Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak. Ona wprowadzała je do komputera, a później, kiedy nadchodził czas pisania tych stron, miałam sporo surowego materiału, którym mogłam się posłużyć. Jak wiesz, czasami takie małe rzeczy przychodzą do głowy nawet na spacerze i muszą czekać, póki nie znajdzie się dla nich miejsce w książce.

– Oczywiście. A po wprowadzeniu do pamięci komputera Grace przechowywała je nadal?

Amanda potrząsnęła głową.

– Nie. Po co? Przecież są później zupełnie zbyteczne. Takich kartek z fragmentami tekstu dawałam jej czasem po kilkanaście dziennie. Komputer jest wspaniały do tego, a archiwizowanie moich bazgrołów byłoby zupełnie bezsensowne.

– Te trzy kartki pochodzące z okresu niemal miesiąca, jak powiedziałaś, znaleźliśmy razem w jej pokoju.

– To dziwne, ale może wiedząc, że myślę o tym, chciała je zebrać razem i zakodować obok siebie? Nie znam się na komputerach.

– Ale tę kopertę znaleźliśmy w jej szafie, ukrytą pod jej bielizną…

– Pod bielizną?! – powiedziała cicho Amanda.

– Przyszła mi nagle do głowy absurdalna myśl – powiedział Alex niemal pogodnie – że każdą z tych kartek, napisanych twoją własną ręką, można byłoby położyć obok twojego ciała… zupełnie tak, jak to planujesz w swojej książce.

Amanda Judd uniosła wzrok i spojrzała Alexowi prosto w oczy.

– Nie wiem, co miałeś na myśli mówiąc to – powiedziała niemal szeptem – ale chciałabym ci zwrócić uwagę, że to ja żyję, a biedna Grace umarła.

Parker, który siedział w milczeniu przyglądając się jej, dostrzegł, że palce Amandy zacisnęły się niemal spazmatycznie na kluczu.

– To prawda – Alex skinął głową. – Wyobraźnia ponosi mnie i plotę głupstwa. Przepraszam cię.

– Wszyscy mamy wyobraźnię i jesteśmy ofiarami jej igraszek. Nie przepraszaj mnie, bo naprawdę nie ma za co.

Joe wstał, a Parker podniósł się wraz z nim.

– Dziękujemy pani – Parker skłonił się. – Ta noc skończy się wkrótce. Obyśmy mogli równie prędko zamknąć tę sprawę!

– Czy… czy ma pan nadzieję, że tak się stanie?

– Na razie, tylko nadzieję. Nic więcej.

– A ty, Joe? – jej ciemne, inteligentne oczy przesunęły się ku twarzy Alexa.

– To wszystko jest bardzo zagmatwane… – odpowiedział niepewnie – i sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Doszedłem do pewnego wniosku, który wydaje mi się zupełnie absurdalny, ale innego nie widzę.

Amanda w milczeniu skinęła głową i ruszyła ku drzwiom.

– Czy odprowadzić cię do pokoju? – zapytał Alex obchodząc szybko stół.

Powstrzymała go ruchem ręki. Wyszła. Parker położył mu dłoń na ramieniu.

– Jaki wniosek, Joe? Chyba nie przesłyszałem się?

– Nie przesłyszałeś się.

– Czy to znaczy, że w tym upiornym absurdzie, zobaczyłeś… Alex położył palec na ustach. Parker urwał. Dopiero wtedy Joe powiedział:

– Zobaczyłem w tym upiornym absurdzie twarz pani Wardell i pojąłem, że muszę jej zadać jedno krótkie pytanie.

– Chodźmy – powiedział Parker.

XXV Motyw

Przystanęli. Parker pochylił się i przyłożył oko do dziurki od klucza.

– Na szczęście, światło pali się… – szepnął – mam nadzieję, że nie śpi.

– Nie pukajmy – Joe pochylił się do jego ucha. – Uchylę lekko drzwi i zajrzę. Jeżeli nie śpi, zadam jej to jedno pytanie. Jeżeli śpi, będę musiał ją obudzić. Wiem, że jest stara i wyczerpana, ale muszę ją zapytać, Ben! Muszę zapytać ją teraz! Jej odpowiedź to klucz do całej zagadki.

Nacisnął lekko klamkę. Drzwi ustąpiły. Alex ostrożnie wsunął głowę do pokoju.

Pani Wardell siedziała przy niewielkim stole pośrodku pokoju. Zawieszona pod sufitem lampa rzucała światło na jej twarz, na pół widoczną, gdyż głowę miała odchyloną do tyłu, jak gdyby zanosiła się bezgłośnym śmiechem.

Parker pociągnął nosem i czybko podszedł do niej, odsuwając Alexa na bok. Joe także zbliżył się i przez chwilę stali bez słowa, Pokój przepełniała woń gorzkich migdałów.

