj ułomny świecie – witaj świecie doskonały!

Alexandra Bramley

– Więc to było tak… – mruknął Parker – Szalony list!

– Być może… – Joe wzruszył ramionami – ale czy nie sądzisz, że ona ma słuszność? Ten nieszczęsny młody człowiek nie był chyba jedyną ofiarą Grace Mapleton?

Przymknął na chwilę oczy. Będę czekała… nie zasnę…

– Osobista sekretarka pana Quarendona miała okazję zawarcia znajomości z setkami osób… a przy takiej urodzie… – Parker wzruszył ramionami, nagle otrząsnął się ze swych rozważań i spojrzał na Alexa.

– Czy sądzisz, że to jednak możliwe?

– Co?

– Że mogła w napadzie szaleństwa zabić ją w jakiś niewytłumaczony sposób tym mieczem?

– Wiesz przecież, że to niemożliwe, Ben.

– W takim razie – powiedział Parker głucho – bez względu na to, kim była Grace Mapleton i jakie jeszcze popełniła grzechy i zbrodnie, jesteśmy znowu w punkcie wyjścia. Mamy zamordowaną, mamy ewentualny motyw morderstwa, ale nie mamy mordercy, albowiem w dalszym ciągu nikt nie mógł zabić Grace Mapłeton!

– Czy możesz dać mi na chwilę ten list i tę pożegnalną kartkę? – zapytał Alex.

– Mówiłem ci przecież o odciskach palców…

– Na tych papierach będą wyłącznie odciski jej palców. Mogę cię o tym upewnić. Wszystko to jest absolutną prawdą. Nikt tu nie podrzucił tych listów.

– I ja tak myślę, ale…

– Czy zauważyłeś, że ona napisała ten list przed przyjazdem tutaj? “Wyjeżdżam do Devonu”!

– Tak, ale…

– A to oznacza tylko jedno, Ben: pani Alexandra Bramley wiedziała już przed przyjazdem tutaj, że Grace Mapleton zginie, ale pani Alexandra Bramley nie zabiła jej.

– Weź te papiery, jeżeli chcesz – Parker potarł ręką czoło. – Wkrótce zwali się tu mrowie policjantów uzbrojonych w najnowsze osiągnięcia techniki śledczej, a ja będę miał im jedynie do zakomunikowania, że co prawda Grace Mapleton nikt nie mógł zabić, ale Ewa De Vere przestanie tu straszyć. Ciekaw jestem, jak to przyjmą?

XXVI To miał być wypadek

– I co teraz? – rozejrzał się raz jeszcze po pokoju. Wzrok jego zatrzymał się na pani Bramley, siedzącej w fotelu z upiornym uśmiechem na twarzy. – Gdyby to była inna broń! – jęknął niemal. – Gdyby to nie był ten przeklęty, kolosalny miecz!

Alex położył mu rękę na ramieniu.

– Słuchaj, do świtu mamy jeszcze godzinę, może nawet trochę mniej. Skończmy, te przesłuchania. Najpierw chciałbym ustalić pewną rzecz, myślę o tym przeklętym szkielecie. Wydaje mi się, że podrzucił go Kedge, i że to zwykły idiotyczny dowcip, ale któż to może wiedzieć?

– Dlaczego sześćdziesięcioletni, poważny człowiek miałby robić tak idiotyczne dowcipy?

– Dlatego, że Dorothy Ormsby napisała kiedyś o nim miażdżącą recenzję, która bardzo mu zaszkodziła, bo wszyscy liczą się z jej zdaniem. Nie chcę być obecny przy waszej rozmowie, bo to mój kolega, znamy się od lat i rzecz byłaby żenująca. Mógłby się tego wyprzeć w żywe oczy. Wstyd nie pozwoliłby mu się przyznać. Natomiast zapytany przez ciebie, kiedy w dodatku powiesz mu o odciskach palców i wymyślisz jeszcze coś obciążającego, przyzna się na pewno, bo nie wierzę, żeby to robił w rękawiczkach. Pamiętaj, że musiało to się stać podczas konkursu, a Kedge najdłużej nie powracał do jadalni! Później na wieść o śmierci Grace nie umiał ukryć przerażenia. Dasz sobie zresztą radę. Druga sprawa, to Dorothy Ormbsy. Także nie chciałbym tam być, zaraz ci powiem dlaczego. Możesz do niej wejść, jeśli Kedge przyzna się do podrzucenia szkieletu. Oczywiście, nie mów jej, że to Kedge. Nie masz obowiązku mówić jej tego. Ważne jest, żebyś jej powiedział, że to nie lord Redland. Wydaje mi się, że tych dwoje coś kiedyś łączyło i Dorothy odrzuciła jego propozycję małżeństwa. Przed godziną była pewna, że to jego ohydny żart i dostrzegłem, że łzy jej stanęły w oczach. A Dorothy Ormsby nie wygląda na osóbkę, która płacze na zawołanie… Parker skinął głową i wziął za klamkę.

31
{"b":"106788","o":1}