– Kwas pruski… – powiedział półgłosem Alex. Cofnął się ku drzwiom i zamknął je cicho. Jego przyjaciel ujął odruchowo jedną ze szczupłych rąk siedzącej i niemal natychmiast położył ją na poręczy fotela.

– Zupełnie zimna. Niewiele w niej było życia, a to musiało podziałać piorunująco… – rozejrzał się, później skierował spojrzenie na stół. – Widzisz? To chyba to… – wskazał palcem niewielki flakonik zatkany szklanym korkiem. – Brakuje połowy zawartości! Ale… – cofnął się i obszedł fotel. Pod zwisającą przez poręcz fotela prawą ręką umarłej leżała na dywanie przewrócona szklanka. Parker pochylił się nisko… – Tak, tu był ten kwas. Wlała do szklanki trochę wody, a później dodała połowę zawartości fiolki, zatkała ją korkiem i dopiero wtedy wypiła. Alex potwierdził skinieniem głowy.

– Na stole leży kartka, a przy niej długopis… – powiedział. – A tu książka z wsuniętą między kartki kopertą…

– Starajmy się niczego nie dotykać – szepnął Parker. Pochylili się nad stołem. Karta papieru leżąca obok fiolki z trucizną pokryta była równym, nieco staromodnym pismem, którego uczono z uporem w szkołach dla dziewcząt z dobrych domów jeszcze za czasów króla Jerzego Piątego.

“Drogi Mr. Parker,

jest mi bardzo przykro, że muszę moim postępowaniem sprawić Panu nieco kłopotu. Ale po prostu nie mogę dociekać się połączenia z nimi: z moim ukochanym mężem, najdroższą moją córką i mym jedynym wnukiem. Zresztą, oszczędzę Panu także nieco trudu, bo wiem, że w końcu Pan albo Pan Alex, musielibyście pojąć całą prawdę, a mówiąc szczerze, nie całą, bo nie dowiedzielibyście się nigdy, dlaczego Grace Mapleton umarła.

Nie wiem, czy przypomina Pan sobie, że obiecałam Panu książkę. Pozostawiam ją na stole przed sobą. jest to książka o duchach, a kiedy otrzymają Pan, jej autorka także będzie już, duchem… najszczęśliwszym z duchów!

W tej książce znajdzie Pan list, który wszystko wyjaśni. Nie muszę dodawać, że będę bardzo wdzięczna jeśli treść jego nie dostanie się do wiadomości publicznej, gdyż, sprawiłaby wiele bólu osobie, która dość wycierpiała za sprawą Grace Mapleton, nie znając jej imienia i nie wiedząc nawet o jej istnieniu.

Proszę przyjąć wyrazy głębokiego

szacunku i raz jeszcze

prośbę o wybaczenie,

Alexandra Bramley (Wardell)

Parker wyprostował się i spojrzał na Alexa. W oczach jego było bezbrzeżne zdumienie.

– Więc to jednak ona…

– Przeczytajmy ten list – powiedział Joe patrząc na książkę. – Sądząc z tego, co tu napisała, dowiemy się, dlaczego Grace Mapleton umarła.

– Ale…

– Na miłość boską, Ben! Weź chusteczkę, otwórz książkę i wyjmij tę kopertę! Czyich odcisków palców możesz się na niej spodziewać? Jeżeli obejdziemy się z tym ostrożnie, cała powierzchnia będzie nadal do dyspozycji daktyloskopów. A to jest ważna wiadomość, Ben! Najważniejsza!

Parker po chwili namysłu skinął głową. Wyjął z kieszeni chusteczkę i uniósł krawędź okładki, na której nietoperz o lśniących oczach wzlatywał ponad konturem domu stojącego w blasku pełni księżyca na bezkresnym pustkowiu.

ALEXANDRA WARDELL

CZY I DLACZEGO DUCHY POJAWIAJĄ SIĘ

– mówiły białe, lśniące litery.

A tuż pod okładką, tam, gdzie tym samym pięknym kaligraficznym pismem nakreślono dedykację dla “Drogiego Mr. Parkera”, tkwiła długa, nie zaklejona koperta. Parker zręcznie wysunął z niej dwie złożone i zapisane po obu stronach kartki papieru. Nie miały one żadnego nagłówka:

“Nabywam się Alexandra Bramley i jestem wdową po sir Johnie Bralmey, przemysłowcu, który pozostawił mi to, co ludzie zwykli nabywać “wielką fortuną”. Gdy w kilka lat po śmierci mego drogiego męża nasza jedyna córka zginęła wraz, ze swym mężem w wypadku, zaczęłam zajmować się badaniami Tamtego Świata, w którym zniknęli. Badania te doprowadziły mnie do pewnych wniosków, które starałam się zawrzeć w kolejnych książkach. Celem tych książek była nie tylko próba poznania tego, co wydaje się niepoznawalne, ale także ulżenia tym wszystkim, którzy stracili kogoś kochanego i niesłusznie sądzą, że stracili go na zawsze.

30
{"b":"106788","o":1}